Artykuły

"Hamlet", wesołe panienki i ortografia

Hanuszkiewicz wystawił w teatrze Narodowym "Hamleta" w nowym spolszczeniu Sity. Wszyscy przyzwyczailiśmy się w stolicy do tego, że reżyser ten na nowo odczytuje klasykę, że przetwarza ją dla potrzeb teatru dnia dzisiejszego - jednych to zachwyca, innych szokuje, ale cm odnosi największe zwycięstwo: publiczność zapełnia salę. Przychodzą - ciekawi - jak w roku 70 wystawia Krasińskiego, Słowackiego i Szekspira. Nie wychodzą zawiedzeni, bo zawsze im zaproponuje nowe odczytanie starych dzieł. Nie wszystkim się to podoba. I to chyba dobrze, tak być powinno. Jest twórcą kontrowersyjnym ale nieustępliwym. Robi teatr młody. Dla młodych, którzy po raz pierwszy oglądają klasykę. Do nich chce przede wszystkim trafić. I trzeba powiedzieć, że wyczucie ma znakomite. I chociaż czasem niektórzy się zżymają: te big-beaty w "Kordianie", te dziwności w "Nieboskiej" - on mówi niewzruszony: "Robię teatr dla młodych; gdy oni będą się starzeć i mój teatr się z nimi zestarzeje. Pewnie dla następnego pokolenia będę staroświecki. No, trudno. Ale dzisiejsza młoda widownia rozumie mnie". I wygrywa.

"Hamlet" jest osiągnięciem Hanuszkiewicza i całego zespołu. I Olbrychskiego, któremu wprawdzie dyplomu w szkole teatralnej nie dano, ale który ma prawdziwy talent i udźwignął tę ciężką rolę. Swoją drogą ciekawa jestem, czy Olbrychski urodził się w czepku? Ma on wielki talent i pracuje ogromnie, ale też szczęśliwie trafił na reżyserów i w filmie i w teatrze: potrafią go poprowadzić i wygrać mu się pozwalają.

Trzy tygodnie temu pisałam o dobrym szwungu Andrzeja Wajdy, o tym, że idzie od jednej roboty do drugiej, że jeszcze nie było premiery "Krajobrazu po bitwie", a już wyreżyserował Durrenmatta w Teatrze Współczesnym i zabiera się do "Brzeziny" wg Iwaszkiewicza. Niecały miesiąc minął, a zdjęcia już zakończone - to się nazywa tempo i to jest właśnie ów szwung w twórczości.

Nie zwykłam odbierać chleba naszemu redakcyjnemu koledze "Mastyksowi" i cytować prasy, ale chciałabym raz zrobić wyjątek i za "Prawem i Życiem" upomnieć się o uporządkowanie stolików w kawiarniach naszych reprezentacyjnych hoteli orbisowskich obsiadłych gęsto przez panienki nie zatrudnione na państwowych etatach...

Rekord obrotności w tej dziedzinie publicznej działalności wykazała pewna studentka z Krakowa - cytuję za Aleksandrem z tegoż dwutygodnika - która zdawszy chlubnie egzaminy sesyjne na Jagiellonce przyjechała na przerwę semestralną do Warszawy i wynająwszy sobie pokój w Grand Hotelu oddała się intensywnemu uprawianiu nierządu, co przyniosło jej około czterech tysięcy dolarów netto. Naharowała się na tej przerwie semestralnej widać nielicho, ale sprytu jej do końca nie starczyło, bo powierzyła swoje ciężko zapracowane pieniądze jakiemuś typowi, co kręcił się po banku PeKaO, gdzie przyszła nabyć samochód. I w ten prosty sposób - przy sporządzaniu protokołu milicyjnego - wyczyn krakowskiej studentki został skrupulatnie przez władze zapisany i dla potomności utrwalony.

A na zakończenie dzisiejszego listu maleńki sprawdzian z ortografii, jaki gronu reporterów i wydawców zebranych na imieninach u pewnej pani zrobiła solenizantka. Rozdała karteczki i kazała napisać następujące dyktando: "W dżdżysty, wietrzny wieczór gżegżółki i piegże miasto wziąć się za dżdżownice nażarły się, notabene na czczo, przyprószonego mżawką miąższu rzeżuchy tudzież pszonu z deszczułki, po czym rzygały do brytfanny".

Tekst wcale nie jest taki łatwy do napisania i mogę państwu zdradzić, że najmniej błędów zrobił znany reporter Rowiński (2), drugie miejsce zajął Górnicki (3 błędy). Budrewicz błagał, aby nie pisać ile byków było w jego dyktandzie (ze względu na córkę!), a niżej podpisana zrobiła ich pięć. Do czego przyznaje się bez bicia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji