Artykuły

Błazeństwa końca wieku

W końcu listopada w Teatrze Polskim we Wrocławiu odbędzie się polska prapremiera sztuki, mieszkającego w Nowym Jorku wybitnego polskiego prozaika i dramaturga, Janusza Głowackiego "Czwartej siostry". Przedstawienie reżyseruje Agnieszka Glińska. Parę dni później odbędzie się premiera warszawska w Teatrze Powszechnym, w reżyserii Władysława Kowalskiego.

- W pięć lat po premierze "Miłości na Krymie" Sławomira Mrożka, sztuki inspirowanej wątkami literatury rosyjskiej, w tym Czechowem, napisał pan sztukę "Czwarta siostra", odwołującą się do tej samej tradycji literackiej. Biorąc pod uwagę, że akcja dzieje się we współczesnej Moskwie, ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że to czwarty akt Mrożka.

JANUSZ GŁOWACKI: Już nawet słyszałem, że "Czwarta siostra" to moja polemika z Mrozkiem. Ja rozumiem, że w Polsce, jak dwóch dramaturgów podejmuje rosyjski temat, pojawiają się takie pomysły. Oczywiście, jak każdy Polak kocham Mrożka, ale mieszkam głównie w Nowym Jorku i przymierzam się także do innych osób, rzeczy i sytuacji. Od dawna chodziło mi po głowie napisanie czegoś takiego jak "Czwarta siostra". Nie mogę dłużej pisać o Polakach, bo Polacy mają żal, że źle ich przedstawiam. Mówią, że jak Francuz pisze o Francuzach, to przynajmniej są oni dobrze ubrani.

- To prawda, że Polakom łatwiej będzie zaakceptować "Czwartą siostrę" niż "Antygonę w Nowym Jorku". Jest taka nadzieja. Wiadomo, że Rosja jest miejscem ciekawym i dzieją się tam sprawy ważne, nie tylko dla Europy. No więc akcja dzieje się w Moskwie, ale mam nadzieję, że sztuka jest bardziej uniwersalna.

Rzecz jest o tych paru przygnębiających krokach, które świat zrobił, od czasu kiedy przyglądał się mu Czechów. W tej sztuce jest też sporo Ameryki.

- Głównie w karykaturze amerykańskiego stylu życia, ale dzięki użyciu pojemnej formy - teatru w teatrze - także w wątku nowojorskiej podróży i uroczystości wręczenia Oscarów.

- Ta. sztuka nie jest też wersją czy literacką kontynuacją "Trzech sióstr". To tylko ironiczna aluzja do Czechowa. Taka sobie próba zapisu szaleństwa i błazeństwa końca wieku. Niski ukłon w stronę piątego żywiołu, czyli pieniądza, który zapanował wesoło na ogniem, wodą itd. Jest to też opowieść o tym, jak miłość sobie próbuje radzić w ciężkich czasach.

- Świat, który pan pokazuje, jest bardzo brutalny, a miłość okrutna.

- Wszystko jak w życiu, bardzo śmieszne i bardzo straszne. Pan tak nie myśli o życiu? To świetnie. Ja myślę. Upadek komunizmu nie zmienił świata w raj. Okrucieństwo, zgłupienie i kłamstwo dalej sobie dobrze radzą. A Rosjan, rosyjską inteligencję i nieinteligencję los bardzo ciężko doświadczył. Jeden teolog francuski napisał, że najbardziej perfidnym podstępem diabła jest to, że udaje, że go nie ma. Chyba w naszych czasach diabeł przestał udawać i postawił na szczerość. W Ameryce też dzieją się rzeczy straszne. No, choćby te masakry w szkołach.

- Amerykanie mają poczucie takiej katastrofy?

- Część ma, część nie ma. Większość ogląda telewizję i za największe zagrożenie świata uważa Monikę Lewinsky.

- Zna pan Rosję z literatury i mediów, czy oglądał ją pan na własne oczy?

- Ostatnio byłem tam kilka razy. To zabawne, ale po raz pierwszy pojechałem do Rosji z Ameryki. Wcześniej, żyjąc po sąsiedzku, jakoś nigdy się nie wybrałem. W 1989 r. zobaczyłem "Aurorę". Stała przycumowana przy brzegu rzeki, przy której stał mój hotel. Była rekwizytem ze sztuki, która właśnie schodziła z afisza. W Moskwie i Petersburgu oglądałem premiery swoich sztuk - najpierw "Kopciucha" potem "Antygony w Nowym Jorku", która była bardzo dobrze zrobiona. Zagrał ją pierwszy w Moskwie teatr kontraktowy. Zaangażowano czworo świetnych rosyjskich aktorów. Anitę zagrała gwiazda Ljubow Poliszczuk, Saszę, wielki tragik Władimir Stieklow. Na premierę przyjechał tłum zachęcony Nowym Jorkiem w tytule, głównie elita finansowa. Przed teatrem parkował sznur rolls-royce'ów, jaguarów, mercedesów. Panie w futrach z norek, panowie w garniturach od Armaniego. Bardzo się bałem, jak odbiorą ten park z bezdomnymi. Tymczasem i wzruszyli się, i śmiali. Myślę, że Rosjanie, także ci najbogatsi, mają poczucie tymczasowości. Pamiętają, co było i boją się tego, co będzie. Stąd może jakieś tam utożsamienie się, a w każdym razie zrozumienie przez moskiewskich superbogaczy nędzy tych ze sztuki.

- Wystarczy prześledzić choćby tytuły pańskich sztuk "Czwarta siostra", "Fortynbras się upił", "Antygona w Nowym Jorku", by zauważyć, że podejmuje pan motywy, które mają w teatrze długą tradycję.

- Świat jest jedną gigantyczną biblioteką. Lubię się odnosić do tego, co już napisano - mitów, archetypów, bajek itd. Nie zauważyłem, żeby komuś przeszkadzało.

- Nie wolałby pan, jak Czechów, zacząć coś od nowa, od początku?

- Raz piszę od nowa, raz nie od nowa. Co to za różnica? "Ulisses" Joyce'a też się odnosił. Tylko, żeby nie było, że się porównuję. Ja lubię pisać po drugiej stronie już zapisanego tekstu.

- Nie myślał pan, żeby sięgnąć po polskich autorów, na przykład Witkacego lub Gombrowicza?

- Nie.

- W "Czwartej siostrze" - jeśli odnieść się do Czechowa - wojskowy salon zastąpiła kamienica, gdzie grasują "żołnierze" mafii, niemożność wyjechania do Moskwy - zastąpił problem otrzymania wizy do Stanów Zjednoczonych. Wydaje się to tak oczywiste, że aż banalne. Tymczasem u pana jest to tylko punkt wyjścia całkiem nowej sytuacji dramaturgicznej. Jak to właściwie jest - czy sięgając po znane już motywy, reinterpretując je, pisze się łatwiej czy trudniej?

- A co jest łatwo? Ja się w ogóle męczę. Żyjąc, się męczę. Pisząc, się męczę. "Antygonę" pisałem cztery lata, "Czwartą siostrę" - trzy lata. A mafia nie jest w tej sztuce pierwszoplanową sprawą, pojawia się jako element pejzażu.

-Tak jak wojsko u Czechowa.

- Próbując zanotować, co się dzieje, nie wypada pomijać tego, co rzuca się w oczy i w Moskwie, i Ameryce.

- Widział pan mafiosów na premierze "Antygony"?

- Widziałem.

- Nie obawia się pan reakcji Rosjan na "Czwartą siostrę"?

- Nie. Jesteśmy w NATO. I nie miałem zamiaru napisania satyry na Moskwę. Chciałbym, żeby z Tanią, Wierą i Maszą wszyscy trzymali, bo są fajne, coś próbują, nie poddają się, kochają. Chciałem, żeby we wszystkich postaciach było coś ciepłego. Trochę komedii, trochę tragedii.

- Podejmując temat rosyjski, ma pan szansę zyskać większą widownię i zainteresowanie. To celowy wybór?

- Staram się wybierać miejsca akcji, które są nie tylko dla mnie ciekawe. Złapać coś, co wisi w powietrzu. To pomaga, ale nie wystarcza. Z sukcesem jak z katastrofą. Musi się zbiec parę rzeczy. Także prozaicznych. Jaką się dostanie produkcję. Kto będzie reżyserował i kto znajdzie się na scenie. To w Ameryce jest najważniejsze.

- Pański scenariusz wygrał ostatnio, w stawce ponad sześciuset innych tekstów, konkurs na festiwalu w Nantucket. O czym jest ta nagrodzona "Fryzura"?

- Scenariusz oparłem na moim wcześniejszym opowiadaniu. Ktoś napisał, że to emigrancki "Romeo i Julia", to niezupełnie tak, ale coś z tego. To jest chwilami bardzo śmieszna, chwilami przerażająca love story. Historia romansu rosyjskiego emigranta z Moskwy, sławnego lekarza, który uciekł przed mafią i pracuje jako kelner w rosyjskiej dzielnicy Brighton Beach, z Murzynką, uciekinierką z Nigerii, która z kolei uciekła przed rytualną w jej kraju operacją wycięcia narządów płciowych, pracuje w zakładzie fryzjerskim i mieszka w Harlemie. Ich światy zderzają się w Nowym Jorku. Dla mnie bardzo ciekawe było zanurzenie się w Harlemie, połączenie Nowego Jorku czarnego i białego. Nauczyłem się odróżniać Murzynów afrykańskich od amerykańskich - po ubraniach, tatuażach, fryzurach. Zobaczyłem, jak w Harlemie afrykańscy Murzyni boją się amerykańskich. Afrykańscy są inni, kultywują wartości rodzinne, plemienne, wierzą w czary. Amerykańscy - są częściej okrutni, kontrolują narkotyki, napadają na czarnych z Afryki, wierzą w przemoc.

- Czy wygrana w konkursie daje szansę na powstanie filmu?

- Na pewno nagroda nie przeszkadza. Scott Rudin z Paramountu, który ma na koncie m.in. "Truman Show", zadzwonił zaraz po festiwalu. Przeczytał scenariusz. Podoba mu się, ale co z tego będzie... Kłopot polega na tym, że on robi filmy, które mają premierę w trzech tysiącach kin, a ja scenariusz pisałem z myślą o produkcji niskobudżetowej.

- I obawia się pan zmian w scenariuszu.

- To nie jest rzecz, której się na świecie najbardziej boję. Niech oni to w ogóle zrobią, a ja już będę cierpiał! Najważniejsze, że duży producent może zatrudnić aktorów, którym trzeba zapłacić kilka milionów dolarów. To jest główny problem z produkcją "Antygony". Miał w niej grać Jeffrey Rush, ale na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć dostał lepiej płatną propozycję i zniknął. Teraz producenci żądają, żeby zagrała inna gwiazda. Rolą Saszy jest bardzo zainteresowany Harvey Keitel, ma rosyjskie korzenie, ale ma też za sobą dwie niskobudżetowe produkcje i chciałby teraz coś zarobić. Zobaczymy. Scenariusz "Fryzury" czytała już Lauryn Hill, hiphopowa gwiazda z zespołu Fugees. Bardzo jej się podobał - tak mówiła w każdym razie jej mama - ale to było przed sukcesem albumu Hill na gali Grammy. Gdyby jej zaproponowali sześć milionów dolarów, może by się zgodziła. W końcu to są trzy tygodnie. To największy problem amerykańskich aktorów - zrobiliby wszystko dla sztuki, ale kiedy pojawiają się większe pieniądze, sprawa staje się nieaktualna. W przypadku dużego producenta nie byłoby takich problemów.

- A co z "Antygoną"?

- Nie wchodząc w szczegóły, kto zagra, mamy termin rozpoczęcia zdjęć w listopadzie. Mam nadzieję, że operatorem zdjęć będzie Piotr Sobociński. On jest znakomity i czuje ten scenariusz. Amerykańscy producenci kupują scenariusze, a potem leżą one w szufladach, co mnie doprowadza do furii. Producenci płacą, i to dużo, także za opcje na scenariusz, ale co z tego, kiedy nie ma filmów, a sprzedanych pomysłów nie mogę użyć. W zeszłym roku sprzedałem cztery scenariusze. Scenariusz "Czwartej siostry" też jest już kupiony. Ale dlatego w umowie zastrzegłem sobie możliwość wcześniejszej premiery teatralnej.

- Odniósł pan sukces w amerykańskim konkursie, tymczasem "Billboard" Łukasza Zadrzyńskiego, film, którego jest pan współscenarzystą, został przez krajową krytykę w sposób bezprecedensowy wdeptany w ziemię. Zszedł z ekranów, dostępny jest tylko na wideo. Tymczasem to całkiem przyzwoity thriller, lepszy od wielu amerykańskich produkcji, z nieco zaskakującym finałem, ale intrygująco pokazujący rzeczywistość agencji reklamowych, światka przestępczego i rosyjskich imigrantek za chlebem. Co pan sądzi o takiej reakcji polskich recenzentów?

- No, no. To chyba pierwsze miłe słowo, jakie w Polsce o "Billboardzie" powiedziano. Nie wypada współautorowi wykłócać się z recenzentami. Oczywiście to nie było typowe dla mnie pisanie, pomagałem Łukaszowi Zadrzyńskiemu. Ale wydawało mi się, że powstał całkiem przyzwoity film. A Łukasz jest bardzo utalentowanym reżyserem. Dla mnie "Billboard" to taka miłosna historyjka Polaka i Rosjanki z końca lat 90. Coś jak "Ósmy dzień tygodnia", tyle że poszliśmy już trochę do przodu ze światem, więc chuliganów z Marka Hłaski zastąpili sadyści. Tymczasem masakra filmu była straszliwa. Na polonistyce uczono mnie, że tego, co mówią bohaterowie nie należy utożsamiać z tym, co ma na myśli autor. Tymczasem to, co w finale bredzi wariat, psychopata - przypisano nam jako tezę filmu. Cóż.... mnie w sumie oszczędzono. Ale Łukasz przyjechał na pokaz do Stanów Zjednoczonych dosłownie załamany. Bał się, co powiedzą Polacy z Greenpointu, że zażądają zwrotu pieniędzy. Ale na pokaz przybyło tysiąc osób i film bardzo się podobał. Śmiech, oklaski, itd. Amerykański szef HBO, który był współproducentem, zachwycony. Po pokazie powiesił sobie plakat filmu w gabinecie. Film pokazywano też na festiwalu w Nantucket i się podobał. Ja wiem, że nie przekonam krytyków. Jeden z nich już podobno napisał, że jeżeli "Billboard" podobał się Amerykanom, to należy im tylko współczuć. Tak tylko dla porządku mówię. Teraz ma być pokaz "Billboardu" dla Miramaxu. Może trafi do jego dystrybucji. Podobno pisze pan autobiografię?

- Coś w tym rodzaju, dlatego już kończę z wywiadami. Za dużo do nich włożyłem elementów biograficznych i teraz muszę zmieniać życiorys, żeby się nie powtarzać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji