Artykuły

Sztukamięs

Janusz Głowacki: Czwarta siostra. Reżyseria: Władysław Kowalski. Teatr Powszechny w Warszawie. Premiera 18 XII 1999 r.

Po opublikowaniu "Antygony w Nowym Jorku" Jan Kott umieścił sztukę Janusza Głowackiego tuż obok "Emigrantów" Mrożka i "Do piachu" Różewicza. Do dziś jestem przekonany, że to porównanie było komplementem idącym doprawdy zbyt daleko. Po wydaniu "Czwartej siostry" trudno wyobrazić sobie kogoś, kto odważyłby się postawić dramat obok dzieł Czechowa, do których odwoływał się w wypowiedziach poprzedzających premierę autor. Głowacki postanowił dać swoją wizję rozpadającej się Rosji, ginącego świata, w którym przestały obowiązywać jakiekolwiek reguły, zastąpione prawem nowoczesnej dżungli. Kilka lat temu podobną diagnozę zawarł w "Miłości na Krymie" Sławomir Mrożek. Zestawianie obu utworów - jest jednak nieporozumieniem, rażąco krzywdzącym dla utora "Tanga". Mrożek jest bowiem poetą umiejącym budować metafory, przemawiać do wrażliwości. Janusz Głowacki swoją sztuką pokazał, że jest tylko felietonistą lubującym się w niewybrednych skeczach. Wnioski przez niego formułowane sprowadzają się do wyświechtanych prawd, że w Rosji panuje rozprzężenie, że każda napotkana kobieta odda się za zwitek dolarów, wszyscy mężczyźni są alkoholikami albo gangsterami, a niemal każdy był w Kabulu, gdzie działalność rosyjskiej armii sprowadzała się (według dramaturga) do rozsiewania wenerycznych chorób.

W obliczu grozy agonii imperium, wobec codziennego cierpienia milionów mieszkańców, dowcipy Głowackiego wywołują zażenowanie prymitywizmem. Autor najwyraźniej przejął się amerykańskimi "polish jokes" i postanowił odreagować je w rodzinnym kraju, sprzedając kilka "ruskich witzów". Takie żarty można opowiadać sobie przy kawiarnianym stoliku na Manhatannie, czy nawet w którejś z knajp w Warszawie - słyszane ze sceny są po prostu nieprzyzwoite i niegodne.

Sztuka Głowackiego składa się z nadużyć. Autor zapowiadał, że jego dzieło będzie nawiązywać do Czechowowskich "Trzech sióstr". Skończyło się na zapowiedziach. Na scenie mamy co prawda trzy bohaterki, lecz cała konstrukcja utworu nie ma nic wspólnego z Czechowem. "Czwarta siostra" nie jest ani nawiązaniem, ani dyskusją czy choćby pastiszem rosyjskiego klasyka. Dramat składa się głównie ze skeczów bez dowcipnych point. Nie ma mowy o bohaterach - są tylko karykatury narysowane z finezją znanych swego czasu dowcipów z sowieckiego "Krokodiła". By wprowadzić nieco życia autor ubarwia sztukę serią z kałasznikowa rozwalającą jedną z postaci. Ta - po epileptycznych konwulsjach-wstaje jakby nigdy nic. Ten "zabieg" mógłby zbliżyć "Czwartą siostrę" do dramatów Witkacego, tam bowiem nieboszczycy mają zwyczaj cudownego zmartwychwstawania. Ale nic z tych rzeczy. Trup jest nieważny, bo ma kuloodporną kamizelkę, a ta daje Głowackiemu okazję do kolejnych figlasów. Finał sztuki-potworne niemowlę dokonujące zbiorowej egzekucji przypomina inną sztukę. To znów Mrożek - tym razem "Szczęśliwe wydarzenie". Dla uatrakcyjnienia dzieła Głowacki wprowadza w nie mięso. Jest go tyle, że można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w jakiejś gigantycznej rzeźni. Mięso słowne pojawia się w wypowiedziach bohaterów, a ilość i jakość cuchnącej rąbanki, którą zarzuca się nas ze sceny, przyćmiewa określenia i opisy intymnych stron życia, które zasłyszeć można na znajdujących się niedaleko Teatru Powszechnego ulicach Brzeskiej i Ząbkowskiej. Żal aktorów, którzy w poczuciu pełnej bezsilności wobec miałkości dramatu Głowackiego ratują się histerycznym krzykiem (o dykcji dawno już zapomnieliśmy), grepsami i powtórkami z poprzednich ról, mającymi wypełnić teatralną nicość.

Z niedowierzaniem wypada odnotować fakt, że reżyserii podjął się wspaniały aktor - Władysław Kowalski. Decyzja o zajęciu się czymś tak jaskrawo przekraczającym granice wszelkiego smaku, artyzmu i zdrowego rozsądku jest opowiedzeniem się po stronie artystycznych antywartości, zaprzeczeniem temu, co przez wiele lat proponował nam ten wybitny człowiek teatru. Przedstawienia w Teatrze Powszechnym nie oglądałem na premierze. Na spektaklu pojawiłem się jako jeden z szarych widzów. To pozwoliło mi zrozumieć uczucia człowieka, który nabity w butelkę za 30 złotych ma pretensję, że za sumę godną porządnego wina podano mu rzecz, którą podobnie jak i tę sztukę można nazwać starym i nieco już zapomnianym określeniem "patykiem pisane".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji