Artykuły

Lalki w Opolu

Powiem szczerze: widziałem już wiele inscenizacji tekstu Gombrowicza ["Iwony, księżniczki Burgunda"] - Hübnera, Jarzyny, Augustynowicz, Bergmana, nie mówiąc o wielu spektaklach, które nijak się nie zapisały w pamięci, ale tę lalkową wersję muszę zaliczyć do wyjątkowo ciekawych, nawet odkrywczych - o przedstawieniu Mariana Pecko pisze Wojciech Majcherek po Festiwalu Teatrów Lalkowych w Opolu

Pięć dni w Opolu na festiwalu teatrów lalek. Pouczające. Wnioski? Nie należy lekceważyć lalkarzy. Jasne, że na festiwalu pokazały się spektakle ponad przeciętne. Będące wyrazem ambicji teatrów i artystów. Ale w końcu teatry dramatyczne też się tak różnicują. Na pewno nie po raz pierwszy lalkarze udowodnili, że nie wolno ich zamykać w gettcie sztuki dla dzieci. Jeśli robią spektakle dla małych widzów, to niejednokrotnie pod względem formy i przesłania są to rzeczy niebanalne. "W beczce chowany" - spektakl z Teatru Animacji w Poznaniu opowiada o złej miłości rodziców do dziecka i nie ma happy endu. "Sklep z zabawkami" z Teatru Banialuka w Bielsku-Białej poddaje w wątpliwość wirtualny świat, w który dzieci tak już chętnie wchodzą. "O mniejszych braciszkach świętego Franciszka" z Opolskiego Teatru Lalki i Aktora w dowcipny, bezpretensjonalny sposób podaje prawdy, które być może na lekcjach religii nabierają cech drętwej dydaktyki. "Jest królik na księżycu" z Białostockiego Teatru Lalek - dziwna, surrealistyczna opowieść, której finałem było symboliczne pozbywanie się lęków przez najmniejsze dzieci.

Teatry lalkowe szukają różnych form. W tych poszukiwaniach pewnie czasami schodzą na manowce, porzucają na przykład tradycyjne techniki lalkarskie. Widziałem w Opolu spektakle, w których lalkarze śpiewali, uprawiali teatr tańca, ruchu, pantomimę, ale bodaj tylko w jednym przedstawieniu (i to dla dorosłych) pojawiły się marionetki. Ambicje okazują się czasem ponad możliwości. "Opera za trzy grosze" w Teatrze Arlekin w Łodzi miała pokazać, że lalkarze mogą śpiewać songi Brechta-Weilla, ale okazało się, że jednak nie mogą. Wybory repertuarowe teatrów lalkowych też świadczą o aspiracjach. Próba konfrontacji własnej sztuki z klasyką dramatu najlepszy efekt dała w przypadku "Iwony, księżniczki Burgunda" w reżyserii Mariana Pecko - spektaklu gospodarzy. Powiem szczerze: widziałem już wiele inscenizacji tekstu Gombrowicza - Hubnera, Jarzyny, Augustynowicz, Bergmana, nie mówiąc o wielu spektaklach, które nijak się nie zapisały w pamięci, ale tę lalkową wersję muszę zaliczyć do wyjątkowo ciekawych, nawet odkrywczych. Iwona, która jest lalką, ma w sobie wielką siłę symbolu. W swej pozornej martwocie jest bardziej żywa, ludzka niż cały dwór dookoła. Ta lalka demaskuje fałsz otoczenia i przede wszystkim niemożność wyrażenia uczucia miłości. Rzadko się widuje w teatrze Gombrowicza, zrobionego z taką emocją, momentami jest to spektakl wzruszający, momentami niebywale śmieszny. A w finale, gdy Iwona umiera - naprawdę przejmujący, pomimo wyraźnych sygnałów, że jesteśmy cały czas w teatrze. To przedstawienie wymyka się prostym klasyfikacjom - teatr lalkowy, teatr dramatyczny. To po prostu bardzo dobry teatr.

A teraz jestem na festiwalu w Toruniu, gdzie dalej oglądam teatry lalkowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji