"Policja" po latach
Czyżby "Policja" - debiut dramaturgiczny Sławomira Mrożka - zestarzała się przez minione 23 lata? To pytanie nasunie się dziś każdemu, kto zetknie się ze wznowieniem tej sztuki w stołecznym Teatrze Ateneum. Dlaczego mniej bawi ona teraz niż przed laty, mniej daje do myślenia, a przede wszystkim - niewiele ma wspólnego z obecną rzeczywistością, chociaż ożyła przecież na scenie w podobnych jej narodzinom okolicznościach społecznych, na fali kolejnej odnowy?
To prawda, Mrożek ostro przestrzegał przyszłych realizatorów, że "sztuka ta nie zawiera niczego poza tym, co zawiera, tzn. nie jest żadną aluzją do niczego, nie jest też żadną metaforą i nie trzeba jej odczytywać". Faktem jest także, że Jan Świderski - reżyser prapremierowego przedstawienia "Policji" w Teatrze Dramatycznym (1958) wznowionego teraz na scenie "Ateneum", podszedł - swoim zwyczajem - z największym pietyzmem do autorskich zaleceń zamieszczonych w uwagach Mrożka do inscenizatora. Wszystko to jednak na nic; było i pozostaje sprawą oczywistą, że sztuka ta jest zarówno "aluzją", jak i "metaforą", i że nie sposób jej nie "odczytywać"; zupełnie niezależnie od jej uniwersalnego wydźwięku. Napisana została przecież po październikowej odwilży, w Polsce, przez młodego, "ostrego" satyryka. Wprawdzie szybko zrobiła karierę międzynarodową, tłumaczona, grana i doskonale rozumiana w wielu krajach. Najczyściej brzmiała jednak u nas. Szczególnie czysto i donośnie w czasach pokryzysowych euforii, wynikających z - pozornego przynajmniej - zażegnania wszelkich społecznych konfliktów.
Dlaczego nie brzmi więc równie czysto dzisiaj, po sierpniu 1980? Sprawa jest chyba bardzo prosta i dziwić się trzeba, że "Ateneum" liczyło i tym razem na powodzenie "Policji". Sztuka ma sens gdy stąpa po ziemi, lub przynajmniej jej dotyka, bez względu na swą ponadczasowość. Właśnie z tego powodu wystawianie "Policji" dzisiaj wydaje mi się nie "a propos". Może dlatego, że w porównaniu z prostotą utopijnej i absurdalnej rzeczywistości Mrożka, w której wygasają w państwie wszelkie konflikty polityczne, pustoszeją więzienia, a policja staje się zbędna, a także w odróżnieniu od poprzednich polskich przełomów, dzisiejsza sytuacja w naszym kraju jest dużo bardziej skomplikowana, i przez to właśnie bardziej optymistyczna. W tym zaś kontekście, debiutancka "Policja" Mrożka pozostałe jedynie efektowną, a1e zawieszoną w próżni farsą, która starając się "nie zawierać niczego poza tym, co zawiera", przestaje zawierać cokolwiek.
Wskrzeszenie "Policji" w "Ateneum", w akademickiej reżyserii Jana Świderskiego i w dekoracjach sprzed 23 lat, wiernie zrekonstruowanych przez Irenę Burke wg projektów Jana Kosińskiego, jest więc wypowiedzią nie na temat, i w gruncie rzeczy troszkę szkoda dziś czasu na to przedstawienie. W okresie, kiedy w naszych teatrach grane są jednocześnie prawie wszystkie ważniejsze i najlepsze sztuki Sławomira Mrożka, walor "Policji" w "Ateneum" może być tylko jeden: umożliwienie młodemu pokoleniu równoległego zapoznania się z debiutem scenicznym naszego wybitnego dramaturga prezentowanym - trzeba przyznać - w dobrym wykonaniu aktorskim.
Mamy tu jeszcze jedną świetną rolę Ignacego Machowskiego jako Generała policji - żywy parodystyczny portret wszystkich zdziecinniałych starców noszących jeszcze insygnia władzy. Drugą personą owego "dramatu ze sfer żandarmeryjnych" staje się w tym przedstawieniu cyniczny Adiutant Generała - Marian Kociniak, wcześniejszy spiskowiec, a zarazem ostatni więzień Naczelnika policji (Leonard Pietraszak). Poczciwa parę policyjnego "sierżantostwa" kreują Lech Ordon i Krystyna Borowicz, przy czym Ordon wyjątkowo celnie i przekonywająco potrafił uzasadnić kluczową dla sztuki metamorfozę policjanta w prowokatora. Kukiełkową rolę szeregowego policjanta znakomicie wystudiował Henryk Głębicki.
Pomimo aktorskiego wysiłku, "Policja" w "Ateneum" jest przedstawieniem rozwlekłym, nużącym i nie na czasie. Dużo lepiej brzmią dziś "Chłopcy-radarowcy" Andrzeja Rosiewicza.