Artykuły

Powroty...

Aż dziw bierze jaki renesans przeżywa dziś Młoda Polska. Odżywają postacie dawno już zgasłe - we wspomnieniach, opowieściach biograficznych, filmach i widowiskach teatralnych. Na ekranach film "Dagny" o Przybyszewskim, o jego żonie, o ich przyjaciołach i wrogach m.in. Strindbergu i Munchu. (W warszawskim Muzeum Narodowym niedawno była wystawa tego norweskiego malarza, który odegrał tak znaczącą rolę w życiu obojga. Przy tym ujrzeliśmy i dzieła Vigelanda; jednym z pierwszych który odkrył go dla świata był właśnie polski satanista). W Teatrze Małym święci triumfy "Ta Gabriela"; ta Gabriela czyli Zapolska, która w krakowskim okresie Przybyszewskiego też odegrała swoją rolę. Znakomicie kreuje ją Eichlerówna. A w TV, niedawno, premiera dramatu (warszawska premiera odbyła się w listopadzie 1902 r. w "rozmaitościach") Przybyszewskiego "Dla szczęścia". Sztukę tę przypomniał i świetnie zainscenizował (na zasadzie pomysłu - teatr w teatrze) Ignacy Gogolewski. Dramat jest właściwie reportażem z życia Przybyszewskiego: gdyby zmienić imiona ukazałoby się jego własne oblicze, i samej Dagny, i nieszczęsnej Marty Foerder, i przeszedłby też cień Muncha. Aby sprostać wskrzeszonemu zainteresowaniu Przybyszewskim, już po spektaklu skomentowano sztukę i jego samego w audycji "Po premierze". W "Stolicy" drukowaliśmy już pewne fragmenty z jego biografii i wówczas do redakcji przychodziło dużo listów. Jedna z Czytelniczek p. T. Krawczyk przysłała nam nawet swój wiersz pt. "Dagny w Warszawie" i "Listy Przybyszewskiego"; z moralną pointą. Przytoczmy choćby dwie zwrotki.

A czy tylko Dagny łzy ciebie goniły?

To coś tak nieładnie dla sławy pisarza.

Ile przez te listy zmarnowałeś siły

A nie były przecież warte stóp ołtarza.

Każdy ten, po którym pamięć przetrwa

wieki

Gdy sławnym się staje, choć po wielkim

trudzie

Ludzkich zdań, frazesów będą pełne rzeki.

Niechaj z tym się liczy, jak osądzą

Ludzie!!!

Na tej fali filmowo-teatralnej i zainteresowań Czytelników ukażmy Przybyszewskiego i Dagny, a także i Zapolską i inne młodopolskie postacie w pewnym epizodzie. Oto skończyły się triumfy berlińskie, zwietrzało już "credo artystyczne" Mistrza, jego wyznania o nowej sztuce, o nagiej duszy. Po śmierci Marty Foerder, matki jego trojga dzieci, odsunęli się od Stacha jego przyjaciele. Ojczysty kraj stał się teraz celem jego nowych podbojów. Pierwszą stacją na tej drodze był Kraków, później Warszawa. Przypomnijmy ten powrót na "ojczyzny łono" i początkowe triumfy w podwawelskim grodzie.

Był piękny słoneczny dzień września 1898 roku, gdy na krakowski dworzec wtoczył się pociąg i Stanisław Przybyszewski "zszedł ze stopni wagonu bardzo trzeciej klasy". Wśród młodzików witających Mistrza znajdował się Stasiek Sierosławski, Adolf Nowaczyński i Maciej Szukiewicz, autor wydrukowanego przed rokiem w warszawskim "Przeglądzie Tygodniowym" studium o Przybyszewskim. To do niego skierował Mistrz pierwsze słowa: Nie wiem jak mam panu dziękować za jego piękny esej o mnie. Pan zdaje się był pierwszym, który mnie pojął nie jako obłąkańca, psychopatę, epileptyka, ale człowieka, który wie co robi" - i w jego to najpierw objęcia padł na peronie dworca. Witano go jak wodza, który miał ich wszystkich wyprowadzić z małopolskiego zaścianka i powieść w świat nowych objawień. "Wielki dziennikarz metafizyki umiał właściwie tańczyć od polskiego pieca, ale był przewodnikiem dla tęskniących za szerokim gościńcem europejskim".

Szukiewicz, co prawda już po krótkim okresie pobytu Przybyszewskiego, nie był w stanie dojrzeć nic innego jak tylko to, że "młode smyki, niemal dzieciaki, zadłużają się i robią świństwa, żeby tylko ich bożyszcze mogło pić". Ale inni, już nawet nierówieśni mu i nie karmiący się młodopolską strawą, na przykład Karol Irzykowski, czy Maria Dąbrowska doceniali, że "Rewolucja literacka, jaką u schyłku zeszłego wieku zainicjował u nas Przybyszewski, była podniesieniem ciemnych zasłon w pokoju zmarłego i wpuszczeniem jasnych promieni" i że "Kochało się już wtedy sztukę, lecz nie rozumiało się wcale jej miejsca w życiu ni skąd płynie jej czar. Przybyszewski nam to pierwszy powiedział".

Nie należy się dziwić więc tej fascynacji. I to nie tylko młodych krakowskich literatów i snobizujących się ich bogatych, spoza branży, mecenasów, lecz także i pań z dobrych domów, zasiedziałych mieszczan, cnotliwych panienek. Były to bowiem także fascynacje; choć każda innego rodzaju. Gdy ci pierwsi chadzali z nim w orszaku po nocnych ulicach Krakowa, od "Secesji" do "Paonu", ci drudzy ze zgrozą, w której drgało podniecenie opowiadali, że odprawia satanistyczne msze, że "leży tygodniami całymi w łóżku pod czarną kołdrą". Jedni promienieli dumą, gdy zdążyli przed innymi podać mu ogień do papierosa, ci zaś, z grupy oburzonych przekazywali sobie na ucho opowieści jakie to gorszące rysunki można ujrzeć na Karmelickiej w "domu Przybysza, gdzie chodzi się, brnie w srebrze jak w lodzie".

Było prawdą, że pił wódkę, upijał się śmiercią, obrażał wzgardliwym śmiechem nie wtórujących mu, ale nie było też kłamstwem, że w powierzone mu przez starego Sewera-Maciejowskiego "Życie" tchnął nowe życie.

To wszystko razem stało się powodem takiego poplątania z pomieszaniem, że zarzuty i skargi sąsiadów Przybyszewskiego na straszne głośne nocne hałasy, odpierał z godnością w poczuciu dziejowej misji sam pan dyrektor policji, zamykając sprawę dwoma zdaniami: Sąsiedzi Przybyszewskiego skarżą się?... Ależ my jesteśmy miastem sztuki!

W tym mieście sztuki ona: Dagny, zbyt obca tutaj, zbyt tęskniąca za przyjaciółmi z Berlina i zbyt samotna, choć zawsze otaczała ją świta. Była egzotycznym, zwiewnym marzeniem, na pozór osiągalnym, w rzeczywistości nieuchwytnym. "Belle du charme froid..." - zaczynał się wiersz "A Madame Dagny Przybyszewska" Wincentego Korab-Brzozowskiego (brat Stanisława, który popełnił w Warszawie samobójstwo w 1901 r.; sam Wincenty zmarł też w Warszawie w 1941 roku).

Brawurowe hausty wódki; koniak, szampan, muzyka, bilardowy kij w smukłej dłoni norweskiej czarodziejki, a ileż przy tym smutku u tej do której słano w Krakowie i Warszawie pęki róż, rysowano jej portrety. A przy tym ileż dumy i pozorujących zadowolenie informacji, że Polacy są szczególnie przyjemnymi ludźmi - żywe intelekty, szczere życzliwe serca, że jej Stachu "jest nad wyraz szczęśliwy" i ona także. Później już w Warszawie nie potrafi udawać; listy pisane stamtąd, na przykład do Muncha, będą pełne melancholii.

Boże Narodzenie, swe pierwsze Boże Narodzenie spędzili Przybyszewscy wraz z dziećmi w Krakowie. W rodzinnym domu Dagny te święta nie były wesołe. Ciężko chory ojciec, przy jego łożu - siostra Dagny, Astrid i matka. W chwilach przytomności dr Juel prosił żonę, aby "Dagny, Stacha, Zenona i lwi - pozdrowić". A babcia w liście do Krakowa przekazywała jeszcze dodatkowo: "Ucałuj mojego chłopca od babci!. Myślę, że ucieszył się książką z obrazkami, którą dostał na gwiazdkę".

Stachu zadowolony, ale ona smutna, bardzo smutna. Na szczęście dzieci są zdrowe, zadowolone i niesłychanie miłe. Ze sobą rozmawiają tylko po polsku. Zenon mówi już swobodnie po polsku i po norwesku i rozumie po niemiecku.

Szczęśliwe dzieciaki! - opowiada w liście swej berlińskiej przyjaciółce Małgorzacie Ansorge. Sam pan Henryk Sienkiewicz trzymał Zenonka prawie pół godziny na kolanach, gładząc jego "dziwnie piękny, miękki włos", zachwycał się dzieckiem Wyspiański, rysując jego portreciki. A Iwa?... Właśnie dziewczynka, wraz z nią cała świta Przybyszewskiego przeżywa wielkie święto w końcu maja 1899: chrzest malutkiej w kościele Świętego Szczepana, ("szła przez kościół, jak mała księżniczka. (...) Z główką podniesioną, pełna dystynkcji"), a później przyjęcie u Przybyszewskich przy ulicy Karmelickiej 53. Na którą to ucztę w ostatniej chwili wyłudził pieniądze Stasinek Sierosławski od warszawskiego literata Józefata Nowińskiego - świeżego laureata konkursu stołecznego "Kuriera". Toteż wśród improwizowanych strofek i tańców ojca chrzestnego dr. Grzybowskiego i Józefa Kotarbińskiego - męża matki chrzestnej, wśród recytacji z "Beniowskiego" "Twój czar nade mną trwa", wśród głośnych toastów znalazło się miejsce i na toast za "Białą gołąbkę" -narodzony dramat warszawskiego fundatora - dzięki której stały tu na stole w obfitości wielkiej: mięsiwa i trunki, słodycze i owoce... W tym samym czasie Stachu szykował się do wyjazdu do Lwowa.

Bohaterka tej uroczystości, spała mimo ogromnej wrzawy - Zenon snuł się tylko między gośćmi, a na pytanie: czemu nie chce jeść słodyczy? -odpowiedział niewyraźnie, że boli go gardło.

...Zakopane więc dobrze posłuży i Zenonowi - zapewne trzeba będzie wyciąć mu chore migdałki - jak i samej Dagny; nie wiadomo skąd przyplątały się jej te jakieś bóle żołądkowe, przełykowe, obolałości jamy ustnej. Może w górach regularniej będzie się można odżywiać. A na pewno wcześniej chodzić spać i nie potrzebować dotrzymywać placu Stachowi i jego przybocznym. Wyjechała więc prawdopodobnie do Zakopanego już 1 czerwca. W tym samym czasie Stachu szykował się do wyjazdu do Lwowa.

Afisze na mieście i zapowiedzi w "Gazecie Lwowskiej" anonsowały odczyt o Chopinie - Stanisława Przybyszewskiego. Sławny pisarz - informowano - wygłosi odczyt nie w zapowiedzianym terminie 5 czerwca, lecz z powodu nagłego zasłabnięcia dopiero w poniedziałek o 6-tej po południu.

Sala była przepełniona. Gdy wszedł na estradę powitał go grzmot oklasków. Dwie pary oczu - ciemne, żarzące się i spokojne, łagodne, szaroniebieskie patrzyły z uniesieniem na prelegenta zanim jeszcze zaczął mówić swoim lekko schrypniętym, lecz głębokim i sugestywnym głosem.

Z tą chwilą wkroczył w życie dwóch kobiet: Jadwigi Kasprowiczowej i Anieli Pająkówny. Trójkąt?... Czworokąt?... A raczej będzie to już karkołomny pięciokąt, w którym będzie czynił akrobacje, szamańskie sztuczki i praktyki - "krakowski Mesjasz". Wciągnie w te niebezpieczne układy szereg osób, narkotyzując się niezwykłością nowych sytuacji, takich w których można będzie wyć ze szczęścia, kajać się potępieńczo, przeżywać najgłębsze wstrząśnięcia, grzeszyć i wiedzieć, że grzech mści się. Ha, ha, ha! He, he, he! "Każda miłość jest straszna"! I mieć znów materiał do dramatów, do "Złotego runa", gdzie Irena (Jadwiga) wzdychać będzie: "Złote runo, złote runo... Och, jak trudno je zdobyć", a Przesławski (Przybyszewski) odpowie jej: "Zbrodnią! Tylko zbrodnią zdobyć je można".

W tym samym - 99 roku w Krakowie idą też teatralne próby "Dla szczęścia". W dramacie ostatecznie (po rozmaitych historiach z odsyłaniem roli itd., itd.) zagra rolę piękna, chimeryczna Natalia Siennicka, zwyciężając konkurentki Irenę Pomian i Gabrielę Zapolską. Do tego zwycięstwa przyczynił się Zapewne i sam autor: jego przelotny romansik z Natalią nie był okryty zbyt grubą zasłoną. Głośna była w Krakowie historia jak to Pawlikowski ofiarował Siennickiej "żyjącej z Przyb. lożę, aby czasem nie wpakowała się do dyrektorskiej. Przyb. lożę sprzedał za dług i nagle całe psie wesele zwaliło się do loży dyrekt".

Zapolska, impulsywnie, jędrnie i obrazowo, dotknięta, być może także w swych największych życiowych ambicjach: bycia aktorką, nieraz jeszcze w swoich listach będzie obsypywać Przybyszewskiego różnymi epitetami w rodzaju:

"Wstrętne pijaczysko", "rozpita banda" "Młodej Polski" (Och!!!) z p. Przybyszewskim zaślepionym, pijanym na czele, wstręt mnie ogarnia. To ani artystyczne, ani piękne! Przeciwnie, to robi wrażenie bandy pijanych pluskiew, "kupa snobów udających uduchowienie, mówiących ćwierć głosem i gadających rzeczy niemodne, te które w L'Oeuvre robiły furorę pomiędzy kupą niedorostków i dziewczyn publicznych".

Cała Zapolska! I ona powróciła także do nas po latach. A stało się to dzięki wielkiej Irenie Eichlerównie. Ach "Ta Gabriela"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji