Smutna komedia
PO 23 latach od prapremiery w warszawskim Teatrze Dramatycznym Jan Świderski wrócił do "Policji" Mrożka. Chociaż... może to wróciła "Policja", ten tekst debiutanckiej sztuki Mrożka, od której zaczęła się długotrwała dysputa autora z rzeczywistością poprzez teatr... Wróciła w czasach, gdy absurdy życia przyćmiewają perfekcjonistyczne konstrukcje sztuk opartych na logice absurdu; w chwili, kiedy paradoks materializuje się naprawdę i nieśmiesznie. Tak. To "Policja" wróciła, bo musiała nadejść jako swoista pointa czasów, w których sytuacje "postawione na głowie", biorą się nie z literatury a są na co dzień.
Jak więc brzmi dziś ta komedia, rządząca się nieposkromioną logiką w rozwijaniu sytuacji niemożliwej?
Gorzko. I nie temat wywołuje tę refleksję, właśnie świadomość, że świat sceniczny i realny podlegać mogą tym samym prawidłom.
Nie znaczy to, że śmiech nie brzmi na widowni. Ale znowu jakby zduszony, jakby miał być udziałem nie widza a raczej kolejnego uczestnika paradoksalnej sytuacji, wymyślonej przez autora...
Spektakl został poprowadzony przez reżysera w powolnym tempie, lento. Jest więc jak ciąg fotografii, wyjaskrawiających szczegóły. Jak zestaw kadrów dokładnie ilustrujących ten przedziwny pomysł, żeby nakłonić policjanta do pełnienia misji nadzwyczajnej, do przyjęcia roli więźnia dla ratowania racji bytu instytucji... Aż do zmierzwionego finału - wybuchającego super, hiperabsurdalnym powikłaniem.
Aktorzy - niezwykle taktowni, chciaż pokusy "podkreślania" czy "interpretowania" (przed czym tak słusznie przestrzega Mrożek) czyhają co krok. Naczelnik Policji - Leonard Pietraszak, ostatni spiskowiec a potem Adiutant - Marian Kociniak, Generał - Ignacy Machowski a nade wszystko Sierżant-Prowokator - Lech Ordon pozwalają smakować wszelkie niuanse dialogu, dowcip zrodzony z nieprzystawalności słowa i sensu, słowem język Mrożka.
Przedstawienie dobrze skrojone i dobrze zagrane. A że nie tak śmieszne jak życie i kabaret? Trudno...