Artykuły

Zagraj mi to ostatni raz

Czarne charaktery to jego specjalność. Mafiosi, mordercy, ubecy. Taki wygląd, takie emploi. Ale to tylko część zawodowej prawdy o ARTURZE DZIURMANIE. Aktor spełnia się także w pracy z niepełnosprawnymi.

Centrum Sztuki Osób Niepełnosprawnych oraz restauracja, która na nie zarabia, działają pod jednym szyldem. Moliere. Najpierw Artur Dziurman - założyciel i właściciel krakowskiego centrum i restauracji przy ul. Szewskiej - miał kawiarnię na pięć stolików. Potem doszły piwnice. 350 metrów!

- Przecież tego miejsca nie było! To myśmy je odkryli na nowo, wcześniej tu mieszkały szczury. Nie było nawet porządnego wejścia do tych piwnic! Dużym nakładem sił i środków odrestaurowaliśmy je, zachowując oryginalne XVI-wieczne rozwiązania. Każdą salę urządziliśmy w inny sposób - opowiada

Rzut na głęboką wodę

Dziś można cmokać z podziwu. Sala z wystrojem nawiązującym do starożytnego Egiptu, średniowieczna salka z antresolą, renesansowa z kominkiem, gotycka sala teatralna, restauracja w stylu Ludwika XVI. Wystrój zaprojektowano w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z meblami.

- Zaczynaliśmy ze śp. Eugeniuszem Dykielem, aktorem krakowskiej Bagateli, ale Gienio musiał się poświęcić walce z rakiem. Kiedy umarł, zostałem z tym wszystkim sam. Z rozgrzebaną budową, pozwoleniami, kredytem, reklamą... To był rzut na głęboką wodę - wspomina Dziurman.

Pewnie, trudno o sen, kiedy w drugiej połowie lat 90. wzięło się komercyjny kredyt... Ale udało się, pomogły prywatne firmy, przyjaciele i rodzice. Na słynne pierogi Mamy Dziurmanowej walił cały Kraków. Wiele osób po prostu chciało pomóc. Miasto, województwo, organizacje pozarządowe nie dały wtedy ani grosza. Dzisiaj też nie jest wesoło.

- Jestem rozżalony, nie ukrywam, że liczę na większą współpracę ze strony miasta. Mamy problem z rozliczeniem naszego wkładu w stworzenie i odremontowanie Moliera. To prawie 2,5 mln zł! No to ja od jakiegoś czasu nie płacę czynszu i tak się klinczujemy. Ale wierzę, że w końcu miasto usiądzie z nami do stołu i sprawę załatwimy raz-dwa. W końcu jesteśmy jedyną sceną dla niepełnosprawnych w Krakowie. Nikt tego nie bierze pod uwagę! - denerwuje się aktor.

Rzeczywiście, praca z niewidomymi wre. Po sukcesie "Dzikich łabędzi", przygotowanych przez Janusza Szydłowskiego, Dziurman sam się zabrał do reżyserii. Efekty? W zeszłym roku owacyjnie przyjęty "Koziołek Matołek". Teraz poważny repertuar. W kwietniu odbyła się premiera "Brata naszego Boga" Karola Wojtyły. Świeże wspomnienia:

- To była ciężka praca, trudny tekst, ale bardzo mi zależało, żeby nie stosować tu żadnej taryfy ulgowej. Miało być profesjonalnie!

I jest! Trzy plany akcji, profesjonalne projekcje filmowe, porządna scenografia...

- Wyczyściłem tekst z filozoficznych wywodów, pozostawiając czystą historię. Przedstawienie nie może być za długie, nasze trwa 70 minut I musi wzruszać. Bez emocji nie ma teatru - wyjaśnia reżyser.

I dodaje:

- Obserwuję często widownię z reżyserki i widzę, że ludzie ocierają ukradkiem łzy. Po przedstawieniu nie kryją zresztą wzruszenia. To największa nagroda.

Spektakl poddano zabiegowi audiodeskrypcji. Dzięki dodatkowym werbalnym opisom mogą go oglądać także niewidomi i słabo widzący. Pojawiły się pierwsze zaproszenia na występy gościnne, w tym zagraniczne. Ostatnio na 6. Międzynarodowy Festiwal Teatru Aktora Niewidomego w Zagrzebiu.

- Właśnie wróciliśmy z Chorwacji. Po naszym spektaklu rozgorzała dyskusja: wypowiadali się zwolennicy i krytycy. To dobrze, nie jesteśmy obojętni, wzbudzamy emocje - cieszy się aktor.

O co poszło?

- Przede wszystkim o filmowe wtręty, które uzupełniają naszą akcję na scenie. I o pracę z aktorem. Odstawaliśmy poziomem od innych. Zarzucano mi, że próbuję przerobić niewidomych na profesjonalnych aktorów. A jak inaczej? - retorycznie pyta Dziurman.

Plany

Ale przecież taką działalność trzeba z czegoś utrzymać. Trudno stale dokładać z wódki i kotleta.

- Zaproszenia są. Ale przecież muszą iść za nimi pieniądze. Sam haruję jak wół przy naszych spektaklach, już nie mówię o reżyserii, ale o pracy fizycznej: stawianie i demontaż dekoracji, załadunek, obsługa techniczna w czasie spektaklu. A jeszcze prowadzę samochód z całą ekipą!

Skąd wziąć kasę? Sam Dziurman nie narzeka na brak pracy, chociaż ostatnio na scenie prawie go nie widać. Nie gra w macierzystym Starym Teatrze w Krakowie. Nie doszedł do skutku jego gościnny występ w warszawskim Teatrze Rampa. Żyje z kina i seriali.

- No, czasem muszę dołożyć do interesu. Uzyskujemy też środki z grantów europejskich, od fundacji i prywatnych sponsorów. Ale przede wszystkim musimy wreszcie uporządkować sprawę z gminą. Mamy piękne plany!

Plany i bieżąca działalność. Wprawdzie gościnnych wydarzeń artystycznych ostatnio mniej, ale wciąż wielkim powodzeniem cieszą się w Molierze teatralne bajki oblegane co niedziela przez tłumy dzieciaków. To jeden z pierwszych pomysłów na przyciągnięcie krakowskiej publiczności.

- Gościnne występy znanych aktorów wrócą, gdy ustabilizujemy naszą sytuację. Tymczasem robimy swoje - deklaruje aktor.

Sam też tęskni za sceną...

- Myślę o kameralnym przedstawieniu. Chciałbym zrobić coś z Januszem Szydłowskim, coś na dwóch aktorów tylko. Szukamy tekstu. Marzy mi się też dwuosobowa sztuką z Anią Radwan...

Znowu szwarccharakter? Ostatnio w "Generale Nilu" zagrał pułkownika Józefa Czaplickiego, ubeka katującego akowców.

- Niedawno na planie "Ostatniej akcji" mówię do reżysera: "Michał, k..., daj mi inną rolę. Ile mogę grać tych skur...". A on się śmieje i mówi: "Ostatni raz, zagraj mi to ostatni raz, a potem będziesz grał już samych aniołów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji