Artykuły

Na szacunek u ludzi trzeba sobie zapracować

- Dużo frajdy przynosi granie w musicalach w teatrze muzycznym, ale jednak brakuje mi pracy w dramacie, gdzie jedynym środkiem wyrazu i ekspresji jest słowo, a taniec i śpiew nie istnieją - mówi MAREK KALISZUK, aktor-śpiewak Teatru Muzycznego w Gdyni.

Aktor teatralny, musicalowy, filmowy, wokalista. Od paru lat rozpoznawalny jako Boguś z serialu "M jak Miłość", w którym zabójczym spojrzeniem łamie damskie serca.

Jesteś aktorem musicalowym, grasz, śpiewasz, tańczysz, nie każdy to potrafi...

- Uważam, że im więcej ktoś potrafi, tym bardziej jest interesujący, godny szacunku i zainteresowania. Oczywiście, że najłatwiej skupić się na jednym. Ale jeśli ktoś ma kilka pasji, predyspozycje, do tego tyle chęci, siły, ambicji, aby zrobić to i tamto, chce się nauczyć jednego i drugiego, a jeszcze znajdzie czas na trzecie, to takich ludzi bardzo szanuję.

Ty należysz do tych, którzy chcieliby się nauczyć i tego i tamtego, czyli...

- Zawsze fascynowała mnie gra na fortepianie. Kiedy słyszę, że ktoś pięknie gra, robi to na mnie ogromne wrażenie. Osobiście nie miałem w sobie nigdy tyle samozaparcia i pasji do ćwiczenia, aby móc się tej gry nauczyć. Za to ukończyłem Studium Wokalno-Aktorskie im. Danuty Baduszkowej i pracuję w gdyńskim Teatrze Muzycznym jej imienia. Jestem dumny i cieszę się z tego, że ukończyłem właśnie tę szkołę. W żadnej innej szkole aktorskiej nie zdobyłbym tak szerokich umiejętności. Niestety, ludzie często zapominają, że ważne jest to, co potrafisz, a nie nazwa szkoły, jaką się ukończyło.

Związany byłeś także z teatrem w Gliwicach i Teatrem Wybrzeże w Gdańsku.

- Dużo frajdy przynosi granie w musicalach w teatrze muzycznym, ale jednak brakuje mi pracy w dramacie, gdzie się po prostu mówi, gdzie jedynym środkiem wyrazu i ekspresji jest słowo, a taniec i śpiew nie istnieją. Na szczęście w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku zagrałem jakiś czas temu rolę w spektaklu "Koleżanki" w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. Spektakl wystawiano na scenie kameralnej w Sopocie. Jednak z czasem coraz trudniej było mi pogodzić granie w trzech teatrach, serial i studia na wydziale wokalno-aktorskim Akademii Muzycznej w Gdańsku.

Pokochałeś Gdynię, choć z niej nie pochodzisz?

- Pochodzę z Olsztyna, a do Gdyni przyjechałem na studia i już w niej zostałem. Przyciągnął mnie właśnie ten teatr - uważam, że jest wyjątkowy. Dodatkowo znajduje się tu najlepsza szkoła przygotowująca do zawodu aktora scen muzycznych. Studium Wokalno-Aktorskie to jedyna państwowa szkoła w Polsce, która przygotowuje do grania w musicalach w stu procentach. Osobiście bardzo dobrze czuję się w tym gatunku, to chyba mój ulubiony.

Jak to się zaczęło?

- O szkole dowiedziałem się przypadkowo. Wszyscy wybierają Warszawę, Łódź, albo Wrocław, a ja wybrałem Gdynię, mimo że nie wiedziałem "od zawsze", że chcę być aktorem. Jednak od wczesnego dzieciństwa mocno oddziaływała na mnie sztuka tego rodzaju. Przedstawienia, muzyka, śpiew, koncerty, głównie piosenka. Kiedy dojrzewałem, jak każdy miałem marzenia. Moje było takie, aby zostać piosenkarzem, do momentu, kiedy przy okazji wycieczki szkolnej zobaczyłem jakiś spektakl muzyczny w Warszawie. Potem w trzeciej klasie liceum zobaczyłem musical "Evita" w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Wtedy stwierdziłem, że to jest to, co chciałbym robić. Że to połączenie aktorstwa z muzyką i tańcem jest czymś fantastycznym i fascynującym. Kiedy nastał odpowiedni moment, poszedłem do studium wokalno aktorskiego, gdzie trafiłem na wspaniałych nauczycieli, którzy otworzyli przede mną świat, jakiego wcześniej nie znałem. Wiązało się to oczywiście z otwieraniem siebie, używaniem emocji, co potem dawało wielką satysfakcję.

Ale za najważniejszą swoją rolę uważasz tę, w "Śnie nocy letniej".

- To prawda. Może dlatego, że to była moja pierwsza główna rola w teatrze. A po drugie to przedstawienie miało w sobie coś metafizycznego, ponieważ było swego rodzaju eksperymentem. Był to spektakl ze specjalnie skomponowaną przez Leszka Możdżera muzyką, choreografią Jarosława Stańka i reżyserią Wojtka Kościelniaka. To była nieomal "święta trójca", która stworzyła coś nowego, niepowtarzalnego. Coś, czego jeszcze nie było. Spektakl ten był bardzo drogi. Była tam duża orkiestra i ogromny zespół aktorów - wielu gościnnych z innych miast i sytuacja finansowa nie pozwalała na dalsze przedstawienia. Poza tym moim zdaniem był to spektakl, który odbył się trochę za wcześnie, dlatego, że ta transowa muzyka była bardzo trudna i ludzie nie do końca potrafili to przyjąć. To był 2001 rok, a ja wtedy jeszcze byłem studentem i dostałem pierwszą dużą rolę.

To nieźle Ci się to wszystko poukładało?

- Nieźle, chyba tak. Staram się nie narzekać, ale zawsze może być lepiej, prawda? Przecież gdyby było tak zupełnie pięknie, to prawdopodobnie pracowałbym w Hollywood (śmiech).

Jak mówisz, życie zaskakuje...

- Zawsze zabiegałem o to, aby mieć i umieć więcej niż mniej. Trzeba iść do przodu, rozwijać się.

Chyba trochę z pośpiechu powiedziałeś, że nie wierzysz w siebie?

- Może trochę tak. Nie potrafię rozgraniczyć, czy nie wierzę w siebie, czy nie doceniam swojej wartości. Nie jestem człowiekiem zarozumiałym i nie uważam się za wzór czy ideał aktorski, wokalny. Za wszelką cenę staram się po prostu dobrze robić to, co do mnie należy. Rozwijam się i wkładam w to wszystko, całe serce. Chciałbym być bardzo dobry. Chciałbym być szanowanym aktorem, artystą, człowiekiem, ale wiem, że na ten prawdziwy szacunek u ludzi trzeba sobie zapracować. Głównie po to, aby dostrzegali nie tylko fizyczność, lecz także wnętrze. Tak więc ocenę pozostawiam innym.

Skromny jesteś.

- Nie jest to najbardziej pożądana cecha w tym zawodzie, a tym bardziej w show-biznesie, ale ciągle wierzę, że kiedyś gdzieś to zaowocuje. Oceniam siebie przez pryzmat innych, tzn. jeżeli patrzę na kogoś, kto nie do końca mnie przekonuje na scenie czy ekranie, ale uważa, że jest świetny, to taka samoocena tę osobę w moim światopoglądzie eliminuje. Nie lubię ludzi, w których jest tzw. przerost formy nad treścią. Jestem natomiast w stanie wiele wybaczyć artyście, który ma swoje fobie i grymasy, ale na scenie jest niepowtarzalny i niezastąpiony.

Masz takiego ulubionego artystę?

- Oczywiście. Jednym z wielu moich ulubionych artystów jest Jose Cura. Genialny śpiewak obdarzony niepowtarzalną, ciepłą barwą głosu, a do tego dyrygent. Nie wiem jakim jest człowiekiem, ale wiem, że jest wielkim, prawdziwie utalentowanym artystą.

Z tej rozmowy wynika, że muzyka bierze górę nad aktorstwem.

- Nie wiem, czy umiałbym dokonać jednoznacznego wyboru. Natomiast jako odbiorca mogę żyć bez telewizora, ale nie mogę żyć bez muzyki.

W pracy jaką wykonujesz spotykasz się z wieloma ciekawymi ludźmi, prawda?

- To prawda, ale może dlatego nie zrobiłem wielkiej, oszałamiającej kariery. Dla większości czasopism jestem zbyt grzeczny, a przez to "szary", bo nie wywołałam żadnego skandalu. Wciąż kieruję się przysłowiowymi sentymentami, a nie jakąś rządzą i wyrachowaniem. Staram się kogoś do siebie przekonać tak jak potrafię, takim sobą, jakim jestem. Nie boję się wyzwań, ani ciężkiej pracy. A wiem doskonale, że przecież na co dzień nie wykorzystujemy stu procent swoich możliwości.

Miałeś w swoim życiu zawodowym moment zawahania?

- Pewnie. Kiedy telefon z propozycjami przestał dzwonić i byłem pozostawiony sam sobie. Takie zdarzenia w życiu wiele uczą. Wiem, że coś może się zdarzyć, ale nie musi. Z takim podejściem do życia i zawodu teraz funkcjonuję. Trzeba liczyć się z tym, że ten kolorowy świat może nas szybko omamić, oczarować i podstępnie wycisnąć jak gąbkę tylko po to, aby zarobić na nas trochę pieniędzy. Zanim się przebudzimy, okaże się, że więcej się nie da i pójdziemy w odstawkę. Chciałbym, aby te kariery przebiegały wolniej, a społeczeństwo przyzwyczajane było do oglądania i słuchania takich rzeczy, które niosą ze sobą przesłanie, zapadają w pamięć i zmuszają do myślenia, a nie do jednodniowego czy jednosezonowego chłamu.

Żeby to była sztuka przez duże "S" i artyści przez duże "A"?

- Dokładnie. I aby dawano więcej szans tym, którzy rzeczywiście coś potrafią, a nie dziwolągom. Rozumiem, że zmieniają się czasy, potrzeby i oczekiwania, ale nie można zapominać o dobrym smaku, klasie i jakości. Co raz rzadziej wystawia się Czechowa, Słowackiego, Dostojewskiego...

Masz jakieś credo zawodowe na tę chwilę, na ten młody wiek?

- Aby nigdy nie mówić "nigdy" i "na pewno". Na nic nie mamy żadnej gwarancji. Ale życie na szczęście czasem zaskakuje...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji