Artykuły

Dramatyzacja ukrytuch uczuć

Niedawno Zygmunt Hübner podjął na polskiej scenie próbę tego, o czym niewątpliwie Conrad marzył i co delikatnie podsuwał w liście Basilowi MacDonaldowi Hastingsowi, przesyłając mu egzemplarz "W oczach Zachodu" - inscenizację tej jego "najgłębiej przemyślanej" powieści.

Podjęcie tematu Conradowskiego (przy współpracy dramaturgicznej Michała Komara) ma - jak to się często zdarza w pracach Hübnera - wyraźny charakter osobistej wypowiedzi, tym bardziej przykuwającej uwagę, że poprzedzonej przed laty inscenizacją "Zbrodni i kary" Dostojewskiego a więc utworu, którego ostrą, polemiczną repliką jest właśnie "W oczach Zachodu". Powieść ta została ukończona w styczniu 1910 roku. W ciągu 70 lat od chwili jej powstania doczekała się w Polsce tylko trzech wydań ("Ignis" 1925, "Dom Książki Polskiej" 1934, PIW 1974) i jej treść jest - w porównaniu z popularnością takich utworów, jak "Lord Jim", "Murzyn z załogi Narcyza" czy "Szaleństwo Almayera" - na ogół mało znana. Pozwolę więc sobie przypomnieć, że - jak to często u Conrada bywa - jest to i tym razem relacja (wprawdzie nie Marlowa, oficera marynarki sprawującego w wielu Conradowskich utworach rolę narratora, lecz skromnego filologa-anglisty) z wydarzeń, które rozegrały się w carskim Petersburgu a następnie w Genewie. Anglista ów, którego zgodnie z programem "Spiskowców" - bo pod takim właśnie tytułem zrealizował Hübner swoją adaptację "W oczach Zachodu" - nazywać będziemy Profesorem, opiera swą opowieść na pamiętniku jej bohatera, Razumowa oraz na własnej obserwacji wydarzeń. Bohater powieści i sztuki, student Razumow, inteligentny samotnik pełen skrywanych ambicji, wydaje w ręce carskiej policji anarchistę, studenta Haldina, który po udanym zamachu na ministra policji szuka u niego

schronienia i pomocy. Denuncjacja nie kończy jednak sprawy Haldina, gdyż aparat represyjny carskiej Rosji podporządkowuje sobie teraz donosiciela, czyniąc zeń agenta i prowokatora, który - z misją rozszyfrowania genewskiej organizacji wywrotowej - wyjeżdża do Genewy. Tam spotyka Razumow m.in. Siostrę swej ofiary, Natalię Haldin; rodzące się uczucie do tej młodziutkiej, szlachetnej i pełnej naiwnego zapału rewolucjonistki uświadamia mu bezmiary własnej nikczemności. Nie mogąc dłużej znieść fałszywej sytuacji Razumow podejmuje decyzję: woli - jak powie później Sofia Antonowna - "wydać siebie świadomie na zgubę, aniżeli żyć dalej w skrytej pogardzie dla siebie samego (...). Kiedy po raz pierwszy zaświtała mu myśl, że ta zachwycająca dziewczyna może go pokochać, właśnie wtedy zrozumiał, że (...) całe to szatańskie dzieło jego nienawiści i pychy nie zdołałoby nigdy przesłonić nikczemności życia, jakie go czekało."

Mamy więc zbrodnię i karę - temat, do którego Hübner w tak wyraziście postawionej postaci powraca już po raz trzeci - po wspomnianej już inscenizacji powieści Dostojewskiego (T. Wybrzeże, Gdańsk 1958) i stosunkowo niedawnej (1976) realizacji utworu Władysława Terleckiego "Odpocznij po biegu" w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Nie znaczy to bynajmniej, że reżyser - niezależnie od tworzywa literackiego - realizuje wciąż tę samą sztukę. Przeciwnie: kolejne przedstawienia stanowią warianty rozmaitych możliwości podejścia do tematu. I tak np. w gdańskiej "Zbrodni i karze" "ideą przedstawienia jest pokazanie klęski bohatera i kompromitacja jego teorii o ludziach niezwykłych, którym wolno przekroczyć przyjęte zasady moralne". (Andrzej W. Kral, "Zbrodnia Raskolnikowa" - "Teatr" 1959 nr 8). Gdański Raskolnikow był "potencjalnym faszystą, zmagającym się w koszmarnej męce ze swoją słabością będącą - obiektywnie biorąc - jego człowieczeństwem". Dzięki takiej interpretacji przedstawienie nabrało "wymiarów zdecydowanie szerszych", wkroczyło "w sferę moralności zbiorowej, moralności, która decyduje często o losach społeczeństwa".

W "Odpocznij po biegu" Terleckiego- inscenizatora, jak się wydaje, zainteresowały przede wszystkim procesy psychologiczne, zachodzące zarówno w świadomości zbrodniarza jak i sędziego, choć nie zabrakło i tutaj dywagacji "na temat roli przypadku w ludzkim życiu, charakteru i wagi zobowiązań ideowych, w tym wypadku religijnych i - co najważniejsze - na temat tego, jak fanatyczna uległość prawu, rzekomo wyższemu - wierze, idei, łamie prawo ludzkie: natury, skłonności". (Bożena Frankowska, Byśmy nie zapomnieli tropiąc fakty, że świat wewnętrzny istnieje - Teatr Sprawa Razumowa, której bieg śledzimy dziś na scenie Teatru Powszechnego, wydaje się ideowym uwieńczeniem nurtującego twórcę wszystkich trzech przedstawień niepokoju o los c z ł o w i e k a , którego do zbrodni doprowadziły spaczone idee i normy społeczne. Człowieka, który przez morderstwo próbował stać się "nadczłowiekiem", człowieka, który zabił, bo nie potrafił sprostać przyjętym wcześniej ideowym zobowiązaniom i wreszcie człowieka, który - oportunistycznie wydając na śmierć kolegę - zrozumiał przecież w końcu, że nie można przyjmować dowodów zaufania i miłości mając jednocześnie świadomość własnej podłości i zdrady. Słusznie tez pisze w programie Zdzisław Najder, że "los Razumowa jest p o t w i e r d z e n i e m siły takich wartości moralnych jak zaufanie, szczerość i godność człowieka, jak honor i odwaga". Dodajmy: jest pełnym optymizmu wyznaniem wiary w zwycięstwo c z ł o w i e c z e ń s t w a nad złem drzemiącym w duszy ludzkiej jednostki, a także tym, które niosą w sobie wsparte na tyranii stosunki społeczne.

* * *

Nie znam losów scenicznych dzieł Conrada w Wielkiej Brytanii -. brak na ten temat informacji w ostatnim wydaniu "Dzieł". Historia teatru polskiego również nie zachowuje w pamięci dramatyzacji opowieści o Razumowie w okresie międzywojennym. Jest więc Hübner pierwszym,

który po 70 latach urzeczywistnił w ojczyźnie marzenie pisarza. A nie było to rzeczą łatwą, mimo "dramatycznego ducha" powieści liczącej 400 stron, której akcja przenosi się stale z miejsca na miejsce i która w dodatku jest opowiedziana przez kogoś, czyj udział w akcji ma wprawdzie

wysoką temperaturę emocjonalną, ale bezpośrednio bierze w niej niewielki udział. Wydaje się też słuszne, że adaptatorzy Zygmunt Hübner i Michał Komar nie skorzystali z Conradowskiego pomysłu prezentacji wydarzeń przez, Profesora, lecz powierzyli mu - z dramaturgicznego

punktu widzenia właściwszą - rolę obserwatora i, niekiedy, komentatora. Rolę tę zagrał Leszek Herdegen, lecz tylko kilka razy - przed swą nagłą przedwczesną śmiercią. Przedstawienia dla prasy najczęściej prezentowane bywają w terminach późniejszych i dlatego już tylko z zamieszczonej w programie noty dowiadujemy się, że "była to kreacja wybitna"... Edmund Fetting, który zgodził się zastąpić zmarłego kolegę, jest powściągliwy i iście po brytyjsku dyskretny, co nie przeszkadza mu jednak zaznaczać akcentów - najpierw ironii i sarkazmu w stosunku do pewnych osób, a następnie - szczerej bezradności wobec przerastających go wypadków. Realizatorzy podzielili spektakl na dwie części, odwracając kolejność wydarzeń. Część pierwszą rozpoczynają rozbrzmiewające w mrokach sceny głosy. Słowa: "to obiecujący młodzieniec o wybitnych zdolnościach", "poważnie myślący młodzieniec" falują i wibrują, powtarzane jak echo przez głośniki. Gdy milkną i światło rozjaśnia scenę, widzimy na górnym podeście studencki pokój, gdzie powracający Razumow zastaje Haldina i z jego ust dowiaduje się, że ma mu pomóc w ucieczce - po udanym zamachu na ministra policji. Scena jest bardzo krótka, światło gaśnie, i gdy zapala się znowu, jesteśmy w Genewie w mieszkaniu pań Haldin, które - w żałobnej czerni - wiedzą już o śmierci syna i brata. Następne sceny, rozgrywane w symultanicznej dekoracji Jana Banuchy, przedstawiają - w wielkim skrócie - środowisko rosyjskich spiskowców i działaczy rewolucyjnych, wyraźnie rozwarstwione ideowo i nie zawsze umiejące się że sobą porozumieć. Poza szlachetną rewolucjonistką Sofią Antonowną wszyscy prowadzą tu własne gry-intrygi, wśród których Natalia Haldin czuje się zagubiona, choć twierdzi "że wolność przyjęłaby z każdej ręki".

Ta skrótowość ekspozycji w części pierwszej spektaklu - przy pewnej statyczności i stężonym nasyceniu jej problematyką, chciano bowiem wyraźnie pokazać tutaj wiele spraw a także dramatyczną grę uczuć - sprawiają, że nie znający powieści widz nie jest chyba w stanie odebrać wszystkich treści, z których wiele zostało tylko zasygnalizowanych i to w sposób nie dla każdego czytelny. Przykładem może tu być ustawienie postaci Piotra Iwanowicza, wielkiego pisarza i ideologa rewolucji, opromienionego bohaterską przeszłością, który - mimo całej niewątpliwej dwuznaczności tej osoby, nie może być chyba tylko obleśnym kabotynem. Tym większa zasługa Jerzego Zelnika, który rolę Razumowa może uważać za swe największe dotychczasowe osiągnięcie aktorskie. Skupiony i jak gdyby przyczajony, niezmiernie sugestywnie, samym tylko spojrzeniem i kurczowym choć ledwie wyczuwalnym napięciem mięśni przekazuje nam żar trawiącego go duchowego cierpienia, wewnętrzne rozdarcie, głęboko skrywane trwogi i nienawiść. Jego Razumow żyje na scenie niezmiernie intensywnie, mimo że chętnie kryje twarz w cieniu ronda wielkiego kapelusza i choć jego przeżycia i- powtarzam: d l a w i d z a nie z n a j ą c e g o

p o w i e ś c i - być może nie zawsze są w pełni zrozumiałe, przecież przykuwa uwagę głębią przeżycia, fascynuje i porusza. W przeciwieństwie do pierwszej, druga część przedstawienia jest już pełnym sukcesem realizatorów. Konstrukcja dramaturgiczna, dynamiczna i zwarta, trafnie

i wyraziście pokazuje kolejne etapy upadku Razumowa (mamy tu bowiem retrospektywne wyjaśnienie spraw poprzednio nie dopowiedzianych). Rozpoczyna ją powtórzenie sceny spotkania Haldina z Razumowem, lecz tym razem znacznie rozszerzonej. Razumow oburzony i wściekły na Haldina podejmuje bezowocną próbę zorganizowania mu ucieczki gościa. Gdy się to nie udaje -

składa donos. Spodziewając się, że d l a n i e g o na tym cała sprawa się zakończy. Zelnik i tutaj znalazł najwłaściwsze środki, by ukazać szamotanie się Razumowa w coraz ściślej oplatającej go policyjnej sieci nacisków, nie dopowiedzianych do końca pogróżek i pochlebstw maskujących brutalność stawianych mu żądań. Razumow właściwie już od chwili rozmowy z Generałem wie, że nie ma dla niego ratunku - będzie musiał poddać się i spełnić żądania policji ("zgniatają mnie jak robaka" - woła z rozpaczą, opuszczając gabinet Generała), ale jeszcze próbuje się wymknąć, przede wszystkim dlatego, że nowa sytuacja przekreśla marzenia o karierze odpowiadającej jego zdolnościom i wykształceniu... Scena z ostrzegającym go w dobrej wierze Studentem stanowi moment przełomowy: Razumow po raz pierwszy wchodzi w narzuconą mu rolę agenta - grzecznie i konfidencjonalnie przyjmuje radę ucieczki za granicę, pokrywającej się z zaplanowanym dlań wcześniej przez policję wyjazdem do Genewy. Inteligentny i opanowany pozyskuje pełne zaufanie sprawdzających go konspiratorów z Sofią Antonowną na czele. Dekonspiruje się sam, w momencie, kiedy jest już zupełnie bezpieczny. Sadysta Necator rozbija bezbronnemu bębenki uszne. Okaleczony i głuchy dostaje się pod koła tramwaju (tego już nie ma w przedstawieniu) i jako bezradny, wymagający stałej opieki kaleka - wraca wraz z Teklą do Rosji. Na scenie opada trójkolorowy szlaban, a Sofia Antonowna w ślad za odchodzącym Razumowem wygłasza ostatnie słowa rozgrzeszenia i - usprawiedliwienia.

* * *

W tej "dramatyzacji ukrytych uczuć" niepoślednią rolę grają aktorzy. Obok kreacji Jerzego Zelnika mamy w przedstawieniu "Spiskowców" dwie wybitne role epizodyczne - Teklę Marty Ławińskiej i Księcia Andrzeja Szalawskiego (tych aktorów chciałoby się oglądać częściej i w większych rolach), a także wybornie zagrane postaci Radcy Mikulina (Bolesław Smela), Necatora (Franciszek Pieczka), Urzędnika (Andrzej Grąziewicz) i Sofii Antonowny (Ewa Dałkowska). Sukces tej ostatniej jest tym większy, że - wbrew intencjom Conrada - rewolucjonistka Dałkowskiej jest osobą młoda, a więc autorytet, jakim się cieszy, musi znaleźć pokrycie w wewnętrznej sile przekonania. Natalia Haldin - uosobienie szlachetności i dobroci a także najwyższy autorytet moralny utworu - w interpretacji Joanny Żółkowskiej jest młodą, pełną uroku i naiwności dziewczyną o "ufnych oczach". Ładnie i wzruszająco zarysowana przez aktorkę postać przecież nie w pełni satysfakcjonuje - może dlatego, że tak trudno grać ideały?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji