Nie robię teatru doraźnego
- Obok warstwy szpiegowsko-sensacyjnej "Demokracja" ukazuje kulisy i mechanizmy wydarzeń historycznych - mówi reżyser KRZYSZTOF BABICKI przed premierą na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie.
Przed spotkaniem z Panem wysłuchałam serwisu informacyjnego i zastanawiam się, czy wystawianie dziś "Demokracji" to akt odwagi czy artystyczna wędrówka na skróty?
- Dlaczego?
Afery, korupcja, teczki, spotkania ze szpiegami i papierowe koalicje w rządzie to rzeczywistość polskiej sceny politycznej. Czerpał Pan z niej inspirację?
- Nasza rzeczywistość jest udziałem szeroko pojętej demokracji. Ale jestem daleki od robienia teatru doraźnego. Opowiadającego o historii z poniedziałku na wtorek. Taki teatr nigdy nie ma możliwości spojrzenia ironicznego. To wszystko jest zbyt żywe, zbyt świeże. Ani spojrzenia komentującego z tego samego powodu. Rozmowa o rzeczywistości przez klasykę, czy jak w przypadku "Demokracji" przez sztukę, która rozgrywa się 30 lat wcześniej w innym państwie, jest znacznie bardziej precyzyjną rozmową. Odległą od tanich emocji. Jeśli emocje są na scenie, to nie wkładamy w nie tego, co przed chwilą wynieśliśmy z dziennika telewizyjnego.
Jaki widzi demokrację Frayn?
- Tytuł "Demokracja" użyty przez niego jest bardzo ironiczny. Sztuka opowiada, że podłe, cyniczne mechanizmy niszczące ludzi nie są wyłącznie przypisane do tyranii, despotyzmu i systemów totalitarnych. Okazuje się, że w centrum bardzo, wydawałoby się, demokratycznego kraju, jakim jest RFN, partia niszczy własnego kanclerza. Może swobodnie działać agent wrogiego państwa. A ramach tej demokracji, gdzie wszyscy są bardzo otwarci, nagle argumentem przeciwko kanclerzowi jest fakt, że nadużywa czerwonego wina.
I towarzystwa kobiet...
Właśnie. Gwoździem do trumny dla kanclerza jest fakt, że udowodniono mu ileś spotkań z kobietami podczas kampanii wyborczych. I okazuje się, że ta bardzo tolerancyjna, demokratyczna społeczność działa tak, jak w zupełnie innych systemach. Mam nadzieję, że widz nie będzie wychodził z przekonaniem, że ogląda lustro naszej rzeczywistości. Być może zrozumie, że to, z czym mamy dziś do czynienia, jest stare jak świat.
Co Pana w "Demokracji" zaintrygowało najbardziej?
- Ta sztuka opowiada o tym, jak często nie zdajemy sobie sprawy, że ludzie, którzy są nam bliscy, kierują naszymi działaniami. Nie mamy pojęcia, że realizujemy cele zbieżne z intencją tej drugiej osoby. I jeśli nie zaistnieje przypadek, który nam to wyjaśni, nie będziemy tego świadomi. W dramacie jest dosyć karkołomna teza, która ma pewne umocowanie w rzeczywistości. Günter Guillaume mówi, że był wiernym cieniem Brandta. I czuje się w pewnym sensie autorem jego polityki pokojowej. W jakimś stopniu popychał Brandta do takich działań. I to nie jest jednostkowy przypadek. Kilka lat temu mieliście taką historię w "Gazecie Wyborczej" z Lesławem Maleszką. On swoją pracą również przyczynił się do pozytywnego wizerunku "Gazety". Obok warstwy szpiegowsko-sensacyjnej "Demokracja" ukazuje kulisy i mechanizmy wydarzeń historycznych. Bliskich mi, bo kiedy Brandt klękał pod pomnikiem Bohaterów Getta, zawierał układy z Polską i Rosją, uznawał NRD, miałem kilkanaście lat. To był początek mojego zainteresowania polityką. "Demokracja" funkcjonuje na dwóch poziomach; odsłania kulisy (to jest ta warstwa anegdotyczna) i mechanizmy (to jest głębsza warstwa, nad którą warto się zastanowić).
Chciałby Pan, żeby ten spektakl zobaczyli politycy?
- Chciałbym, żeby zobaczyli go widzowie, którzy będą mieli z tego jakąś radość. I mogli skonfrontować swoją wiedzę o polskiej demokracji po 15 latach z wiedzą Frayna o demokracji w ogóle.
A politycy? Dla dobra ogólnego polityk na widowni teatralnej jest wartościowy. Teatr trochę cywilizuje polityków.
Demokracja to typowo męski spektakl...
- Rzeczywiście, kobiety nie występują. Jest za to głos kobiecy, poprosiłem panią Anię Kociarz, żeby nagrała przewodniczącą Bundestagu, która prowadzi obrady. W tym przedstawieniu wiele się mówi o kobietach. Liczymy, że w wyobraźni widzów narodzą się te wszystkie kobiety, które spisywał ochroniarz, a które były bliskimi znajomymi Brandta.
Na zdjęciu: Krzysztof Babicki