Artykuły

Tydzień przed telewizorem

Podobno dobre samopoczucie jest podstawą sukcesu. Próbę egzemplifikacji tej potocznej prawdy z kategorii tzw. mądrości życiowych można było zaobserwować ostatnio aż nadto wyraźnie w małym okienku. Jednak o prawdziwy sukces w dziedzinie, która nas tu dziś interesuje, a więc w telewizyjnym teatrze, bynajmniej nie tak łatwo. Zgodna jest co do tego prasa publikująca krytyczne uwagi już to pod adresem konkretnych pozycji repertuaru, już to koncepcji programowej tego teatru, a właściwie braku takowej. Jeśli idzie natomiast o dobre samopoczucie... Tutaj, proszę państwa, niewątpliwie mamy przody. Dowodem laurka, jaką w ostatnim wydaniu "Pegaza" sporządziła telewizja sama sobie chwaląc się w tekstach rozpisanych na głosy. Konkretnie chwalono inscenizację "Czarownic z Salem". Żeby nie było nieporozumień: my również wysoko oceniamy spektakl Zygmunta Hübnera zrealizowany dla poniedziałkowego teatru, czemu dajemy wyraz w publikowanej obok recenzji. Cóż, dotychczas jednak było tak, że telewizja przygotowywała programy, zaś od chwalenia, ganienia i w ogóle oceniania wszystkich jej przedsięwzięć była jednak prasa: krytycy, dziennikarze, czytelnicy i telewidzowie nadsyłający swoje uwagi do gazet i czasopism. Czyżbyśmy byli świadkami historycznego przełomu w tradycyjnym i chyba nie tak nonsensownym obyczaju? Może, może...

Wróćmy jednak - jak mawia pewien redaktor z telewizji - do naszych baranów. Niczego nie ujmując ani precyzyjnej, przemyślanej koncepcji reżyserskiej, ani doskonałym wykonawcom wszystkich ról, trzeba powiedzieć, że sztuka Millera stanowi pozycję repertuarową sprawdzoną we wcześniejszym rozpowszechnianiu, więc i w pewnym sensie naznaczoną stygmatem sukcesu scenicznego. Rzecz jasna, taki wybór przemawia za teatrem telewizji, nigdy przeciw. Przypomnę, że nie na czym innym, lecz właśnie na repertuarze zweryfikowanym w uprzednich inscenizacjach, więc na antologii klasyki dawnej i nowej, sensownie zestawionej i realizowanej przez najlepszych naszych reżyserów teatralnych, filmowych, telewizyjnych opierał swe niedzsiejsze sukcesy teatr Telewizji Polskiej. Ten sprzed lat. Ten, o którym nie mówiło się w "Pegazie", choć "Pegaz" wtedy też istniał i nie był najgorszy.

Klasyka to jedna z możliwości repertuarowych teatru telewizji, na pewno najważniejsza. Drugą możliwość odsłoniła, a może tylko przypomniała, niedawna inscenizacja współczesnej sztuki węgierskiej pt. "Wdowy" pióra Akosa Kertesza, dokonana Olgę Lipińską. Była to nie tylko polska, lecz w ogóle światowa prapremiera tej sztuki i myślę, że dobrze się stało, iż miała ona miejsce właśnie w Warszawie. O sukcesie "Wdów" można bowiem mówić bez kurtuazji. Interesująca problematyka moralna sztuki, którą ktoś nazwał nie bez racji węgierskim "Domem kobiet", spora doza obyczajowości, wreszcie i pewna temperatura emocjonalna tego na poły psychologicznego, na poły sensacyjnego utworu - wszystko to stanowi zespół cech, które - jak się wydaje - świadczą dobrze o współczesnym dramacie węgierskim. Widowisko było przy tym popisem scenicznym czterech aktorek: Ryszardy Hanin, Barbary Wrzesińskiej, Emilii krakowskiej i Joanny Żółkowskiej i choć zdałoby się nieco więcej powściągliwości w interpretacji niektórych postaci (dotyczy to zwłaszcza roli Anny w wykonaniu Żółkowskiej), to przecież w owych portretach zawarła się duża doza prawdy o człowieku.

Węgry zna się w Polsce doskonale jako teren ożywionych ruchów turystycznych, mniej - ruchów intelektualnych. Stosunkowo dobrze rozpoznany jest film węgierski, nieco mniej literatura, jednakże okazji do spotkań ze współczesnym dramatem węgierskim podejmującym odważnie problematykę moralną - mamy naprawdę niewiele. Telewizja ma tu olbrzymie pole do popisu, oczywiście nie tylko w przypadku Węgier. Warto może znowu odwołać się do dobrych doświadczeń z przeszłości, kiedy to import sztuki z zaprzyjaźnionego kraju, czasem nawet sztuki razem z reżyserem, był w praktyce naszego teatru telewizji działaniem systematycznym. W ramach wymiany z innymi telewizjami oglądaliśmy kiedyś sporo wartościowych pozycji wzbogacających nie tylko naszą wiedzę o tych krajach, lecz także paletę środków inscenizacyjnych, reżyserskich, aktorskich, jeśli widowisko przygotowywał z polskimi aktorami zagraniczny reżyser.

Oczywiście, częstotliwość węgierskich, radzieckich, czeskich, jugosłowiańskich, bułgarskich wieczorów teatralnych w polskiej telewizji jest ograniczona międzynarodowymi umowami. Niezależnie jednak od tego, warto częściej zaglądać do współczesnej "sztukoteki" naszych bliższych i dalszych sąsiadów, nawet wtedy, kiedy może się okazać, że nie zawsze znajdziemy tam dzieła wybitne, a czasem tylko interesujące. Ale i tak warto. Potwierdza to inscenizacja dramatu Kertesza i życzliwe przyjęcie, z jakim spotkał się spektakl, na razie - na łamach prasy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji