Artykuły

Wzdrygnąć się czy bić brawo?

Samuel Beckett: "Czekając na Godota". Sztuka w 2 aktach. Przekład Juliana Rogozińskiego, reżyseria Jerzego Kreczmara, dekoracje i, kostiumy Władysława Daszewskiego. Prapremiera polska w Teatrze Współczesnym.

Nie bez wewnętrznych oporów piszę tę recenzję, która - jak mi się wydaje - powinna być pełna uznania (ba, entuzjazmu) dla formalnego mistrzostwa Becketta, ale która powinna zarazem ostro przeciwstawić się filozofii pesymizmu i negacji, jakimi sztuka Becketta jest przepojona. Nazwijcie mnie upraszczaczem, schematystą, a nawet, o zgrozo, socrealistą. nie mogę jednak bez niechęci pisać o wybitnym talencie w służbie sztuki tak obcej, tak głęboko gardzącej człowiekiem, że aż nienawistnej.

Podobno sporo widzów nie wytrzymuje do końca wiwisekcji, jakiej są poddawani, podobno uciekają z teatru przed końcem przedstawienia. Mogę ich zrozumieć... co oczywiście nie znaczy, bym - wzorem jednego z moich pełnych temperamentu kolegów - wzywał do hałaśliwych protestów. Podobno jest i wielu takich, którzy sztukę aprobują bez zastrzeżeń i gładząc skąpe bródki rozprawiają o jej absolutnej odkrywczości, geniatoosci i nowoczesności. Nie uważam, by mieli racje... co oczywiście nie znaczy, bym - za przykładem i pewnej doświadczonej koleżanki - nazwał ich snobami czy zgoła bikiniarzami. Chodzi po prostu o dorosłe oglądanie sztuki Becketta i rozsądne oddzielanie jego teatru od jego filozofii. A nie przestraszy nas ani zarzut ulegania smaczkom formalistycznym i wpływom estetyki burżuazyjnej, ani zarzut prostackiego wyrzekania się głębin myśli, malsztromów filozofii. Stać nas i na teatralny poklask i na ideowy sprzeciw.

Sztuka Becketta jest utworem artystycznie nowatorskim, dość niezwykłym. Stwarza swój własny, odrębny klimat, któremu widz ulega. Oto sytuacja: odludne rozdroże, pustka, samotne drzewo - i dwóch włóczęgów, których rozrachunki z życiem są skończone. Prawią oni o samobójstwie, ale jeszcze czekają. Na co czekają, co ich może jeszcze oezekiwać? Tajemniczy Godot jest fikcją, jest marzeniem o ocaleniu, o usensowientu życia. Chłopiec, który od Godota przybywa z posłaniem dó obu rozbitków, jest jakby zwiastunem dobrej nowiny, obiecującym nieistniejące niebo, nieosiągalne wybawienie. Zamiast Godota, doczekają się nieszczęśni spotkania z pewnym panem i jego niewolnikiem, spotkania z życiem, jak je charakteryzuje Beckett, odartym z wszelkich osłonek i złudzeń, nagim w swej nieludzkości, poniżeniu, hańbie, bezsensie. Sadyzm do pary z masochizmem kształtuje stosunek władzy i poddaństwa, wyznacza bezgraniczną brutalność i lubowanie się w niewoli. Służy mu nawet reózg wysubtelniony aż do popanięcia w i chaos niekontrolowanych skojarzeń. Ba, ale nazajutrz - to nazajutrz znaczy zarazem w nowej epoce - bezsilny, oślepły jest już tyran i lekkie szarpniecie wystarczyłoby do uwolnienia się sługi z pętli powroza. Lecz fikcja panowania i niewoli nadal trwa, jeszcze wciąż trwa - i jeszcze nadal żyją obaj włóczędzy, bo sznur, na którym chciel by się powiesić, zbyt słaby, a Godot może przecież nadejdzie (choć wiedzą, że nie nadejdzie...).

Należy być ostrożnym. Z filozofii zmierzchu Zachodu szydzili najzjadliwiej faszyści, którzy poczuciu: rezygnacji chętnie przeciwstawiali prawo pięści i ludobójstwa. Potem nastał na zachodzie egzystencjalizm, którego "Czekając na Godota" jest najbardziej skrajnym wyrazem, jaki znam. Wyrazem, który zaczyna już oznaczać coś więcej niż herezję, odchylenie, odszczepieństwo - który staje się własnym przeczeniem. Sartre nie poprzestał na drzwiach szczelnie zamkniętych: otwiera je i w sztukach do życia zwróconych i w bezkompromisowych społeczno - politycznych: ocenach dobra i zła współczesnego świata. Sartryzm mieści się w życiu, budzi szacunek dla człowieka, którego dojrzałość i raka mądrość - nie stają się starczą rezygnacją. "Beckettyzm" to pesymizm absolutny, negacja podniesiona do absulutu. Przepraszam, wychodzę. Nie chcę smakować w robakach z camembertu. Mierzi mnie i odpycha tragiczne małpie zwierciadło.

Ale jak ta sztuka Becketta jest znakomicie scenicznie zrobiona! Akcji prawie nie ma, a napięcie trwa, nie ma na scenie kobiet a sztuka dyszy namiętnością, dialog bywa filozoficzny a nie nuży i jest na gorąco uchwytny. Zapewne, gdyby czekali na Godota mniej dobrzy aktorzy i mniej inteligentny reżyser, sztuka stać by się łatwo mogła parodią tego wszystkiego, co tylko doprowadza do skrajnych koosekwencji. Lecz zarówno Kreczmar, Rogoziński i Daszewski, jak Fijewski, Mularczyk, Kondrat i Koecher zrobili wszystko, aby "Czekając na Godota" miało kształt sceniczny, odpowiadający zamysłom autora. W ten sposób gra jest przeprowadzona uczciwie, odwrócenia się od sztuki nic nie ułatwia i zachowane być mogą proporcje za i przeciw.

Rozwijając to stwierdzenie, trzeba dodać: świetność przekładu każe zapomnieć, że mamy do czynienia z utworem, napisanym w oryginale nie po polsku; gra Józefa Kondrata, wyraźna w koncepcji, trafna w scenicznym przekazaniu jej widzowi doskonale oddziela jednego włóczęgę od drugiego, tym tragiczniej podkreślając nierozerwalną łączność i ich - w ostateczności - tożsamość: Jan Koecher plastycznie uwydatnia dobroduszne, jakby z kalendarzowych opowiadań wyjęte cechy posiadacza, ów piekielny kontrast z jego antyludzkością, zasługuje też na pochwałę trzy - gwiazdkowy Chłopiec, umiejący naturalnie, a więc już po aktorsku, wypowiadać swe lakoniczne odpowiedzi.

Tragicznego Lucky gra Adam Mularczyk. To życiowa rola tego aktora. Pojęcia symbolizm, alegoria niezupełnie przystają do sztuki Becketta, której filozoficzne wnioski ukryte są głęboko pod warstwą sytuacyjnego konkretu. Mularczyk dobywa wszakże z postaci Lucky'ego tyle cierpienia, rezygnacji, kapitulanctwa, że Lucky staje się jakimś potwornym uogólnieniem. Stąd uczucie palącego wstydu podczas scen upokorzeń tego sclavus saltans (tańczącego niewolnika) i uczucie wzburzonego sprzeciwu przy słuchaniu "myślenia" Lucky'ego. Nie przypominam sobie sceny równie okrutnej i obcej poczuciu humanizmu. To jest naprawdę sztuka schyłku. Mularczyk wygląda przerażająco, a swój wielki monologo wygłasza w taki sposób, że widzom dreszcz przebiega po plecach. Chcieliście zachodu, no to go macie.

A wreszcie Tadeusz Fijewski. Nie od wczoraj zwracamy uwagę na rozwój talentu tego aktora który umie wygrać i groteskę i dramat, a w rolach tak zwanych małych ludzi porusza się ze swobodą od śmieszności do tragizmu. To są umiejętności wybitnych aktorów. Jako Gogo jest Fijewski zarówno błaznem, rozweselającym nie tylko gawiedź i wisielcem, budzącym odrazę nie tylko ludzi nerwowych jak i łzawą, żałosną ofiarą, budzącą głębokie współczucie. Znowu wypada sięgnąć do oszczędnie używanego określenia: kreacja.

Stawiano w rozmowach ze mną z wielu stron pytanie, czy słusznie zagrano u nas sztukę Becketta? czy nie szkoda sił dobrego teatru na wystawienie utworu tak rozkładowego, dekadenckiego? Odpowiedź wydaje mi się nietrudna. By zwalczyć ideowego przeciwnika należy go przede wszystkim poznać, bezwarunkowo - poznać. "Na gębę" przestaliśmy wierzyć najsroższym inwektywom. Sztuka Becketta jest dziełem wysokiej próby talentu. Jej olbrzymie powodzenie w zachodniej Europie też coś mówi (wiele mówi). A wiemy jak wysoka była cena starochińskiego odseparowywania się od prądów, krążących po współczesnym świecie. Nic więc nie szkodzi, że w stolicy Polski pokazano "Czekając na Godota". Widz nasz jest dostatecznie wyrobiony, by, doceniając formalne uroki, umieć się uodpornić przeciw ich trującym składnikom. Metoda zakazywania owocu zbankrutowała, jak wiemy, już w raju. Czemu nie przeczy, że pod lśniącą skórką owoc bywa nieraz cierpki a wewnątrz robaczywy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji