Artykuły

Czekając na Godota

Samuel Beckett: Czekając na Godota. Teatr Współczesny, przekł. Juliana Rogozińskiego. Dekor. i kostiumy: Wł. Daszewski. Reżys. Jerzy Kreczmar.

TEN utwór dramatyczny Irlandczyka, piszącego po francusku jest pierwszą na naszych scenach sztuką arealistyczną, jeżeli ktoś chce, absurdalną, a jednocześnie w paradoksalny sposób niepozbawioną momentów naturalistycznych.

Treść? Dwaj włóczędzy, nędzarze l bez jakiegokolwiek przydziału na ziemi wędrują po drodze. Raczej nie wędrują: spotykają się pod umówionym drzewkiem, by razem czekać na Godota.

Kim jest ów Godot, od którego przyjścia zależy ich szczęście, więcej, bo istnienie - tego nikt nie i wie.

Godot dla każdego może być i jest kim innym. Może dla bezrobotnego jest człowiekiem, który obiecał mu pracę, dla bezdomnego kimś, kto przyjmie go do swego domu, dla spragnionego miłości wymarzoną kochanką, może być nawet dla niedrukowanego nigdzie poety kimś, kto opublikuję jego wiersze.

Dwaj włóczędzy Gogo i Didd czekają więc na Godota. Czekają: najpierw do zmierzchu, bo miał przyjść i wieczorem, potem przez całą noc, ale Godot nie przychodzi. Przysyła jakiegoś nieledwie nieziemskiego gońca, chłopca, który oznajmia, że Godot dziś nie przyjdzie ale nadejdzie nazajutrz. Nazajutrz Gogo i Dddi czekają na tym samym miejscu od początku: najpierw do zmierzchu, potem przez noc, po to by się rankiem dowiedzieć, że Godot dziś nie przyjdzie, obiecuje na jutro.

Ot, i cała treść. Nie cała, bo właściwą treścią są rozmowy dwu czekających. Gogo i Didi, jak mogą spychają czas, by prędzej mijał: żałosne są te wysiłki nie prowadzące do niczego, bo najgłębszy i najbardziej pesymistyczny sens tej sztuki streszcza się w poglądzie, ze życie- ludzkie jest właściwie nieustającym oczekiwaniem na... nic. Gogo Didi, jak wszyscy ludzie w życiu, przechodzą od nadziei do rozpaczy, I od marzeń do brutalnego przebudzenia się ze złudzeń, wierzą i wątpią na przemian.

Brutalnym incydentem, który symbolizuje w swoisty sposób jakieś (stosunki menażerii ludzkiej jest nadejście pana imieniem Pozzo ze sługą imieniem Lucky. Pozzo traktuje Luckyego, jak bydlę, prowadzi go na arkanie każe mu dźwigać ciężary, ale także każe mu myśleć, a tamten myśli na głos w sposób równie absurdalny, jak wielu przedstawicieli niedojrzałych systemów filozoficznych. Brutalna scena powtarza się w obu aktach sztuki, z których jeden dzieje się nazajutrz po drugim (kto wie, zresztą, czy nazajutrz w tym świecie, w którym pomieszały się wszystkie normalnie przyjęte proporcje, a więc i proporcje czasu i przestrzeni).

Jest w tych scenach, dziejących się w oczekiwaniu Godota i symbolizm, ale z gatunku tego, który służył Chaplinowi w jego najlepszych filmach. Świat tu dzieli się jak u Chaplina, na myślących trampów i nieludzkich bogaczy. Pozzo mógłby być bohaterem "Świateł wielkiego miasta", zarówno jak "Cudu w Mediolanie" tym filmie De Sica, w którym obraz bogaczy tak przypomina magnatów z puszystymi kołnierzami z chaplinowiskej "Gorączki złota".

Nędzarz Gogo nie pamięta nazajutrz tego, co było poprzedniego wieczora, ale świta mu już coś, gdy przypominają mu kości obgryzane po bogatym Pozzo, a najlepiej pamięta kopniaka, którego niesprawiedliwie otrzymał.

Pozzo, jak chaplinowski milioner z "Świateł wielkiego miasta" mówi przy powtórnym spotkaniu z Gogo i Didi"Nie pamiętam, bym kogokolwiek tu spotykał wczoraj. Ale jutro nie będę pamiętał, że spotkałem kogoś dzisiaj. Nie liczcie więc na mnie..."

W TYM dialogu każde zdanie, każdy wyraz nabiera znaczenia symbolu i każdy z widzów może pod ten symbol podłożyć własne przeżycia i własne skojarzenia. Dlatego ta napisana z olbrzymim talentem sztuka, mimo całkowitego braku akcji dramatycznej (Beckett dotychczas pisywał tylko powieści, ma ich w swym dorobku trzy: "Molloy", "Malone umiera" i "Nienazwany"), na ogół nie nuży, trzyma w napięciu. Więcej: denerwuje. Denerwuje przede wszystkim sugerowanym przez autora głębokim pesymizmem. Każdy z widzów ma swojego Godota, na którego czeka, niekiedy nawet nie przyznając się do tego wobec samego siebie. Po obejrzeniu sztuki po wysłuchaniu dialogów musi już myśleć o swoim Godocie, o tym, na którego jeszcze czeka, czy też, co gorsza, o tym, na którego przestał już czekać. Dlatego też na afiszu tej sztuki powinien widnieć napis, jaki umieszczano na afiszach ogłaszających "mrożące krew w żyłach sztuki cyrkowe". "Osobom nerwowym wstęp wzbroniony!"

Na początku, pisząc o tym, że sztuka jest arealistyczna, wspomniałam i o naturalizmie. Wyraża się on. w wtrącanych co pewien czas szczegółach fizjologicznych, nieprzyzwoitych wyrazach, mówionych bez osłonek itd. Ten naturalizm, spotykany w sztuce nowoczesnej Zachodu, niewątpliwie ma swe źródło w literaturze niemieckiej i amerykańskiej. To on sprawił, że pewien niedojrzały odłam naszej "młodzieży artystycznej" sądzi, że wypisawszy na ścianie cztery litery i to koniecznie przez "ó" będzie bardzo nowoczesny i bardzo literacki. Sądzą, ze filozoficzna wymowa "Czekając na Godota" nie straciłaby na tym, gdyby tych modnych nowinek w sztuce nie było.

Sztuka Becketa grają pod kierunkiem reżyserskim JERZEGO KRECZMARA czterej aktorzy (nie licząc epizodów z chłopcem, przysłanym od Godota). Powiedzmy to od razu, grają w sposób równie interesujący, jak sama sztuka, ale każdy z nich obrał swój własny odmienny nieco styl. TADEUSZ FIJEWSKI dał się uwieść temu, co w sztuce jest z cyrku (cała sztuka oscyluje bowiem pomiędzy cyrkiem a tragedią). Jego Gogo, zresztą zgodnie z wskazówkami w tekście autora, ma coś z cyrkowego śmiertelnie smutnego klowna, ale to znowu klown chaplinowski. Zamyślenia Gogo, w których odbija się już jak gdyby inny jakiś świat, jego najgłębsza nędza, smutek z jakim pyta, czy Pozzo nie wziąłby go na miejsce bitego i poniewieranego sługi robią wstrząsające wrażenie.

JÓZEF KONDRAT stworzył postać całkiem odmienną. To prawda, że autor obdarzył go większą inteligencją i odwagą, niż Gogo, ale Kondrat dodał postaci Didi pewną dozę kabotyństwa i może zbędnie przypominał chwilami postacie z "Na dnie" Gorkiego, w których przecież nie ma żadnego symbolizmu.

Był jednak konsekwentny od początku do końca w upartym optymizmie, który cechuje go w przeciwieństwie do załamanego Gogo.

Niezwykle trudne role Pozzo i jego sługi Luckyego odtworzyli JAN KOECHER i ADAM MULARCZYK. Pozzo Koechera był odpychający, nadęty, zarozumiały, ohydny, tak jak go pomyślał autor. Mularczyk zwłaszcza w swym głośnym myśleniu, które jest wspaniałą satyrą na zdobycze cywilizacji i myśli ludzkiej, budził najgłębszą litość i zgrozę - znowu zgodnie z intencjami Becketta.

Przekład JULIANA ROGOZIŃSKIEGO bez zarzutu.

JESZCZE jedno. Beckett jest na pewno interesującym autorem. "Czekając na Godota" ciekawą i dającą wiele do myślenia, choć drwinami (zwłaszcza w drugim akcie) nieco nużącą sztuką. Ale obawiam się, że sztuka ta rozpęta u nas burzę wyładowujących się snobizmów. Gdy opuszczałam salę po spektaklu, szłam za pewną młodą parą: ona z włosami a la Marina Vlady, on z rękami przyrośniętymi wewnątrz kieszeni. "To genialne!" powiedziała dziewczyna. "Więcej, niż genialne!" odpowiedział jej towarzysz. Nie byłam pewna, czy potrafiliby to, co mówią uzasadnić w sposób rozsądny. I to nasunęło moje obawy, tyczące się rozpętania głosów snobów wokół tej sztuki jednej przecież wielu podobnych w tej chwili na zachodzie Europy i w Ameryce.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji