Artykuły

Obława na wilka w nas

"Wilk" w reż. Marcina Libera w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Wilk stepowy" Hermana Hessego inspirował do buntu pokolenie '68. Marcin Liber w swojej teatralnej interpretacji brutalnie rozprawia się z radykalizmem, snobizmem, ideowym zaślepieniem powieści. I pokazuje wielość współczesnych źródeł zła.

(...)

"Wilk stepowy" Hermana Hessego w reżyserii Marcina Libera otwiera "Młodą scenę" Teatru Dramatycznego. Liber próbował pokazać, na ile przypisywanie całego zła ukrytym w górach brodaczom jest trafne. W jaki sposób zło jest obecne współcześnie? Czy jest tak banalne i powszechne, jak pisała Arendt? Czy jest wyrafinowaną, przebiegłą siłą, nie bez powodu przedstawianą jako elegant Mefisto? Jak zło wiąże się z indywidualizmem i brakiem empatii? Czy bywa usprawiedliwione?

Spektakl Libera, krążąc wokół tych pytań, przypomina czasem szkolny esej, w którym wzorowo przeprowadzono temat przez kolejne epoki, różne dziedziny sztuki, wykazano się znajomością szeroko dyskutowanej literatury przedmiotu i zdolnością nawiązania do współczesnych wydarzeń. Akcja rozgrywa się więc na pokładzie samolotu, który zaraz wbije się w WTC. W jednym boeingu zebrały się szatany współczesne i klasyczne. Mefistofeles z "Fausta" Goethego, do roli którego przygotowuje się ćwiczący angielskie słówka pasażer w surducie (Krzysztof Ogłoza). Lucyfer z "Efektu Lucyfera" (obszernie cytowanej w spektaklu przez Mariusza Benoit pracy amerykańskiego psychologa Philipa Zimbardo na temat Abu Graib). Androginiczna para stewardów (Klara Bielawka, Rafał Fudalej), łączących bezduszność maszyn i mitycznych stworzeń. Pojawia się, przywołane w scenie chóralnego śpiewu, piekło z "Don Giovanniego" i relacjonowany telewizyjnie horror wojny. Okrucieństwo dziecka i "polityczna konieczność" zabijania. Zwierzęca dzikość i mordowanie wirtualne, zdalne, przez naciśnięcie guzika. Czasem na podwieszonych nad sceną ekranach zastygnie wmieszany w przypadkowe ciągi znaków symbol "666". Przede wszystkim jednak diabelską siłą wydaje się pasażer Harry Haller (Marcin Tyrol). Występuje on jednak nie tyle jako bohater "Wilka stepowego" Hermana Hessego, ale jako późny czytelnik tej kultowej książki. Wściekły, agresywny, niedopasowany. W otwierającym spektakl monologu a la one-man-show, wykrzykuje swoje buntownicze credo. Precz z systemem, zakłamaniem, sprzedajnymi mediami, bezwzględnymi przemysłowcami, zasiedziałymi na swoich posadach starcami. Precz z fałszem i zacieraniem niewygodnych śladów pamięci. Jego narastający radykalizm niebezpiecznie przypomina scenę z "Dyktatora" Chaplina (gdy przemawiający w obronie najpiękniejszych idei humanitaryzmu poczciwiec przybiera ten sam ton i zaciekłość, co zbrodniczy przywódca, którego przypadkiem zastąpił na trybunie). Nawet sensowne antymieszczańskie hasła z powieści brzmią dziś nie elitarnie, ale mrocznie. Zwłaszcza gdy pamięta się antymieszczańskie akcje bojówek RAF-u, ich zamachy, porwania, uliczne strzelaniny. Haller to zgubione w czasie dziecko pokolenia 68'. Tak jak oni doszedł do tego samego momentu, kiedy nie widzi się już w przeciwniku człowieka. Piosenka "Always look on the bright side of life" ma więc w sobie szyderstwo i grozę. "All I Need" Radiohead - wyśpiewane przez Klarę Bielawkę, która z bezpłciowej maszyny zmienia się na chwilę w człowieka - działa rozdzierająco. Wezwania o miłość, uwagę, empatię nie mają sensu w świecie ideologii, "wyższych racji", regulaminów i przepisów.

Przedstawienie bywa momentami nieznośnie dydaktyczne i wtórne. Zwłaszcza w scenach przywoływania Zimbardo, Abu Graib, WTC. Przeniesienie akcji do wnętrza samolotu przywołuje nieuchronne skojarzenia z "Burzą" Krzysztofa Warlikowskiego. Trafnie przyszpilone tu zostają jednak różne źródła pogardy, nienawiści, przyzwolenia na wyrządzanie bólu.

Marcin Liber realizował wcześniej m.in. "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" o grupie Baader-Meinhof. Ulrike Meinhof po śmierci badano mózg w celu odkrycia źródła zepsucia. "Wilk" Libera podobną operację przeprowadza na współczesności, jej rozmiłowaniu w indywidualizmie, łatwowierności wobec medialnych fikcji. Okazuje się, że upiora "zła" nie da się zamknąć w szafie obok dzieł Goethego i partytur Wagnera, które tak łatwo zwiodły kiedyś "porządnych Niemców". Ciekawie łączy "Lot Walkirii", "Lot 93" i delikatny komizm "Lotu Conchord" ("The Flight of the Conchords" popularny nowozelandzki duet śpiewających nieudaczników). W odwiecznej debacie "czy człowiek jest raczej dobry czy zły z natury" odpowiada ostro. Próżny i głupi.

Całość w Gazecie Wyborczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji