Artykuły

Świetny początek sezonu w Teatrze Lubuskim

"Przyjazne dusze" w reż. Roberta Czechowskiego w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze Artur Łukasiewicz w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

(...)

Świetnie zaczęła sezon zielonogórska scena. Nie pamiętam, tak dobrej komedii na naszej scenie. W przeszłości oglądaliśmy do bólu sztampowe angielskie farsy bądź polskie niewypały jak "Kochanie, posadź jumbo jeta", komedii zasługującej na tytuł szmiry III Rzeczypospolitej.

Dyrektor teatru Robert Czechowski wybrał "Przyjazne dusze" brytyjskiej scenarzystki Pam Valentine. Intuicja go nie zawiodła. Komedia wyrasta z klasycznego modelu humoru sytuacyjnego. Jest czytelny morał, zgrabna fabuła, happy end z przesłaniem, że dobro uszlachetnia i zawsze jest czas, by to zrozumieć. Nawet - jak w "Przyjaznych duszach" - po śmierci. Komedia, choć mająca drobne cechy sitcomu, do złudzenia przypomina słynny film "Sok z żuka", w którym przed ponad 20 laty zagrała młodziutka Winona Ryder. Tam też chodziło o święty spokój duchów.

Małżeństwo - autor wziętych kryminałów Jack Cameron i ciężarna Susie - ginie tonąc w morzu na romantycznych wakacjach we Włoszech. Oboje się snobują, są znudzeni życiem, pławią się w luksusach. Do nieba nie idą. On ateista krzywi się na propozycje świętego Piotra. Wracają więc jako duchy do letniej chatki pod Londynem. Nadzoruje ich Anioł Stróż (w tej roli rewelacyjna Elżbieta Donimirska). Niedługo cieszą się spokojem. Agent od nieruchomości Webster (Marek Sitarski) wynajmuje dom młodemu małżeństwu. Oboje prawie bez grosza przy duszy. Mary spodziewa się dziecka, a Simon marzy o napisaniu kryminalnego bestsellera. Oddycha domem, a końcu Jack Cameron jest jego guru.

Jack i Susie z początku traktują wszystkich jak intruzów. To wystarczy, by uruchomić lawinę zabawnych nieporozumień. Duchy do szału doprowadzają agenta Webstera i despotyczną teściową. Fukają też na nowych lokatorów, co z czasem łagodnieje i przeradza się w czułą, rodzicielską troskę. Mimochodem chcą jeszcze raz wejść w swoje życie po śmierci. Naprawić, co się da. Przeżyć coś od nowa. Śmiać się ze starych beznadziejnych kłótni, nadrobić stracony czas.

Duchy od początku jednak chcą się pozbyć wszystkich. - Gdy młodym się powiedzie, urodzi się dziecko, a nadęty adept od kryminałów zdobędzie sławę i pieniądze, to sobie pójdą - myślą. Na pomoc wzywają Anioła Stróża. To moment zwrotny spektaklu. Jakby na widownię spadła bomba. Stróż zjawia się szalony, podchmielony, z telefonem komórkowym grającym popową melodyjkę grupy Feel. Anioł w przeszłości był chemikiem. Na tamten świat wybrał się po nieudanym eksperymencie z palnikiem. Donimirska gra fantastycznie, z potężną energią, porywa publiczność. I wszystkim każe wierzyć, że w szaleństwie jest metoda. Wydarzenia nabierają tempa. Duchy są w swoim żywiole. Zastrzyk weny dostaje młody literat, dom robi się pełen ciepła, agent od nieruchomości znowu zmyka ze strachu wywołując salwy śmiechu, wszyscy oczekują na szczęśliwy poród. Dawne uczucia duchy przelewają na młodych małżonków.

Noworodkowi grozi jednak śmierć. Jack (udana kreacja Janusza Młyńskiego) zaczyna prosić Boga, aniołów i świętych o miłosierdzie. - Przecież się modlę - woła zdeklarowany ateista. Znów jak burza spada na dom Anioł Stróż. Telefon do nieba... i szczęście jest blisko. Młodym się powiedzie, ale nasze duchy muszą opuścić dom. Diamentowa Brama świętego Piotra jest już otwarta. Oboje się zgadzają.

(...)

Zielonogórski spektakl nie ma słabych momentów. Aktorzy nie dają chwili wytchnienia. Doskonale zmieniają tempo, sprawnie odwracają sytuacje. Nie moralizują. Mamy po prostu wyjątkowo udaną komedię romantyczną. Idealną na weekendy.

Całość w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji