Talar oczrował Wiedeń
Blisko 400 mieszkańców Wiednia obejrzało w miniony piątek sztukę "Der Meister und Margarita nach Michaił Bulgakow" w wykonaniu Teatru Polskiego "aus Bielitz". Tak była zapowiadana w programach i na afiszach, chociaż aktorzy grali ją "in polnischer Sprache mit Simultanubersetzung", czyli po polsku, z tłumaczeniem symultanicznym, na słuchawki, w profesjonalnym wykonaniu Liliany Niesielskiej.
Pierwotnie "Mistrza i Małgorzatę" mieli oglądać tylko Polonusi. Nad Dunajem mieszka wszak ok. 40 tys. Polaków. Okazało się jednak, że ogromne zainteresowanie występem wykazali także wiedeńczycy, dlatego pierwszy pokaz zagraniczny "Mistrza" musiał być tłumaczony równolegle na niemiecki.
Twórcą adaptacji powieści Michała Bułhakowa jest Andrzej Maria Marczewski. Premiera odbyła się na początku lutego. Od początku nad adaptacją patronat prasowy sprawuje "Dziennik Zachodni". Sfinansowali tę ogromną produkcję Bank Śląski i Konsorcjum Autotak. Do tej pory przedstawienie obejrzało 11 tys. widzów. Wiedeński występ był 42. z kolei. W "Mistrzu i Małgorzacie" Henryk Talar gra podwójną rolę - Wolanda i Piłata. Gra tak, że Wiedeń zgotował mu długotrwałą owację. Po spektaklu miejscowe gazety (m.in. "Die Presse") stwierdziły, że stolica Austrii miała zaszczyt gościć jednego z najwybitniejszych i najbardziej znanych aktorów polskich, "który brylował w rolach Piłata i Wolanda". Tytułową bohaterkę kreuje Barbara Guzińska. Oprócz nich można zobaczyć również Kubę Abrahamowicza jako Mistrza i Jeszuę, Bartosza Dziedzica jako Iwana Bezdomnego i Mateusza Lewitę (tegoroczna Złota Maska), Kazimierza Czaplę jako Berlioza i Afraniusza, Grzegorza Sikorę jako Azazella, Jagodę Kołeczek jako kota Behemota, Jadwigę Grygierczyk jako Korowiowa, Grażynę Bułkową jako Praskowię Fiodorowną, Cezariusza Chrapkiewicza jako Kajfasza, Edytę Dudę jako długonogą Hellę. Muzykę skomponował Tadeusz Woźniak (rewelacyjna, wszyscy na nią zwracają uwagę), a twórcami scenografii, kostiumów i świateł są Anna i Tadeusz Smoliccy. Austriakom podobały się zwłaszcza stroje w scenie przejmującego balu u Wolanda. Sztuka jest aktorsko trudna, bo nie tylko absorbuje 40-osobowy zespół i trwa trzy godziny, lecz ma również 25 odsłon, a aktorzy kreują po 2,3 postaci.
Gościnne występy bielszczan, najpierw w Krakowie i Bydgoszczy, gdzie sztukę obejrzało 1100 widzów, a teraz w Wiedniu, potwierdziły, że kolejna adaptacja kultowej powieści Bułhakowa to ogromny, dawno nie notowany sukces Teatru Polskiego. Bilety w Theater Akzent przy Theresianumgasse rozeszły się szybko, mimo że kosztowały 300-350 szylingów (ok. 85-100 zł). - Musicie się pozbyć kompleksu prowincji. Jesteście dobrzy, wierzcie mi. Prowincja nie jest określeniem pejoratywnym. Jeśli Warszawa nie chce nas dostrzec, bo zadziera nosa, to dostrzeże nas po pochlebnych recenzjach prasy austriackiej. Dotrzemy do Warszawy przez Wiedeń - powtarzał Talar aktorom przed wyjazdem. Przygotowując się do produkcji tego widowiska, Marczewski i Talar zakładali, że powodzenie Bułhakowa skończy się na 20 przedstawieniach. Niebywała popularność "Mistrza i Małgorzaty" zaskoczyła dyrektora. - Ale to miła niespodzianka. Może zanadto myślałem kategoriami Częstochowy, gdzie wcześniej dyrektorowałem. Bielsko ma zupełnie inną publiczność - podkreślił.
Aktorzy wyruszyli na podbój Wiednia w dobrych nastrojach, chociaż było widać, że niektórzy mają tremę. Później jednak minęła ona jak ręką odjął. W perspektywie mieli przecież nie tylko występ, ale również przyjęcie w Ambasadzie RP i kilka koktajli. Kłopoty zaczęły się jednak na granicy austriackiej. Przejście w Drasenhofen minęliśmy po 40-minutowym postoju. Austriackich celników nic nie obchodziło, że mieli do czynienia z artystami. Drobiazgowo kontrolowali paszporty, a myśmy smażyli się w piekielnym słońcu, przy wyłączonej klimatyzacji.
Przygotowania do wiedeńskiego widowiska były skomplikowane i nerwowe. Dekoracje i kostiumy dowiózł czeski TIR (bo tańszy). Na miejscu okazało się, że Austriacy są niesamowicie wyczuleni na bezpieczeństwo pracy aktorów, no i widzów oczywiście. Sama instrukcja zapalania papierosa na scenie to gruba księga zakazów i nakazów. Tymczasem "Mistrz i Małgorzata" to sztuka pełna cyrkowych sztuczek (z ogniem) i niebezpiecznych akrobacji. Austriackie ekipy techniczne i związki zawodowe gotowe były "zerwać" spektakl. Po przejrzeniu skryptów stwierdziły, że przedstawienie w postaci zaproponowanej przez Marczewskiego nie może być wystawione. Zaczęły się żmudne negocjacje. Zaraz na wstępie zabronili Barbarze Guzińskiej i Jagodzie Kołeczek (świetna w roli Behemota) przelatywania nad widownią i sceną na alpinistycznej linie. Potem był spór o 2-metrowy pomost z ikoną przedstawiającą twarz Chrystusa. Austriacy oświadczyli, że nic nie może wystawać poza kurtynę. Udało się ich jednak namówić, by ikonę ułożono u podnóża sceny, na widowni. Poncjusz Piłat i Jeszua Ha-Nocri prowadzili dialog na scenie, spoglądając na ikonę z góry. Związkowcy czepiali się także kluczowej i najbardziej przejmującej sceny Ukrzyżowania, twierdząc, że jest zanadto niebezpieczna dla Kuby Abrahamowicza. Nie zgodzili się na dodatkowe oświetlenie. Na godzinę przed spektaklem wszystkie garderoby i każdy rekwizyt obejrzała specjalna, 5-osobowa, niezależna od właściciela budynku komisja związkowa, która gotowa była zerwać przedstawienie, gdyby doszła do wniosku, że coś jest jeszcze zanadto ryzykowne. Ryzyko odwołania spektaklu było ogromne. Gdy widownia była już pełna, za kulisami jeszcze trwały gorączkowe pertraktacje. Spektakl zaczął się z 20-minutowym opóźnieniem, gdy już widzowie zaczęli "wyklaskiwać" aktorów.
Czaiło się także inne niebezpieczeństwo. Był przecież piątek, początek letniego weekendu. Przy niesamowitym upale każdemu marzyła się zielonka trawka i woda. Jeszcze o 17.00 nie było wiadomo, ile biletów naprawdę poszło. Mimo to elita Wiednia dopisała. Wdziała się w eleganckie garnitury i przyjechała do teatru gremialnie. Przybyła wiedeńska śmietanka. Wśród gości honorowych znajdowali się ambasador RP w Austrii prof. Jan Barcz, konsul generalny RP Ryszard Szklany, dyrektor Instytutu Polskiego Jacek Buras. Można było dostrzec sędziwego prof. Karla Hermana, byłego rektora Uniwersytetu Wiedeńskiego, wielkiego przyjaciela Polaków, Martę Klubowicz z mężem, prof. Grażynę Dylong (grała u Żuławskiego w filmie "Na Srebrnym Globie"), wdowę po Romanie Wilhelmim, Marikę z synkiem Rafałem.
Teatr Akzent, w którym grał kiedyś także Alain Delon, ma 447 miejsc. Jest większy od bielskiego, co było dodatkowym powodem do radości, zwłaszcza że tylko 90 osób otrzymało bezpłatne zaproszenia. Nawet ambasador Bułgarii musiał kupić wejściówkę. Producenci spektaklu osiągnęli więc także sukces finansowy.
- Jestem pod wrażeniem. Szedłem z pewną obawą, bo to nasz pisarz, a wystawili go Polacy, ale teraz już wiem, że zrobili to świetnie - powiedział mi ambasador Rosji, Iwan Grynin. Słyszałem też słowa zachwytu ze strony starej Polonii austriackiej. Kilkakrotnie artyści wywoływani byli po zakończeniu sztuki przed kurtynę; dostali brawa na stojąco, co ponoć w Austrii nie zdarza się często.
Po wakacjach artyści skorzystają z zaproszenia do Sarajewa i Splitu, a potem być może pojadą także do Niemiec. Szlak na Zachód został przetarty.