W szatanie cała nadzieja
W bielskim spektaklu Marczewski zamienił Moskwę na gdziekolwiek indziej, zuniwersalizował przesłanie powieści i... trochę posmutniał.
Andrzej Wajda kocha się w Dostojewskim (choć ostatnio raczej platonicznie), zaś Andrzej Maria Marczewski w Michale Bułhakowie. Do tego stopnia zafascynowała Marczewskiego powieść "Mistrz i Małgorzata", że cztery razy już ją przenosił na scenę, a chcąc wiedzieć o Bułhakowie wszystko, zanurzyć się w jego tragicznej moskiewskości, w czasach, kiedy pisarz wciąż był jeszcze na indeksie, pojechał do Moskwy, znalazł ludzi bliskich Bułhakowowi i ukształtował sobie jego wizerunek wedle własnych emocji. To sympatyczny fanatyzm.
Przewrotna powieść Bułhakowa ma mnóstwo wyznawców w Polsce, choć dzisiaj chyba już umiarkowanych. Po okresie strasznych Pogodinów, Sofronowów i Treniewów zrehabilitowała ona radziecką sztampę literacką nieoczekiwaną odmiennością, na którą się wszyscy rzucili i w tym jest także część sukcesu książki.
Znękany Bułhakow wymyślił rzecz szaloną: zaprosił do Moskwy szatańską ekipę Wolanda, żeby zrobiła porządek w mieście, w którym już żyć niepodobna. Absurdalny obraz codzienności splata się z perypetiami książki o Jeszui i Piłacie, której autor wydać nie może i którą w rozpaczy pali. Pakt z diabłem ocali jej ważne przesłanie, a autora na wieki uwolni od trosk. Taka jest w dwóch słowach treść "Mistrza i Małgorzaty", podana na wypadek, gdyby ktoś z widzów wybierał się do teatru w ciemno.
Choć Marczewski uwielbia Bułhakowa, to nie on wprowadził "Mistrza i Małgorzatę" na scenę polską. Uczyniła to w 1971 roku Danuta Michałowska, a potem mieliśmy w Katowicach świetny spektakl Piotra Paradowskiego pt. "Czarna magia" (1973), z kolei Bułhakow pojawił się we Wrocławiu ("Czy Pan widział Poncjusza Piłata?"), a następnie Andrzej Wajda zrobił film pt. "Piłat i inni", a Krzysztof Jasiński dał w Teatrze Stu cyrkową inscenizację "Pacjentów". Był też wspaniały aktorski spektakl warszawskiego Teatru Współczesnego w 1987 roku w reżyserii Macieja Englerta. Co premiera, to nowa sztuka, Bułhakow rozmnożył się, bo za każdym razem była to inna adaptacja.
Marczewski zaczął od Wałbrzycha, gdzie jego pierwsza realizacja trwała ponad pięć godzin, potem były Płock i Bydgoszcz, a teraz jest Bielsko-Biała. Bielski spektakl nie tylko uległ skróceniu (do 3,5 godzin), ale i zmieniła się jego koncepcja, dostosowana do ducha czasu. Płockie przedstawienie, które tak szalenie spodobało się młodzieży, samo było młodzieńcze i niesłychanie fajerwerkowe, mam jeszcze w oczach szalonych linoskoczków, fruwających nad sceną, flugi, dymy i cały ów kolorowy galimatias radziecki, którego rodzajowość aktorzy chętnie podbijali w dialogu.
Groteskowość systemu została już wyeksploatowana w opisie, Marczewski zamienił Moskwę na gdziekolwiek indziej, zuniwersalizował przesłanie powieści i chyba trochę posmutniał, narzucając swojej publiczności raczej zadumę niż chęć do śmiechu. Przedstawienie stało się głębsze ale i trudniejsze w odbiorze. Konsekwentnie i pięknie prowadził reżyser wątek Jeszui i Piłata, a patetyczna scena ukrzyżowania budzi dreszcz. Bardzo malarski jest oczywiście bal u Wolanda, kiedy strojnisie w rozchwianych perukach kręcą się tanecznie w trupiej poświacie. A najdowcipniejszy jest moment, kiedy Berlioz traci głowę i na krześle zostaje tylko tułów zakończony czerwoną muszką. Pod koniec przedstawienia, gdy reżyser zbiera wszystkie wątki i porządkuje je, brakuje tych atrakcyjnych przynęt. Ta część przedstawienia staje się trochę przegadana i przyciężka. Osłonieta czarnymi kotarami scena jest pusta. Raz tylko z ciemności wyłania się jakieś rusztowanie, skąd Małgorzata, przemieniona w wiedźmę, rządzić będzie balem złoczyńców. Zmianę miejsca określają tylko fotele, biurko czy łóżko. Magiczną przemienność w czasie i przestrzeni załatwiają przede wszystkim promienie świetlne, wyłaniające aktora z mroku i gwarantujące mu wyłączność u widza, jak w kadrze filmowym. Kostiumy są w tonacji szaro-czarno-czerwonej, której intensywność zmienia światło krajobrazu. Trzygodzinnemu dialogowi towarzyszy cały czas muzyka, której dyskrecja i współbrzmienie z dramaturgią wydarzeń jest czymś wspaniałym. Muzyka ta, często jej szept tylko i mimowolne drgnienia, dają poczucie uczestniczenia w jakimś wielkim misterium.
Dziewiętnastu aktorów wykonuje robotę za czterdziestu siedmiu, tyle bowiem postaci scenicznych przejął Marczewski z powieści. Mało kto odpowiada za jedną rolę. Nie tylko technicznie jest to bardzo trudne - kostiumy są dość umowne, więc nie komplikują przebieranki - największy ambaras mają chyba aktorzy z psychicznym przestrojeniem się, które potrzebne jest na zawołanie. W rolach drugoplanowych takie rozdwojenie jaźni nie budzi zastrzeżeń, ale kiedy Woland staje się równocześnie Piłatem, to jednak któraś z tych czołowych postaci zostaje zubożona, choćby ją prowadził tak doświadczony aktor jak Henryk Talar. Panował nad obydwiema rolami doskonale w zasięgu wyznaczonej mu władzy, pychy, przebiegłości, opanowania i doświadczenia intelektualnego ale choć "problemowo" obaj ci hierarchowie byli sobie bliscy, ich osobowość ujednoliciła się.
W tym pięknym, choć niezmiernie męczącym spektaklu, aktorzy wykazali się imponującą sprawnością i przygotowaniem. Kogo wyróżnić w pośpiechu? Nataszę Magdaleny Nieć, która jako pomoc domowa ujęła wszystkich rezolutnością i wdziękiem. Ciekawie skonstruowany był Poeta Bartosza Dziedzica: początkowo nierozgarnięty i zahukany zdobywa się jednak na walkę o swoją godność. Do współczesnej mody dostosował się Centurion Szczurza Śmierć, którego Grzegorz Sikora nie tylko zewnętrznie upodobnił do skina albo zakolczykowanego punka w służbie ochroniarskiej. Kuba Abrahamowicz stał się autorem książki o Jeszui i wcielił się w postać swego ukrzyżowanego bohatera. Apodyktycznym Berliozem i Afraniuszem był Kazimierz Czapla, a Kajfaszem Cezariusz Chrapkiewicz. Małgorzatę zagrała Barbara Guzińska, a uwodzicielską Hellę nienagannie zbudowana Edyta Duda.
"Mistrz i Małgorzata" jest imponującym intelektualnym osiągnięciem teatru bielskiego, spełnionym w trudnych finansowo czasach i w tak niewielkim zespole aktorskim. Brawo.