Artykuły

Powrotów nie będzie

"60/09" w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze Wytwórnia w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.

Utkany z inspiracji starym polskim kinem spektakl "60/09" to coś więcej niż nostalgiczna wyprawa w przeszłość. Lena Frankiewicz nie poprzestaje na słodko-gorzkim obrazku.

Imponuje mi artystyczna bezkompromiość Leny Frankiewicz. Najpierw zostawiła swój Wrocław i Teatr Współczesny, by próbować sił na warszawskim bruku. W Studio była najmocniejszym chyba punktem pękniętego, choć godnego uwagi przedstawienia, "Pantaleon i wizytantki" Pawła Aignera. Niejako na boku wzięła też udział w projekcie "Monologi" pod opieką Krystiana Lupy. Jej fragment, złożony z własnych słów i przeżyć, szczerze wzruszał i wbrew tonacji całości bawił. Pokazywał, że dla młodej aktorki najważniejsze jest mówić wyłącznie we własnym imieniu.

Autorskie przedsięwzięcie Frankiewicz w warszawskiej Wytwórni to jednak całkiem inna historia, inna, zdecydowanie większa skala. Podoba mi się odwaga i swego rodzaju bezczelność artystki, by mimo swego niewielkiego jeszcze doświadczenia przedstawić na scenie całkiem własną opowieść. Najprościej mówiąc, olbrzymia scena na parterze, rzadko wykorzystywana przez pracujących w Wytwórni twórców, przeistoczyła się po trosze w teatralne laboratorium, a po trosze w pokój wyobraźni reżyserki, który zaludnia i mebluje wedle własnej pamięci i wyobraźni. Kanwą przedstawienia jest przewrotna gra z polskim kinem lat 60. Na ścianie za sceną widzimy więc fragmenty "Niewinnych czarodziejów" Wajdy, patrzymy na blondwłosego młodego Łomnickiego, Polańskiego, piękną, a dziś już zapomnianą Krystynę Stypułkowską. Piętrowe proste łóżko to dla odmiany słynny przedział z "Pociągu" Kawalerowicza. W tle słychać znajome dźwięki muzyki Krzysztofa Komedy. Frankiewicz nie próbuje na nowo opowiadać zapamiętanych z kina historii. Bierze je w cudzysłów, proponując o wiele bardziej wyrafinowaną grę. Oto aktorzy z tego przedstawienia próbują nakładać swoje głosy pod słyszane z ekranu dialogi. Prowadzą ze sobą miłosną utarczkę, co i rusz wplatając w nią całkiem współczesne tropy i odniesienia. Nikt nie próbuje powtarzać zagranych już przez kogoś innego ról. Raczej zakładać stare maski i sprawdzać każdym słowem i gestem, czy właściwie przylegają do twarzy. Testują siebie dziś przywołujących cienie z przeszłości. Rezultat owej próby wydaje się frapujący.

"60/09" nie jest bowiem spektaklem, bezwstydnie żerującym na tęsknocie za czasami, gdy ponoć było lepiej i piękniej, choć w istocie wcale tak nie było. Lena Frankiewicz pokazuje, że żaden realny powrót do przeszłości nie jest możliwy, bo tkwimy w tym, co tu i teraz. Gorzej, że w drugiej części seansu debiutująca tak rozbudowaną inscenizacją reżyser ma kłopoty z selekcją własnych pomysłów. W efekcie przedstawienie ma kilka finałów, wcześniej rozpada się na kilka nieprzystających do siebie sekwencji. Niepotrzebnie też wypełnia je kilka całkiem pustych obrazów chyba pod publiczkę. Wszystko to jednak nic, bowiem aktorzy (a przede wszystkim aktorki - Roma Gąsiorowska i sama Frankiewicz) grają świetnie, spektakl ma swój charakter i rytm. "60/09" nie jest, rzecz jasna, dziełem pozbawionym słabości, ale w polskim teatrze pojawił się właśnie ktoś nietuzinkowy. Lena Frankiewicz - nie trzeba tracić jej z oczu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji