Bułhakow pod namiotem
Bodajże Andrzej Wajda powiedział kiedyś, że powieść Michała Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata" jest na tyle złożona, wielowątkowa i głęboka, iż materiał w niej zawarty nadaje się do przeniesienia na ekran w postaci nie jednego a czterech filmów. Sam Wajda wybrał do swojego głośnego filmu "Piłat i inni" wątek biblijny. Cyrkowy - jeśli mnie pamięć nie myli - rezerwował dla Felliniego, a wątek obyczajowy, odnoszący się do scenerii Moskwy lat dwudziestych, miałby wedle jego pomysłu zrealizować któryś z wziętych współczesnych reżyserów radzieckich.
Nie wiem czy Krzysztof Jasiński, który przedstawił Bułhakowa na deskach, a ściślej na piasku areny Teatru STU, znał powyższą opinię. Myślę jednak, że gdyby nawet, to z pewnością nie zgodziłby się z dzieleniem na części "Mistrza i Małgorzaty". Zaświadczają o tym jego "Pacjenci" na motywach powieści Bułhakowa.
Wajda w swoim filmie potraktował powieść radzieckiego pisarza wybiórczo, niemniej stworzył dzieło wybitne, zarówno w płaszczyźnie artystycznej, jak i intelektualnej. Jasiński w swoim widowisku - na ile oczywiście pozwalała na to konwencja Teatru STU nie tylko pokazał "Mistrza i Małgorzatę" w całości, ale również wzbogacił wartwę treściową spektaklu o teksty innych wybitnych pisarzy, m.in. Dostojewskiego, Goethego, Jesienina, Sartre'a, Szekspira, Szukszyna, dodając jeszcze muzykę w układzie Janusza Stokłosy. I również, mimo momentów dyskusyjnych, stworzył widowisko wybitne.
Istotne staje się zatem w tym kontekście pytanie o Bułhakowa, o siłę jego powieści, którą można twórczo adaptować na tyle różnych sposobów (co zresztą było czynione niejednokrotnie: "Mistrza i Małgorzatę" przełożył na język obrazów jugosłowiańskich reżyser Petrović, który wsławił się u nas filmem "Spotkałem nawet szczęśliwych Cyganów", a na deskach teatrów radzieckich Bułhakow był grywany zawsze z niezmiennym powodzeniem. "Mistrza i Małgorzatę" ująć jednak krótko nie sposób. Czyż bowiem rzecz o tym, że w Moskwie, realnej Moskwie lat dwudziestych naszego wieku, pojawia się diabeł imieniem Woland i w towarzystwie szatańskiej świty czyni wielki zamęt w instytucjach i w umysłach szacownych obywateli, odzwierciedla w jakimś sensie to, co napisał w swojej powieści Bułhakow?
Obecność diabła najbardziej dotkliwie odczuwa związek literatów i miejski cyrk. Właśnie cyrk! Nie można byłoby wyobrazić sobie lepszego miejsca na zainscenizowanie Bułhakowa jak krakowski namiot cyrkowy Teatru STU. Z tym właśnie namiotem Teatr STU przybył do Warszawy, aby pokazać "Pacjentów" oraz powtórnie zdyskontować sukces "Szalonej lokomotywy" na motywach Witkacego z muzyką Marka Grechuty. Witkacy i Bułhakow. A jeszcze do tego Gogol, Picasso, współczesna problematyka społeczno-polityczna. Droga twórcza tego teatru jest zaiste szalenie szeroka i zróżnicowana.
"Pacjenci" to widowisko buffo. Ale niewiele stąd jeszcze wynika. Założony przed dwunastu laty przez Krzysztofa Jasińskiego Teatr STU nie jest teatrem - jak się to mawia - repertuarowym. Ma charakter studyjny, to znaczy, że chodzi w nim głównie o wypracowanie nowych wzorców, doskonalenie i stałe poszerzanie umiejętności warsztatowych, o twórczy eksperyment. Dopiero widowisko zamykające pewien etap doświadczeń artystycznych przedstawiane jest szerokiej publiczności. Spotkanie z widzem to dla krakowskich twórców kolejna próba - jak sami mawiają - poszukiwania na obszarze sztuki własnego sposobu dialogu ze światem. Stąd propozycje Teatru STU mogą się wydać niektórym widzom szokujące. Niemniej jest to nasz niewątpliwy wkład w rozwój światowej sztuki teatralnej czy szerzej - sztuki widowiskowej. I dlatego w swoich eksperymentach artystycznych krakowscy artyści musieli się wcześniej czy później z Bułhakowem zetknąć. Gdyby Bułhakowa nie było wcześniej, to taka powieść musiałaby z pewnością powstać. Z myślą właśnie o krakowskim teatrze.
Bułhakow w Teatrze STU to przede wszystkim psychodrama. Woland (Włodzimierz Jasiński) nie jest już diabłem a profesorem psychiatrii. Jego pacjenci opętani przez demony, szatańskie moce to jednocześnie pomocnicy Wolanda. Zapełniają cyrkową arenę, mieszają się z widownią, wcielają się w postacie znanych pisarzy. Stąd właśnie w "Pacjentach" teksty Goethego, Dostojewskiego, Sartre'a. Na koniec wszyscy, łącznie z profesorem Wolandem, zostają zdominowani przez niezłomną Praskowię Fiodorownę (Roma Warmus), zamknięci w klatkach, wciągnięci w psychodramę, w której ujawniają najboleśniejsze momenty swojego życia.
"Mistrza i Małgorzatę" można oczywiście adaptować na różne sposoby. Jasiński i jego grupa postawili na wartości uniwersalne, ale w tym również współczesne. Faust i Konrad, problem wolności, walka dobra i zła. Bogactwo formalne ściśle podporządkowane intelektualnym treściom. W dążeniu do uniwersalizmu (także w płaszczyźnie aktorstwa, które bliższe jest w tym wypadku pozytywnego sensu słowa "odtwórstwo") nie wytraca się tutaj jednak związków emocjonalnych z powieściowym oryginałem. Pośród innych mnie szczególnie odpowiadał pomysł oryginalnego wyakcentowania rodowodu "Mistrza i Małgorzaty". Moskiewskie realia lat dwudziestych, które w powieści grają niepoślednią rolę (nie do pokazania przecież na cyrkowej arenie), zostały zastąpione symbolami muzycznymi. "Serce" Dunajewskiego, stara gruzińska pieśń "Suliko", która od lat z górą pięćdziesięciu przeżywa swoją drugą młodość, "Jarzębina czerwona" - oprawa muzyczna staje się w "Pacjentach" nie dodatkiem, ozdobnikiem, a równoprawnym partnerem sztuki aktorskiej, scenografii. I aż wierzyć się nie chce, że to ważkie przedsięwzięcie artystyczne firmują Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe, do innych zgoła powołane celów.