Artykuły

Na scenach Wrocławia

Wrocławski Teatr Polski uchodził kilka, lat temu za jedną z najciekawszych scen kraju. Po wyjeździe Krasowskich stracił tę renomę. Sukcesję po nich przejął początkowo M. Okopiński, ale jego kadencja okazała się tylko paromiesięcznym epizodem. W efekcie - przez drugi już sezon Teatr Polski egzystuje bez stałego kierownika artystycznego. Oczywiście nie jest w tej sytuacji sceną o zdecydowanym obliczu programowym, kształtowanym przez wybitną indywidualność reżyserską ma jednakże w swym repertuarze przedstawienia ambitne i atrakcyjne, liczące się w skali kraju.

Oto dwa najświeższe z nich - "Księżniczka Turandot" C. Gozziego w inscenizacji Henryka Tomaszewskiego - wystawiona na dużej scenie i "Czy pan widział Poncjusza Piłata?" wg M. Bułhakowa w reżyserii Piotra Paradowskiego - rzecz zagrana na scenie kameralnej. Sztuka Gozziego przeszła do historii, jako znakomita partytura teatralna, groteskowo-sensacyjna baśń doskonale mieszcząca się w konwencji komedii dll'arte.

Henryk Tomaszewski miał więc do czynienia z materiałem idealnie odpowiadającym jego dyspozycjom. Był też w pełni świadom tego, że "Księżniczkę Turandot" warto realizować dopiero wtedy, gdy się ją wzbogaci o elementy bardziej współczesne, o warstwę aktualnego, satyryczno-żartobliwego komentarza, który by odwracał uwagę od wątłej i zwietrzałej już anegdoty i pozwalał traktować ją w sposób lekko parodystyczny. Taką właśnie rolę spełniają w przedstawieniu Tomaszewski! ;o intermedia pióra Andrzeja Waligórskiego, przeważnie cięte i dowcipne, choć nie zawsze utrzymane w dobrymi stylu. Opowieść o okrutnej księżniczce i chińskim dworze stanowi zatem w tym ujęciu tylko pretekst do bezpretensjonalnej i niewymuszonej zabawy teatralnej. Oczywiście jej żywiołowość, ten swoisty pozór improwizacji jest tu świadomym dziełem reżysera, który pamiętał przede wszystkim o kompozycji, o intensywności ruchu scenicznego, prowadził sceny zespołowe z właściwą sobie dynamiką i precyzją.

Wszystkie pozostałe elementy tej inscenizacji - maksymalnie funkcjonalna i czysta w rysunku scenografia K. Wiśniaka i opracowana ze smakiem muzyka Z. Karneckiego - stanowią zharmonizowaną całość. Szkoda tylko, że w drugiej części spektakl zaczyna tracić tempo, rytm i dowcip, intermedia są coraz rzadsze i mniej celne ekspozycja fabuły zaczyna nadmiernie dominować nad zabawą. Osłabia to ekspresję całego widowiska, ale nie niweczy jego walorów.

W dość licznym zespole aktorskim najzabawniej i najwyraziściej zaprezentował się farsowy kwartet zauszników cesarza, będący jednocześnie galerią postaci z komedii dell'arte, Brylowali zwłaszcza - świetnie wystudiowany w geście, mimice i sylwetce, bezbłędny w pointowaniu dialogu Witold Pyrkosz oraz pełen wigoru i siły komicznej Ferdynand Matysik. Kunsztownie śmieszną postać zbudował Józef Skwark jako Altum, cesarz Chin. Księżniczkę Turandot zagrała stylowo i dowcipnie Krzesisława Dubielówna. Jej zbyt koturnowym amantem okazał się Andrzej Wojaczek. Tomaszewski chciał świadomie parodystyczną koncepcję tej roli dostosować do skali możliwości aktora, ubóstwo środków wyrazu było tu jednak nie do ukrycia. To jedyna poważniejsza skaza w tej inscenizacji.

Ciekawym doświadczeniem artystycznym jest też wystawiony na scenie kameralnej spektakl - "Czy pan widział Poncjusza Piłata?". Reżyser i zarazem adaptator Piotr Paradowski sięgnął tu po książkę wybitnego radzieckiego pisarza M. Bułhakowa - "Mistrz i Małgorzata". Skala trudności towarzysząca temu przedsięwzięciu była wyjątkowo duża. "Mistrz i Małgorzata" jest przecież powieścią bogatą w treści i tonacje, pełną fantastyki i groteski, liryzmu i refleksji. Tę osobliwą syntezę różnych stylów i konwencji przełożyć na język sceny to rzecz prawie karkołomna. Paradowski jednak sprostał zadaniu. Zrezygnował zupełnie z wątku Mistrza i Małgorzaty, zredukował do minimum satyryczne sekwencji, związane z Moskwą lat 30, eksponując konsekwentnie antyczną losów Poncjusza Piłata.

Inscenizacja Paradowskiego to właśnie interesujące studium tej postaci - prokuratora rzymskiego, który skazuje na śmierć plebejskiego proroka Jeszuę, będąc niem właściwie zafascynowany i wiedząc, że to człowiek w i

Piłata nie stał na odwagę sprzeciwienia się złu, zbyt dobrze zna reguły gry i skalę swoich w niej możliwości, określona przez status wysokiego urzędnika Cezara. Ale jest to równocześnie postać nieprzeciętnego formatu, zdolna do ostrej autorefleksji, za zachowująca gorzką świadomość własnych czynów. Bułhakow portretując Piłata i jego otoczenie nie daje uproszczonego pamfletu, pisze moralitet.

Reżyser wrocławskiego spektaklu przykuwa uwagę, kiedy ufa tekstowi, kiedy pamięta przede wszystkim o czystej i precyzyjnej jego interpretacji. Niestety nie całe przedstawienie, jest przykładem takiej artystycznej dyscypliny. Sceny współczesne, które miały służyć jako groteskowy kontrapunkt, pozostały raczej zdawkowym i mało znaczącym przerywnikiem. Paradowski, jakby nie dowierzając ekspresji dialogu, zbytnio szafował też elementami zewnętrznej teatralnej ornamentyki. Ani pomysł wprowadzenia dwóch pseudodemonicznych asystentek, ani nadmiar efektów, szczególnie widoczny w scenach przesłuchania w szpitalu psychiatrycznym i zabójstwa Judy z Kirjatu - nie wydają się rozwiązaniem szczęśliwym.

Mocnym atutem przedstawienia są jego główni wykonawcy. Zarówno Igor Przegrodzki jako bohater tytułowy, jak i Andrzej Polkowski (w podwójnej roli Wolanda i Kajfasza) zaprezentowali aktorstwo dojrzałe i bogate w środkach. Pierwszy był graczem eleganckim, okrutnym, a nie pozbawionym wrażliwości, drugi - dyskretnie satanicznym mistrzem intrygi i profesorem czarnej magii. Również Janusz Peszek (Jeszua), Andrzej Wilk (Afranjusz) i Andrzej Mrozek (Iwan Bezdomny) w pełni uwierzytelnili aktorsko swoje role. I to rozstrzyga w głównej mierze o wartości całego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji