Artykuły

Wszystko dedykuję Bogu

Ze Stanisławą Celińską rozmawia Małgorzata Agaciak.

- Pisze Pani dziennik?

- Kiedyś pisałam. Gdy miałam 12 lat, napisałam nawet, że chcę zostać aktorką. Teraz kupuję od czasu do czasu jakiś zeszyt i zapisuję w nim myśli, refleksje. Ale nie robię tego regularnie. Ostatnio często dzielę się myślami ze swoim kalendarzem. W nim zapisuję to, co mnie boli, cieszy i wzrusza.

- Potrzebuje Pani tego? Rozmowy z ludźmi nie wystarczą?

- Nie można dusić w sobie uczuć. Pamiętnik jest czymś w rodzaju przyjaciela. Męskiego ramienia, w które można się wypłakać. Dobrze jest tak wylać z siebie wszystko. Psychoterapeuci cały czas powtarzają, żeby nie tłamsić w sobie myśli. Trzeba o nich głośno mówić.

- Pamiętnik to przywilej kobiet i osób bardzo wrażliwych. Pani jest takim nadwrażliwcem?

- Jestem.

- Przeszkadza to Pani?

- To jest bardzo niebezpieczne. Emocje mnie rozsadzają. Teraz nauczyłam się z tym żyć. Mój bioenergoterapeuta poradził, żebym chroniła się przed światem krzyżując nogi i ręce. To naprawdę działa.

- Często chodzi Pani do bioenergoterapeuty?

- Czasem, gdy jestem wyczerpana, idę do niego po dawkę energii. To fantastyczny człowiek. Nauczył mnie, jak sobie radzić z otoczeniem. Teraz sama wyzwalam w sobie energię. Potrzebuję tego, bo jestem jak medium. Wszystko przeze mnie przechodzi. Wsiąka jak w gąbkę. Gdy idę do kina, to wieczorem ruszam się i mówię w taki sposób, jak bohater filmu. Tak mocno biorę do siebie świat wokół mnie.

- Dlatego nie umiała Pani oprzeć się Kaszpirowskiemu?

- Zasypiałam, zanim zdążył policzyć do pięciu.

- To jak radzi sobie Pani z oddzieleniem sceny od życia prywatnego?

- Przez wiele lat myślałam, że na scenie mam grać, a w domu mogę być sobą: normalną, spokojną Stasia. Po kilku latach uświadomiłam sobie, że jest dokładnie odwrotnie. Na scenie mogę być sobą, a w życiu trzeba grać. Bo na scenie chroni mnie rampa. W życiu jest bezpośrednia konfrontacja. Przyjaciele mówią, że jestem osobą za dobrą, momentami głupawą nawet. Naiwna jak dziecko. Ślepo ufam ludziom. Czasem niepotrzebnie. Bo wtedy mogą mnie kupić, sprzedać, a ja nie będę wiedziała nawet kiedy, gdzie i za ile. W życiu spotkało mnie od ludzi wiele dobrego, ale i wiele złego. Zdarza mi się, że ktoś zupełnie niewinnie wysysa ze mnie całą krew. Więc czasem trzeba zagrać, żeby uratować siebie.

- Potrafi Pani znieść porażkę?

- Jestem bardzo ambitna. A przerost ambicji jest czymś bardzo złym. Chorobliwym nawet. Ambicja sama w sobie nie jest zła. Trzeba tylko znaleźć proporcje. Żeby przez całe życie nie brać udziału w wyścigu. Nie być za wszelką cenę najlepszą żoną, matką, kucharką i aktorką. Trzeba sobie powiedzieć - ja tego nie umiem. Niestety, ja nie potrafiłam tego powiedzieć i do tej pory ciężko mi to przyznać. Życie w ciągłym napięciu, na wysokich obrotach, to życie o podwyższonym ryzyku. Wtedy mniej rzeczy się udaje, mniej rzeczy cieszy. Trzeba

znaleźć w sobie spokój. Zatrzymać się na chwilę. Żyć tu i teraz. To co było, minęło, a to co będzie, to będzie.

- Łatwo powiedzieć...

- To prawda. Mnie cały czas brakuje tego luzu. I dużo rzeczy traktuję jako porażkę. Bo sama jestem bardzo krytyczna wobec siebie. Wiem więcej o sobie złych rzeczy, niż ktokolwiek mógłby kiedykolwiek wymyślić. Więc taka krytyka z boku jeszcze dolewa oliwy do ognia. Kiedyś nie znosiłam krytyki. Teraz wiem, że mądra krytyka jest bardzo potrzebna. Zmusza do pracy nad sobą. A praca nad sobą jest kluczem do sukcesu.

- Z życiem na fali też trudno sobie poradzić. Jest Pani przecież tego ofiarą.

- Zapłaciłam słoną cenę. Po prawie piętnastu latach od debiutu cieszyłam się opinią aktorki wszechstronnie utalentowanej. Sukces nie pozwalał mi na chwilę słabości. Więc uciekłam w inny świat Zaczęłam pić. Wstydziłam się wielkości, bałam się samozadowolenia. Po kieliszku robiło się swojsko i normalnie, nie było Stanisławy Celińskiej, wybitnej aktorki. Była Stacha, równa babka. Myślałam, że TAM jest lepiej. Czasami trzeba upaść na samo dno, żeby zrozumieć, na czym polega życie, jaką wartość ma miłość, jakim skarbem są dzieci. Trzeba to piekło pamiętać już do końca życia, żeby tego koszmaru nie powtórzyć.

- Dlaczego opowiedziała Pani publicznie swoją historię. Ludzie przecież wstydzą się przyznać, że są alkoholikami. To rozliczenie się z przeszłością czy odwaga?

- Powiedziałam to, żeby inne kobiety zrozumiały, że to choroba, którą można zwalczyć. Żeby ktoś pomyślał: Taka Celińską wyszła z tego, to dlaczego ja bym nie mogła? Żeby pokazać, że alkoholizm dotyka nie tylko meneli i rodziny patologiczne. Ja nie wytrzymałam napięcia. Przez kilka lat picia zawalałam próby, nagrania radiowe, wstydziłam się popatrzeć dzieciom w oczy. To nie była odwaga. Raczej wewnętrzny głos, który kazał mi to wyznać.

- Mówiąc o tym w prasie, obnażyła Pani swoją duszę. We wrocławskim Teatrze Współczesnym obnaża Pani ciało. Czym jest nagość?

- Obnażyłam swoją duszę, bo ONA tego potrzebowała. Natomiast w teatrze nagość jest kostiumem. Jeśli jest uzasadniona, to jest elementem sztuki. Jeśli jest nagością tylko po to, żeby świecić golizną, jest tanim chwytem marketingowym. W spektaklu "Oczyszczeni" nagość jest kostiumem idealnym. Właściwie, to jedynym możliwym. Inaczej sztuka miałaby zupełnie inny wydźwięk.

- Po spektaklu sugerowano, że dojrzała kobieta nie powinna "świecić golizną". Co Pani odpowiada na takie dictum?

- Że każda kobieta w każdym wieku ma prawo do miłości.

- Gdzie znalazła Pani siłę, żeby odbić się od dna.

- W Bogu. Dzisiaj wszystko robię dla Boga. Wszystko Jemu dedykuję. To najwyższy adres. Jeśli Jemu podoba się to, co robię, to reszta jest mało ważna. Dzisiaj wiem, jaką wartość ma dom. Mam przystań, w której nabieram sił. Z której mogę wyfruwać. Robić swoje najlepiej, jak potrafię. Dom to oaza, w której się odpoczywa. Nie ma czasu na wojnę. Dom, w którym trzeba walczyć o swoje, nie jest domem. W domu walczyć i w życiu walczyć - to bez sensu.

- Kiedyś nie lubiła Pani mówić o domu.

- Bo miałam złe wspomnienia z dzieciństwa. Mieszkaliśmy w mrocznej klitce na Pradze. Bieda, szarość, odrapane podwórko. Matka maczała skórki od chleba w oleju, żeby mnie nakarmić. Dom kiedyś źle mi się kojarzył. Gdyby nie babcia, chciałabym zapomnieć o dzieciństwie.

- Jaka była Pani babcia?

- Ciepła, ale bardzo wymagająca. To ona chodziła na wywiadówki i sprawdzała moje zeszyty. Pchała mnie do przodu, motywowała. Wypuszczała mnie na tor wyścigowy, a ja zawsze byłam pierwsza na mecie.

- Postać Janiny w "Samym życiu" wzoruje pani właśnie na niej?

- Tak. Moja babcia też miała na imię Janina. Przypominam sobie jej gesty, jej zachowania. Mam wrażenie, że udaje mi się oddać jej postać.

- Teraz sama jest Pani babcią. Wnuki będą z pani dumne?

- Na razie są malutkie. Staram się spędzać z nimi czas, choć nie mam go za wiele. Mam nadzieję, że gdy już będą większe, będą miały ze mnie większą pociechę. A czy będą ze mnie dumne? Myślę, że powinny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji