Artykuły

Ofiary umowności

"Solaris" w reż. Natalii Korczakowskiej w TR Warszawa. Pisze Agnieszka Rataj w Życiu Warszawy.

Adaptacja "Solaris", którą do TR Warszawa wprowadziła Natalia Korczakowska, pozostawia niedosyt. Pytania stawiane przez Lema są tu nieobecne, podobnie zresztą jak emocje aktorów.

Z "Solaris" w TR Warszawa wieje chłodem. Co gorsza, również brakiem przekonania aktorów do przedstawianego materiału. Z adaptacji Korczakowskiej na scenie pozostały pewne znaki, które nie do końca tłumaczą jej chęć zajęcia się tą książką. Wszystko cechuje brak emocjonalnego zaangażowania.

A przecież w programie do przedstawienia Jerzy Jarzębski pisze: "To emocje są w powieści Lema czymś naprawdę niewątpliwym - i one przenoszą się łatwo na czytelnika, czyniąc go jednym z "solarystów", mającym takie jak oni problemy ze sobą i z otaczającym światem".

Myśli obrócone w żart

W przypadku przedstawienia w TR emocje pozostają niemal całkowicie wygaszone. Chwyt z ustawieniem widowni w pozycji oceanu staje się tym samym czysto formalny.

Wszystko byłoby zrozumiałe, gdyby Korczakowska chciała przeprowadzić na scenie dyskurs filozoficzny z książki Lema - ale i on nie wybrzmiewa tutaj w pełni. Jakby reżyserka nie czuła się na siłach dotknąć tych problemów i próbowała obejść je żartem czy sceniczną zabawą.

Takich chwil jest sporo: w trakcie dyskusji Snauta, Sartoriusa i Kelvina, analizującej istotę pojawiających się na stacji fantomów, wszyscy trzej zawzięcie froterują podłogę. Ukrywający się w swoim laboratorium Sartorius w pewnej chwili ujawnia mechanizm teatru: na jednym z ekranów widać, jak buduje efekt powolnego wydobywania się z korytarzy stacji...

Skutki braku wiary

Choć to Kelvin w powieści Lema jest głównym nośnikiem wewnętrznego dramatu człowieka, to grający w tym przedstawieniu jego rolę Cezary Kosiński nie bardzo potrafi zainteresować widza. W zestawieniu z Adamem Woronowiczem, który stara się wydobyć ekspresyjność i znerwicowanie Snauta, a także z karykaturalnym, usztywnionym i nadętym do przesady Sartoriusem Sebastiana Pawlaka wypada szczególnie blado. Jako jedynej ten chłód przedstawienia udaje się przełamać Katarzynie Warnke. Jej Harey, choć jest tylko kopią człowieka, okazuje się najbardziej emocjonalna. A zadawane przez nią pytania: "Kim jestem?", "Co się ze mną dzieje?", dźwięczą w uszach długo po zakończeniu spektaklu.

Pozornie dyskutujemy, budujemy dla was pewien świat, ale to wszystko tylko umowność, w którą raczej nie wierzymy - wydaje się mówić Korczakowska. Przez ten brak wiary pozostaje na scenie tylko literatura. A dla teatru to zbyt mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji