Artykuły

Między zabawą a patosem

Juliusz Słowacki: "Kordian". Reż. A. Hanuszkiewicza. Scenogr.: Xymena Zaniewska i M. Chwedczuk. Muzyka: A. Kurylewicz. Teatr Powszechny.

ZAMIERZYWSZY zagrać "Kordiana" jak najbardziej współcześnie Adam Hanuszkiewicz może się oprzeć na przypomnianej w programie teatralnym starej myśli Adama Mickiewicza o stosunku do arcydzieł: "...Jeżeli pragniemy udowodnić ich żywotność, trzeba nam ustalić nowe związki między przeszłością i teraźniejszością..."

Opracowując "Kordiana", podobnie jak przedtem "Wesele", myśl tę nawet jaskrawie podkreśla. Nie chcąc apodyktycznie uprzedzać oceny widzów recenzent woli tym razem podać kilka swoich wrażeń miast wystawiać ogólną cenzurkę przedstawieniu.

Sprawa wrażeń wiąże się i modnym dziś, zwłaszcza na scenach anglosaskich, tak zwanym teatrem szoku. Teatr szoku wychodzi z założenia, że mocny teatr to taki, który dostarcza mocnych wrażeń, te zaś są wywoływane przez efekty niespodziankowe, a nawet nie cofające się przed ekshibicjonizmem. Co rzekłszy wróćmy do tematu: co z "Kordiana" zrobił Hanuszkiewicz?

Słowacki spróbował stworzyć w "Kordianie" polskiego bohatera swoich dni, czyli dziewiętnastego stulecia, ściślej jego pierwszej, romantycznej połowy. Hanuszkiewicz, wystawiając rzecz w 1970 roku, odarł ją z historyczności poprzez potężne cięcia w pierwszym akcie. Do zabiegów przeciw umiejscowieniu historycznemu należy także charakteryzacja cara. W tekście jest to oczywiście Mikołaj I i według jego portretów pozują się zwykle aktorzy grający tę rolę. Dla Jerzego Kamasa, wcielającego z niewątpliwym sukcesem tę postać, potraktowaną w przedstawieniu całkowicie umownie, modelem jest raczej ostatni Romanow - Mikołaj II, którego twarz jest najpospoliciej utrwalona na złotych dziesięcio i plęciorublówkach.

Przedstawienie korzysta z takich uogólnień, a jednak czasem żal gdy odchodzi od historycznego konkretu. Ileż by zyskało siły metaforycznej, gdyby wstawione przy koronacji "Boże coś Polskę" było zaśpiewane w autentycznej, najpierwotniejszej wersji, w której przecież była mowa nie o wolności i ojczyźnie, lecz o... królu, czyli Aleksandrze I, "aniele pokoju". Czyżby Hanuszkiewicz i kierownik literacki J. S. Sito nie znali tej wersji? A może znając, cofnęli się przed aż tak szokującym efektem? Szkoda!

Wprowadził także Hanuszkiewicz na scenę milczącą postać pięknej carowej, zagranej przez Ewę Skarżankę. Gdy jednak nad głowami monarszej pary zawisają na nitkach korony, robimy zakłady czy trafią na głowy, czy nie i przepada wrażenie artystyczne.

Odhistorycznione są obie egerie Kordiana: Laura grana przez Zofię Kucównę i Wioletta grana przez Ewę Żukowską. Tak nie mogłaby się ubierać panna Śniadecka, ani obnażać Włoszka polująca na magnatów. Aktualizacja tu zawodzi. Przeciągnięta struna pęka.

Interesujące jest zastąpienie bez szkody dla tekstu niektórych monologów Kordiana i Laury przez dialog z głosem wewnętrznym, której to roli podjął się Hanuszkiewicz, przy czym co zapalczywsze myśli wypowiada grający Kordiana Andrzej Nardelli, zaś głębsze refleksje Adam Hanuszkiewicz. Od razu widać, że to nie byle jaki demon.

Do zaskakujących niespodzianek należy zaliczyć przybycie na koronację do Warszawy samego papieża z Rzymu, który ku naszemu zdumieniu wyręcza w obrzędzie prymasa.

Nie byle szoku dostarcza scena nieudanego zamachu. Do sal w Zamku Królewskim wchodził Kordian z drabiną. A więc pewnie nie skorzystał z wyznaczonej warty, by tam się dostać, jak do tego się przyzwyczailiśmy z lektury i innych przedstawień, lecz wśliznął, udając malarza pokojowego? A może przypuszcza, że car schował się na pawlaczu? Daniel Olbrychski i Krzysztof Wieczorek (w spisie osób Imaginacja i Strach) przyświecają mu latarkami, trochę pomagając, a trochę przeszkadzając w posuwaniu się z tą drabina. Gdy zaś Nardelli pada na ziemię, car wynurza się z mroku pawlacza na szczycie drabiny.

Ubawiwszy się podobnymi chwytami odnowicielskimi, tudzież ilustracją muzyczną z puzonami, kontrabasem i perkusją, trzeba jednak oddać honor przedstawieniu, że obfituje także w efekty szczęśliwe. Do nich należy szereg manekinów w scenie na Placu Saskim. Tu zabawność przechodzi w patos, a nawet tragiczność, gdy potem na tło muru padają cienie nóg wisielców. Pełna wyrazu jest scena w szpitalu wariatów. Mamy też kilka dobrych kreacji aktorskich. Np. Seweryn Butrym oparł się wszelkiej pokusie przejaskrawienia roli Wielkiego Księcia Konstantego, który był wprawdzie furiatem, ale jednak z dworską kindersztubą, o czym się niekiedy zapomina. Andrzej Nardelli wyszedł całkiem obronną ręką z przetrudnego zadania, jakim jest rola Kordiana i to w takiej inscenizacji. Niepotrzebnie jednak z Wiolettą tak się szamotał, że nie wiedzieliśmy czy to są wymyślne figury erotyczne czy judo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji