Artykuły

"Kordian" na nowo czytany

"Myślę, że aby przyciągnąć na nowo uwagę publiczności ku naszym ulubionym autorom, winniśmy ukazać w dziełach tych autorów nowe zalety. Jeżeli pragniemy udowodnić ich żywiołowość, trzeba nam ustalić nowe związki między przeszłością i teraźniejszością. Słowem, chodzi o to, aby literaturę klasyczną osądzać i oceniać z nowego punktu widzenia". Te słowa Adama Mickiewicza nieprzypadkowo znalazły się w programie "Kordiana" w Teatrze Powszechnym. Myślę, że pod tą właśnie deklaracją mógłby się podpisać z powodzeniem Adam Hanuszkiewicz, reżyser tego spektaklu. Sam spektakl zaś potwierdza, że Hanuszkiewicz rozumie także treść tych słów.

"Kordian" Teatru Powszechnego z pewnością nie jest spektaklem klarownym i spójnym, ale jest to niespójność twórcza. Czasami jest to historyczny kabaret, w najlepszym rozumieniu tego terminu, czasem bardzo piękny i monumentalny nawet teatr. Tekst Słowackiego został wzbogacony nie tylko przez przeoranie zasadniczego dramatu j dodanie licznych fragmentów innych utworów Słowackiego, ale także przez pomysły wizualne i akustyczne, które czasem dodały słowom wieszcza znaczeń nowych i niespodziewanych. Poza tym "Kordian" pozbawiony został wszelkiej napuszoności, zaopatrzony we fragmenty sceny naprawdę zabawne, co jednak nie służyło bynajmniej - czego pochwalać by nie należało - czczej zabawie, ale wydobyciu ironicznych podtekstów. Był bowiem Słowacki wielkim ironistą i oprócz wszystkiego - już samo dojrzenie tego faktu pozwala na nowe spojrzenie także i na "Kordiana".

Tak więc w sumie wyszło z tego widowisko interesujące i czasem wręcz fascynujące niespodziewaną prowokacją myślową i teatralną. Niektóre sceny zostały ponadto skomponowane z niezwykłym rozmachem, co jakby poszerzyło i zwiększyło scenę Teatru Powszechnego, a i słowom dramatu przydało mocy. Wspaniały jest obraz monologu Kordiana na szczycie Mont Blanc, świetnie rozwiązana scena ze zjawami w przedsionku cara, nie mniej udana - choć może zbyt celebrowana, ale w pomyśle wręcz znakomita - cała sekwencja Koronacji. Zabawny pomysł z żołnierzami - kukłami w scenie na placu Saskim, ukazuje, że nawet w poważnej i dramatycznej scenie można sobie pozwolić na żartobliwy dystans, który - czy nie dodaje jej wtedy nowych treści?

Jak już wspomniałem, sam dramat został od podstaw przeorany. Dla przykładu: monolog Kordiana w podziemiu (w scenie spisku) wygłaszany jest przez kilku spiskowców, rozpisany na głosy. Ale akurat nie to było w tej inscenizacji najważniejszą ingerencją w tekst. Hanuszkiewicz rozdwoił osobowość Kordiana, przydając mu na scenie sobowtóra duchowego, alter ego, który wiedzie z nim dialogi (monologi w tekście dramatu Słowackiego), pointuje niektóre sceny i jest jednocześnie jakby reprezentantem sumienia bohatera i komentarza odautorskiego. Tego rodzaju pomysł - choć wydawał mi się nieco ryzykowny, kiedy słyszałem o nim przed premierą - w realizacji okazał się udany, przez oszczędność i skromność wobec Słowackiego i sztuki teatru.

Wszystkie te pomysły spaliłyby rzecz jasna na panewce, gdyby reżyser nie dysponował odpowiednim zespołem aktorskim. Na szczęście jednak w tym wypadku Adam Hanuszkiewicz miał do dyspozycji zespół bardzo dobry, a ponadto taki, z którym się rozumie. Przede wszystkim Andrzej Nardelli. Kiedy zadebiutował rolą Orcia w "Nieboskiej Komedii", pisano o nim i mówiono, że po tym młodym aktorze można się wiele spodziewać. Teraz - po "Kordianie" Andrzeja Nardellego musimy oceniać jako dojrzałego aktora, który z tej tytanicznej - choć w tym akurat wydaniu nieco ograniczonej ilościowo - roli wychodzi zwycięsko i stwarza na scenie nową psychologicznie koncepcję Kordiana, Kordiana młodego naprawdę, ba, młodzieńczykowatego, który przeżywa literacki dramat, przerastający go. Kordian - najpierw romansowy młodzieniec, potem tułacz, nie mogący sobie znaleźć miejsca, potem romantyczny buntownik - jest w ujęciu Nardellego młodzieńcem zaplątanym w zwidy i zjawy (może dlatego tak dramatyczna jest scena w antyszambrach cara) - człowiekiem, który przegrywa nie przez brak wewnętrznego ognia, ale może przez jego nadmiar.

Duchowe alter ego bohatera gra Adam Hanuszkiewicz. Oszczędnie i prosto, tak jak należało zagrać taką postać, aby pozostać wiernym własnej idei. Gra jeszcze w tym monumentalnym przedstawieniu bardzo wielu aktorów. Tworzą zespół zdyscyplinowany i pełen indywidualności jednocześnie. Nie sposób wymienić wszystkich, ale nie sposób także nie wspomnieć o paniach: Zofii Kucównie (Laura) i Ewie Żakowskiej, która brawurowo zagrała ryzykowną scenę Wioletty. Pozostają także w pamięci: Józef Frydlewicz, Adam Mularczyk, Seweryn Butrym, a także widma: Daniel Olbrychski i Krzysztof Wieczorek, a ponadto wielu, wielu innych. Udane, prowokacyjne przedstawienie. Prowokacyjne w dobrym znaczeniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji