Artykuły

Dwa (mgliste) portrety z Hitlerem w tle

"Wziąć postać znaną a wielką, znaleźć okryty ta­jemnicą, ciemny moment w jej biografii, dodać szczyptę metafizyki, zaprawić ostrym eroty­zmem i perwersją, udeko­rować dowcipami (nie muszą być świeże). Uwa­ga! Podawać wyłącznie w gwiazdorskiej obsadzie". Wedle tej receptury powstały ostatnio co naj­mniej trzy niezbyt wyszu­kane dania dramaturgicz­ne serwowane przez pol­skie garkuchnie teatralne: "Semiramida" Macie­ja Wojtyszki (Teatr Współczesny w Warszawie), "Mistrz" Krzysztofa Rutkowskiego (Teatr TV) i najświeższe "dzieło" gatunku - "Ewa Hitler pali camele" Jacka Koprowicza.

SPOŚRÓD tych sensacyj­nych dramatów historycz­nych sztuka Koprowicza jest chyba najbardziej niewybit­na, żeby nie powiedzieć fa­talna. Autor, wykazując się znawstwem historii i kine­matografii niemieckiej, po­stanawia nieco pofantazjo­wać na temat berlińskiego bunkra ze szczególnym uwzględnieniem sypialni Fuhrera. W tym celu używa zabiegu przesunięcia w cza­sie - reinkarnacji - sytuując akcję w "Warsie" pociągu "Arkona" mkną­cego do Lublina. Barmanką jest tu Ewa Hitler II...

Wnętrze "Warsu", starannie odtworzone ze wszystkimi kolejowo-kulinarnymi detalami (jadłospis, za­słonki, grzejniki, nie dojedzone kurczaczki na stolikach bor­do), zaprasza wchodzących widzów w "podróż do wnę­trza prawdziwe­go JA - ego, podświadomości, daleko poza cie­lesną powłokę". Koprowicz, ope­rując pojęciami z pogranicza pa­rapsychologii i podręcznego słowniczka wulgaryzmów, próbuje sklecić "międzywcieleniową" intrygę z Hitle­rem w tle. Nie wiadomo jed­nak o co mu w niej chodzi, bo poza chęcią wygłoszenia kilku złotych myśli w rodzaju: "Hitler wolał blondynki", "Bułkę przez bibułkę..." (zna­ne, więc nie muszę kończyć) czy "Nigdy nie ufaj wegeta­rianom", intencje autora - reżysera pozostają niejasne. Wydaje się, że są jedyną tajemnicą, jaką skrywa jego de­biutancki utwór sceniczny.

Ten metafizyczny krymi­nał okazuje się opowieścią niespójną, momentami wręcz nielogiczną i wewnę­trznie sprzeczną. Nie wiadomo czego chce drugie wcielenie oficera SS (morderca żony Hitlera) od drugiego wcielenia Ewy i jaka jest w tym rola drugiego wcielenia Jurgena (opiekuna pani Hi­tler). Bo jeśli "esesman", pod

postacią dziennikarza, przy­bywa tylko po to, aby po raz kolejny ukatrupić nieszczę­sną Braun, to wolę, żeby motywem zbrodni była cho­ciaż ciepła posadka w kole­jowym "Warsie". Niestety, w myśl naczelnej zasady dra­matu ("Umieramy i wraca­my") trzecie, tym razem 10-letnie, wcielenie Ewy - Zofii wpada do "Warsu" na colę. Uff... Swoją drogą, jeżeli re­inkarnacja ma być karą za grzechy poprzedniego ży­wota, to gdzie, do licha, jest Adolf?

Jeśli chodzi o nie śpiewającą gwiazdę, Mi­chała Bajora - no cóż, zgodnie z intencją reży­sera, by aktorzy nie grali, ale "byli na scenie" - "jest", i to zawstydzony, spięty, zażeno­wany i sparaliżowany przez tremę. Nerwy sprawiają, że myli kwestie i połyka całe ich fragmenty. W wyniku jedne­go z takich po­tknięć okazuje się na przy­kład, że pod­czas ucieczki Ewy Hitler z katakumb jej towarzysza Jur­gena - Alberta zaatakował wściekły pies, "rzucił nożem i zabił". Bajor, pozbawiony mikrofonu, miota się między barowymi stolikami niczym dziecko w pustej piaskowni­cy, a kwestia: "Nie wiodło mi się w teatrze" jako jedna z niewielu brzmi w jego ustach autentycznie. Spek­takl obfituje w punkty antykulminacyjne, do których można z pewnością zaliczyć "współżycie płciowe" boha­terów - szczególnie przebie­rającego nogami Bajora uwieszonego na haku z opa­ską na oczach - toż to szczyt perwersji!

Bezradność Bajora udziela się partnerce. Ewa Kasprzyk robi wszystko, aby zaiskrzyło choć na chwilę: "śpiewa, tań­czy, recytuje...". Sięga po chwyty z poprzedniej kreacji "kelnerskiej" w Tutam -wszystko na nic, wszak "do tego tańca potrzeba dwojga". Ogromną rolę w spektaklu odgrywa "metafizyczna" mu­zyka Krzesimira Dębskiego (pojawia się oczywiście wagnerowski Cwał Walkirii - nieodzowny, gdy mowa o Hi­tlerze), która informuje, że oto mamy retrospekcyjne skoki świadomości, a bohate­rowie nie bredzą jak obłąkani, ale widząc obrazy z przeszłości, cierpią uwięzienie w egzystencji. W programie po­jawia się także nazwisko spe­cjalistki od ruchu sceniczne­go - przepraszam, ale zjawi­ska nie zaobserwowałam. Mam tylko nadzieję, że za swoje ciężkie grzechy spek­takl Koprowicza nie powróci do nas za kilka sezonów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji