Artykuły

Lekcja wyobraźni dla dorosłych i dzieci

"Przygody Sindbada Żeglarza" w reż. Marka Pitmana i Shauna Myatta w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

Teatr Andersena rozpoczął nowy sezon artystyczny od mocnego uderzenia - w dwa kolejne weekendy zagrał dwie premiery. Obydwie oparte na powszechnie znanej klasyce, ale traktujące ją w sposób z gruntu odmienny.

W pierwszej z owych realizacji popularna bajka o trzech świnkach była jedynie punktem wyjścia do opowiedzenia historii na wskroś współczesnej. Transformacja była posunięta tak daleko, że spotkałem się z twierdzeniem, iż trudno było rozpoznać źródło inspiracji. Druga, najnowsza - "Przygody Sindbada Żeglarza" - pozostała wierna oryginałowi, a mówiąc dokładniej: wybranym zeń wątkom.

Wybranym - dodajmy - rozsądnie i ułożonym w logiczną całość. I co ciekawe - owej logice opowieści wcale nie szkodzi przyjęty tok narracji. Brytyjscy twórcy spektaklu - Mark Pitman i Sean Myatt - zbudowali go z epizodów przypominających odcinki telewizyjnego serialu. Było to, jak sądzę, podyktowane chęcią dostosowania przedstawienia do przyzwyczajeń dzisiejszych młodych odbiorców. Wielu z nich bowiem (może nawet większość), zanim trafi do teatru, jest już przecież "konsumentami" rozmaitych telewizyjnych kanałów dziecięcych, w których dominują właśnie seriale. Nie jest to jednak pójście po najmniejszej linii oporu i schlebianie najbardziej masowym gustom. Owa - nazwijmy to tak - "serialowa" struktura jest tylko swego rodzaju ramą, w którą zostało wpisane dużo porządnego teatru. I to w rozmaitych konwencjach. Spektakl rozgrywa się zasadniczo w żywym planie, ale są w nim także lalki, teatr cieni, wreszcie - animacja przedmiotów. I to ostatnie wydaje mi się najciekawsze i najcenniejsze. Dawno nie widziałem takiej inwencji i sprawności w wykorzystywaniu niewielu przecież rekwizytów, które na oczach widzów przechodzą rozliczne i zaskakujące metamorfozy. Z prawdziwą przyjemnością patrzyłem, jak z kilku metalowych dzbanuszków powstaje sylweta Bagdadu, a za chwilę dwa z nich tworzą po-stacie bohaterów "jak żywe". Jak jedwabna chusta staje się rwącym strumieniem, taca - wschodzącym słońcem, a rozpięte na masztach żagle - skrzydłami wielkiego ptaka. To spotkanie z magią sceny, a zarazem świetna lekcja wyobraźni, do odbycia której zachęcam młodych widzów.

Przy całym uznaniu dla "Przygód Sindbada Żeglarza" mam jednak pewną uwagę. Spektakl w zbyt małym stopniu wykorzystuje urodę języka, jaką znamy zarówno z oryginalnych "Baśni z 1001 nocy", jak i z wersji Bolesława Leśmiana, choć na szczęście nie zniża się do poziomu języka SMS-ów.

Gdyby znakomitą stronę wizualną wzbogaciła zabawa słowem, byłoby to przedstawienie jeszcze pełniejsze i ciekawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji