Artykuły

Wolność w sztuczności

"Niewina" w reż. Pawła Miśkiewicza w Starym Teatrze w Krakowie. Recenzja Leszka Karczewskiego w Gazecie Wyborczej - Łódź.

W drugim tygodniu XI Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych zobaczyliśmy "Niewinę" Dei Loher, spektakl Narodowego Starego Teatru w Krakowie w reżyserii Pawła Miśkiewicza.

Czym jest tytułowa niewina bohaterów, tłumaczył po spektaklu reżyser Paweł Miśkiewicz. - Brakiem świadomości, że przez zaniechanie często przyczyniamy się do zbrodni, cudzej rozpaczy, czyjegoś nieszczęścia. I kłamstwami, przy pomocy których zrzucamy odpowiedzialność na czasy i tzw. "brak wartości". Najważniejsze, że Dea Loher nie grozi palcem jak mentorka, tylko czule pochyla się nad swoimi bohaterami.

Czym jest wina? - pyta autorka. Efektem wplecenia między fakty logiki przyczyny i skutku. W "Niewinie" nie ma fabularnego porządku. Sztuka uszyta jest z fragmentów, reszt, fusów, jak mówi - głosem autorki - Ella, filozofka (Urszula Kiebzak). Scenek nie da się ustawić w racjonalny szereg. Róża, od której samobójczego utopienia się rozpoczyna się tekst, popełnia to samo samobójstwo w finale, w następstwie (!) prezentowanych wydarzeń.

Przedstawienie Miśkiewicza jest cudownie sztuczne. Jego teatr przestał wmawiać, że na scenie toczy się życie jakiejś rodziny, nie udaje pokoju albo brzegu morza. Jest za to ruchomy kontener, którego ściana unosi się jak wrota garażu. Jest wybieg, który rozświetla się pod stopami aktorów. Absurd? Ale jaki teatralny. Film fabularny w tej scenerii nie powstanie.

Bohaterów przedstawia głos narratora. Tak wprowadzeni na scenę aktorzy serwują publiczności długie monologi. Pani Zucker, cukrzyk (Iwona Bielska), sztorcuje córkę jak stremowana obecnością kamer uczestniczka talk-show: "No, mów!". Sama wyjmuje spod siebie amputowaną lewą nogę, na której siedzi i na dwóch podchodzi do telewizora, żeby go wyłączyć. Jej zięć znosi do domu nieodebrane z kostnicy zwłoki. Do tego dwaj biali Murzyni (Jan Peszek, Zbigniew Kaleta), jedna niewidoma tancerka go-go o imieniu Absolut (Ewa Kaim). I podstawiona na widowni była studentka medycyny, atakująca widzów w przerwie traumatycznym wspomnieniem z sekcji zwłok (Sandra Korzeniak). Drobiazgowo zainscenizowane szaleństwo - naraz śmieszne i liryczne - obliczone na współpracę widowni.

A na widowni - konsternacja: spektakl ani przyjemny, ani nieprzyjemny. Ni pies, ni wydra. Kilka osób zrezygnowało już podczas pierwszej części i wymknęło się do szatni. Wielu nie wróciło po przerwie. I - jeśli mnie uszy nie zmyliły - ktoś chrapał.

- Wyczerpały się możliwości reinterpretacji klasyki - przekonywał reżyser nielicznych, którzy po trzyipółgodzinnym spektaklu zostali na spotkaniu z twórcami. - Ile jeszcze można wpakować w Szekspira współczesnych gadżetów? - pytał. Do potrzeby poznawania nowych tekstów przekonywał też Peszek: - Nie można wietrzyć, wpuszczając stare powietrze.

- W sztuczności Dei Loher fascynująca jest wolność - mówił Miśkiewicz. - Nie jesteśmy zmuszeni do pełnego odtwarzania rzeczywistości. Scena nie musi reprezentować całego świata, mieścić wyjątkowych bohaterów ani istotnej refleksji.

A jednak mieści. O fragmentaryczności naszego świata i łaknieniu sensu, który by go na powrót scalił. O samotności i pragnieniu bliskości. I o tym, że musimy zrewidować estetyczne przyzwyczajenia. Bo - jak pisał Marek Mikos - Miśkiewicz już "rozpoczął XXI wiek na scenie polskiej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji