W scenerii poprawczaka
1.
Powiadają, że przestępca powraca na miejsce zbrodni. Nie wiem, czy tak jest, nie badałem statystyk. W każdym bądź razie z przekonania tego korzystają autorzy powieści kryminalnych. Wiem natomiast, że pisarz, artysta bardzo często wraca do raz podjętego wątku, problemu. O wielu autorach da się powiedzieć, że całe życie pisali "jeden" wiersz, "jedną" powieść. Czują bowiem niedosyt, wiedzą, iż nie wypowiedzieli w pełni tego, o co im chodziło. Poza tym czas przynosi nowe oświetlenie problemów, odsłania inne ich aspekty. Tym samym, choć zdarzają się arcydzieła, nie ma dzieł "skończonych".
I tak Janusz Głowacki, pisząc "Kopciucha", powrócił na miejsce "zbrodni". To znaczy - do tych spraw, które były tematem głośnej
niegdyś "Psychodramy" Marka Piwowskiego. Powrót ten jest powrotem niezadowolonego z siebie autora, ale i ma w sobie coś z powrotu "zbrodniarza". Przypomnijmy, w czym rzecz. Głowacki współdziałał w realizacji "Psychodramy", był scenarzystą. Film pokazywał dziewczęta z poprawczaka jako istoty skrzywdzone, oskarżał społeczeństwo. Reżyser, broniąc dziewcząt, chcąc wstrząsnąć publicznością, musiał wkroczyć na teren zastrzeżony, w strefę tabu. I nie o to chodzi, że film mówił o sprawach drastycznych obyczajowo, ale że naruszał "dobro prywatności", że przeżycia intymne czynił publicznymi. Niemal bez zgody bohaterek - "Psychodrama" była dokumentem nieco inscenizowanym.
Pytanie: czy dla szlachetnego celu, dla obrony ideałów humanistycznych, dla wstrząśnięcia sumieniem społecznym można naruszyć dobro jednostki? - nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Oczywiście, aby zabieg taki można było usprawiedliwić, konieczna jest zgoda owej jednostki na upublicznienie prywatności. Czy jednak "bohater" jest świadom wszystkich konsekwencji? Czy jego zgoda rozgrzesza twórcę?
2.
Anna Błaszkiewicz, omawiając "Kopciucha" ("Dialog" nr 8, 1979 r.) również wracała do "Psychodramy", stwierdzając, iż takie filmy są potrzebne. Dodawała jednak: "Ale moda na takie filmy może być groźna: uruchamia mechanizmy rywalizacji, kariery, błyśnięcia pomysłem, aż do cynizmu, hochsztaplerstwa, nagiej gry interesów i - przekroczenia granic prostej ludzkiej uczciwości. Kathartyczny wstrząs, przeznaczony dla widzów, nie zrównoważy w takich razach krzywdy wyrządzonej człowiekowi, którym manipuluje cwany reżyser (...)". Specjalnie w tym miejscu urwałem cytowaną wypowiedź, aby zwrócić uwagę, na manipulowanie. Bo "Kopciuch" Głowackiego to rzecz o manipulowaniu. Nie darmo recenzenci, omawiający szczecińską prapremierę "Kopciucha" (1979 r.), dopatrywali się związków między sztuką Głowackiego a tzw. "kinem moralnego niepokoju". Jerzy Bajdor ("Literatura" n 43, 1979 r.) twierdził, że "Kopciuch" mówi "o próbie nadużywania praw sztuki dla celów w istocie nie mających z nią nic wspólnego" . Dodawał, iż jest to "problem wcale nie wydumany, zwłaszcza w epoce rosnącej dominacji środków masowego przekazu". Przypominał, że w "Amatorze" Kieślowskiego jest scena, w której "bohater filmu zorientowawszy się, że ceną jego telewizyjnego reportażu będzie konkretna krzywda ludzka, niszczy pudełko z taśmą".
Tak, to wszystko prawda. Ale w "Kopciuchu" manipulatorem jest nie tylko Reżyser. Nie tylko on przekracza normy etyczne. Jeszcze drastyczniej dzieje się to w wypadku Zastępcy Dyrektora. Zastępca od początku wyznaje dwie prawdy, uprawia "dwójmyślenie". Jego prywatna definicja humanizmu brzmi następująco: "Humanizm to dać [...] w kość, przyflekować, do karca na chleb i wodę, łeb zgolić, widzenia wstrzymać, wycisk dać - to jest humanizm". Wszystko to, oczywiście, dla dobra "pensjonariuszek" - aby ich nie rozhartowywać. Oficjalnie, gdy przygotowuje swoją wypowiedź dla filmu (wypowiedź nagrywaną tylko na niby, bo Reżyser zna prawdziwą wartość Zastępcy, traktuje go czysto instrumentalnie) takich słów przecież nie wypowie: zaszkodziłyby karierze.
Przewrotność Głowackiego święciła triumfy w felietonach, bo gatunek ten idealnie nadaje się do przeprowadzania "dowodów nie wprost". Ale przewrotny jest i Głowacki w "Kopciuchu". Przyjrzyjmy się tylko "dwójmyśleniu" Zastępcy: jego prywatne poglądy mają niemal zbrodniczy charakter. Czyli jest akurat odwrotnie, niż w "dwójmyśleniu" bohaterów Orwella. Oficjalnie propagowane dobro, sądzi Głowacki, zmieni się bowiem w swoje przeciwieństwo, gdy zabraknie szczerości, gdy slogany zastąpią prawdę.
I jeszcze jedno: chociaż "Kopciuch" to nie "Lot nad kukułczym gniazdem" (daleko mu do teatralnej adaptacji Wassermana, jeszcze dalej do filmu Formana i powieści Keseya, praźródła obu wersji; jest nazbyt publicystyczny, za bardzo felietonowaty), więc chociaż "Kopciuchowi" do różnych rzeczy daleko, to jednak sztuka Głowackiego ma coś z "kukułczej" metafory. Tak jak i "Lot" łatwo staje się obrazem rzeczywistości spoza zamkniętego zakładu. A gdy się taka interpretacja wykluje, wypiera pozostałe. Jak kukułcze pisklę - można by powiedzieć, gdyby nie to, że w "Kopciuchu" zjawisko takie jest nad wyraz pożądane.
3.
W opolskiej inscenizacji "Kopciucha" metafora (a ściślej: metonimia czyli zamiennia) "kuka" raz po raz. Nie, proszę państwa, reżyser nie szalał. Robota reżyserska jest "przezroczysta"', Wojciech Zeidler taktownie skrył się za wykonawcami. Również scenografia Marcina Jarnuszkiewicza niczego nie dobudowuje ani niczego nie dopowiada. Jest skromna: przestrzeń sceniczną budują sprzęty i rekwizyty. Jedynie stroje bohaterek inscenizowanej bajki niepotrzebnie są aż tak solidne i kolorowe (ale o tym za chwilę). O wymowie przedstawienia decyduje tedy rozłożenie akcentów w tekście i poprowadzenie ról. Ekipa filmowa jest tylko katalizatorem, przyspieszaczem wydarzeń, które i bez niej w poprawczaku zachodzą. Jej członkowie - elektrycy, operator, klapserka - zachowują się na tyle agresywnie, na ile to konieczne, aby nie było wątpliwości, że są "z filmu". Nie przyćmiewają jednak życia "pensjonariuszek". Tym samym nie zostaje wysunięta, wypunktowana, "hienowatość" filmowców i dziennikarzy. Ona jest, ale pokazana dyskretniej: Reżyser, tylko nieco się denerwując, czeka na efekt, który otworzy mu drogę do Oberhausen.
Pod nieobecność Dyrektora (nie umiejącego zresztą być konsekwentnym) działa Zastępca. Zdecydowanie i skutecznie. Jego "pedagogiczne" metody doprowadzą do celu: dziewczyna, grająca w psychodramie rolę Kopciuszka, dokona samoagresji. Tryśnie krew z ręki pociętej żyletką. Wtedy Reżyser, nakręciwszy długo oczekiwaną scenę, będzie mógł powiedzieć: "Koniec zdjęć na dzisiaj!"
Jak widać w opolskim przedstawieniu kluczową postacią jest Zastępca. Wynika to po części z interpretacyjnych założeń Wojciecha Zeidlera. Ale to, jak postać ta się zmaterializowała - a tym samym: jaką rolę zaczęła pełnić w rzeczywistości przedstawionej - jest już zasługą Waldemara Kotasa, jego precyzyjnej roboty, świadomego siebie aktorstwa. Kotas tworzy postać Zastępcy wszystkimi dostępnymi sobie środkami wyrazu: poczynając od sposobu noszenia garnituru, siadania, sposobu chodzenia (w różnych sytuacjach różnego; wśród dziewcząt Zastępca chodzi krokiem zdecydowanym, sprężystym, władczym, w obecności Reżysera - jakby chyłkiem, skradająco-uniżenie), a na posługiwaniu się słowem kończąc. Podczas lekcji śpiewu (pierwodruk "Kopciucha" nie zawiera tej sceny, Zeidler dobrze zrobił, sięgając po książkową, późniejszą wersję tekstu) Zastępca staje się słodkim wgadywaczem, manipulatorem przymilnym. Dziewczęta ulegają jego argumentom. I same nie wiedzą, jak i kiedy ich piosenka, wyraz stanu ich świadomości, zostaje tak "ulepszona", że przekształca się w swoje przeciwieństwo. W czasie tej sceny "kukułcza" zamiennia "kuka" dość wyraźnie.
Zastępca jest tedy cyniczny i energiczny, przebiegły i głupi. To znaczy: na tyle inteligentny, że z korzyścią dla siebie znajdzie się niemal w każdej sytuacji. Szkoda, że pozostałe postacie nie zaistniały tak plastycznie. Kopciuszek Jolanty Gogolewskiej jest szorstko-liryczny. Skupiony. I to by wystarczało, gdyby pozostałe "pensjonariuszki", Dyrektor i Reżyser otrzymali wyraźniejszą osobowość. Lidia Piss usiłuje zderzać wisielczy cynizm Księcia z podskórną, naiwną tęsknotą do czystego uczucia, do lepszego życia. Ale tylko w scenach kameralnych (sypialnia dziewcząt). Na planie filmowym, podczas kręcenia "Kopciuszka", szyje tę postać zbyt grubymi nićmi.
"Nici" z poprzedniego zdania ponownie przywiodły nas do "szmatek" (nic dziwnego, wszak sztuka jest o dziewczętach). Głowacki pisze w didaskaliach: Wróżka "wyciąga zza pleców suknię z kolorowej bibułki, papierową koronę i półbuty. Kopciuszek się ubiera". U Zeidlera (i Jarnuszkiewicza) "kopciuszki" - podczas kręcenia filmu - paradują w strojach jakby wypożyczonych z opery. Tym samym tragiczno-żałosna psychodrama staje się widowiskowa, "nędzę" ulukrowano. Wolałbym, aby wyrazisty rytm przedstawienia i kreacje (w znaczeniu sztuki aktorskiej) - a nie kreacje krawieckie - przykuwały wzrok widzów do sceny.