Artykuły

Francuz z Francuzem

PROSZĘ państwa, "Kolacja" nie jest szuką o trudno­ściach aprowizacyjnych kra­jów Europy Wschodniej. Nie jest też sztuką mówiącą o wyższości czy powinnościach narodu polskie­go wobec innych nacji. Nie ma nic wspólnego z rozdzieraniem szat nad losem którejkolwiek z Rzeczypospolitych. I to jest jej pierwszy wielki atut.

"Kolacja" rozgrywa się w lipcu 1815 roku we Francji, czyli - z punktu widzenia dzisiejszego Po­laka skołowanego biało-czerwoną egzaltacją z jednej strony i widmem niepewności z drugiej - ...nigdzie. To prawdziwa przyjemność przyjrzeć, się tak odległym kłopotom innych.

Jest parna noc przed burzą z 6 na 7 lipca. Lud paryski wyległ na ulice, a deszcz, który - jak mówi Talleyrand.- zawszą działa kontrrewolucyjnie, nie chce spaść. Co chwilę natomiast słychać trzask tłuczonej kamieniem szyby. Tymczasem w pałacyku otoczonym ciżbą paryżan trwa intymna, kolacja. Jest ona zresztą jedynie pretekstem do rozmowy, która w ciągu dwóch godzin ma zmienić ustrój Francji. Uczestniczą w niej: 61-letni Maurice de Talleyrand (gospodarz) i 56-letni Joseph Fou­che, książę Otranto, wielokrotny. i wieloletni minister policji w rozmaitych rządach, królobójca, za­jadły jakobin, wielokrotny wiarołomca. Życiorys Talleyrannda również nie jest wolny od podobnych zawiłości. Zmieniał front wielokrotnie, bo jak mawiał - trzeba zawsze ustawiać się w takiej pozycji, aby można było wybierać między dwiema stronami. Tej nocy spotyka się więc w Paryżu dwóch największych intrygantów, łajdaków, łapówkarzy i krzywoprzysięzców, czyli dwóch wielkich błyskotliwych polityków. Talleyrand chce wprowadzić na tron przebywającego na emigracji Ludwika XVIII i wie, że jedynym człowiekiem, który może tego dokonać, zachowując spokój społeczny, jest Fouche. A więc...

Są sobie potrzebni, a nienawidzą się od lat, gardzą sobą i trzymają się w szachu. Jesteśmy świadkami ich gry, wza­jemnych podchodów, zwycięstw, poniżeń, kapitalnych ripost i kapitulacji. To wielka przyjemność słuchać, jak w sposób czarujący i elegancki rozrywają się na strzępy. Talleyrand, którego gra Władysław Kowalski jest nieco kostyczny, wyrafinowany, określa swój stosunek do partnera w półuśmiechach - wyższości, sarkazmu, udanej dobrotliwości. Fouche Janusza Gajosa jest ociężały, pro­stacki, łakomy, niezręczny w obejściu, sadzi gafy, ale się tym nie przejmuje. W sumie - bardziej wyrazisty.

Ale, proszę państwa, oni nie tylko rozmawiają. Oni jedzą. Naprawdę. I to nie byle co: pasztet z truflami, szparagi a la groszek, karczochy w sosie "Ravigote", łosoś po królewsku, befsztyk z kuropatwy, lody "Maria Luiza". Rada jest więc tylko jedna. Jeżeli nie stać nas zaraz po spektaklu, na kolację w Zajeździe Napoleońskim, z którego te przysmaki pochodzą (5 minut jazdy samochodem spod teatru albo autobusem F w kierunku Grochowa), trzeba choć w domu przygotować coś godnego na ząb, by te piękne chwile przedłużyć...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji