Oskubano kurę
Na początku była czarowna baśń Ch. M. Wielanda "Lulu albo czarodziejski flet". Niejaki J. E. Schikaneder, wędrowny muzyk, aktor, śpiewak, reżyser, a nade wszystko organizator zespołów teatralnych, w kompanii z innymi pomysłodawcami przerobił ją na libretto dla opery Mozarta, wiele rzeczy dodając po drodze, przede wszystkim figurę Papagena, wymyśloną dla siebie. Ale najważniejsza w powstałej operze stała się oczywiście muzyka, a aria Królowej Nocy jest numerem popisowym niejednej wielkiej sopranistki.
Gdy Krystyna Meissner spróbowała streścić "Czarodziejski flet", dzwoneczki i flet zastąpić taśmami, a soprany, tenory i basy aktorskim uciemiężeniem, została jej po całym zabiegu oskubana kura. Skoro wypadły żywe arie, zrobiło się po prostu pusto i niezręcznie. Tytuł bardzo znanej opery oczywiście przyciąga ludzi, ale starsi czuja się rozczarowani, a dla dzieci jest to impreza trochę za poważna, zbyt mało skoczna i treściowo skąpa.
Teatr czym mógł wypchał atrapę. Pomogła przede wszystkim Barbara Ptakowa. "Rozfruwała" wszystkich aktorów, malowniczo ich poprzebierała; stroje są rzeczywiście imponujące.
Ale aktorzy nie mają w tym spektaklu szans. Cóż to za aktorstwo, które polega przeważnie na przepływaniu przez scenę z rozmachanymi i uwikłanymi w zwoje materiału rękami? Balet jest sprawny, ale cóż to za balet w trzy osoby? Jaka może być aria Królowej Nocy, jeśli nie śpiewa jej Zdzisława Donat?
Ratuje ów spektakl Papageno. Wiesław Sławik jest w tej roli i dowcipny i rozśpiewany i w ogóle bardzo sympatyczny, a wraz z nim podoba się również jego kolorowo "upierzona" żona, czyli Ewa Leśniak. I jeszcze znakomity jest malowniczy Smok, w którego wcielił się Zbigniew Wróbel.
Liryczną Paminę gra Anna Kudelska, rycerskiego Tamina - Andrzej Kowalczyk, a szlachetnego Sarastra - Jerzy Głybin. Ale to wszystko nie role przecież, lecz manekiny.
Jak najszybciej po tym przedstawieniu należy dopaść gdzieś w operze prawdziwy "Czarodziejski flet" i zapomnieć o "oskubanym"' Mozarcie.