Artykuły

Mac Becik

"Makbet" w reż. Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Walka o najwyższy urząd w państwie to jeden z tematów, którymi sztuka teatru skutecznie karmi się od tysiącleci. Widzowie oczekujący zaskakującej gry emocji w widowisku Teatru Polskiego wyjdą jednak mocno rozczarowani. Zamiast niej otrzymają bowiem komiks o parze nadmiernie ambitnych nieudaczników, którzy skrytobójczy zamach na władcę przypłacili, jakże słusznie, najpierw utratą kontaktu z rzeczywistością, a później i życiem.

Przetaczająca się przez polskie sceny fala wystawień "Makbeta" Williama Szekspira - z bohaterem zmierzającym po trupach do władzy - nikogo nie powinna szczególnie dziwić. W krakowskiej inscenizacji Andrzeja Wajdy wojskowe panterki i kamizelki kuloodporne wykonawców miały nawiązywać do wojny w Iraku i jej reperkusji. Opolska wersja Mai Kleczewskiej szokowała krwawymi gangsterskimi jatkami jako odwzorowaniem telewizyjnej popkulturowej papki. Piotr Kruszczyński [na zdjęciu] w Warszawie wystartował wizją "Makbeta" podporządkowaną reklamowo-marketingowemu show w połączeniu z politycznym mityngiem. Co, być może, najradykalniej oddaje ducha naszych konsumpcyjnych czasów, choć równie skutecznie grzebie Szekspira.

Kiedy jeden z panów szkockich relacjonuje przez mikrofon zwycięstwa Makbeta (Maciej Wojdyła), zdolnego i odważnego wojskowego dowódcy, rzecz z początku nawet bawi, budząc skojarzenia z rozmaitymi pomysłami na promocje w supermarketach. W teatrze taki pomysł na dłuższą metę staje się jednak męczący, gdyż nie ma od niego ucieczki.

To, co u Szekspira było uniwersalnym, wciąż aktualnym pytaniem o kondycję człowieka, który legalną drogą nie potrafi sprostać wyzwaniom chwili - więc z inspiracji kobiety toruje sobie drogę na tron morderstwami - w inscenizacji Kruszczyńskiego staje się jedynie igraszką form, przy dość istotnym zbanalizowaniu treści. Reżyser używa bowiem tylko tych partii dzieła Szekspira, które stanowią poręczną ilustrację jego koncepcji. Rezygnuje zaś ze scen, dla których w swoim scenicznym komiksie nie znalazł miejsca.

Wejściu króla Duncana (Marcin Jędrzejewski), towarzyszy pojawienie się olbrzymiego portretu jego twarzy. Podobny gabarytami poster własnego oblicza wywiesi później Makbet. W finale tak samo przedstawi się poddanym Malcolm (Jakub Snochowski). Wszystkie te portrety ukazują kolejnych władców, którzy zdają się być równie bezosobowi, jak i podobni do siebie. Panowie ustanawiający Malcolma królem - zresztą pomimo jego głośno wyrażanych obaw, czy sprosta wyzwaniu - podobnie do poprzedników "namaszczają go" przez ogolenie głowy. Mowa tronowa Malcolma, zniekształcona mikrofonowym pogłosem, trafi w podobną pustkę, jak równie mało komunikatywne, choć płomienne odezwy Duncana i Makbeta. Historia zatoczy koło. To jedyny pomysł, który przekonuje mnie w przedstawieniu Piotra Kruszczyńskiego.

Przez cztery wieki sztuki Williama Szekspira poruszały wyobraźnię pokoleń widzów mocą słowa. Dziś, odwrotnie, na polskich scenach zastraszająco często mnożą się widowiska twórców, których wizje polegają głównie na lekceważącym stosunku do autora i jego dzieła, powielające za to efekty świadczące o bliskim kontakcie z fałszywie pojętą nowoczesnością. Przejawia się to naszpikowaniem sceny współczesnymi gadżetami i oczyszczeniem tekstu z trudnych aktorsko scen - skandaliczny jest zwłaszcza brak słynnego monologu Makbeta o sztylecie u drzwi śpiącego Duncana. Jak ryzykowna to tendencja, świadczy najnowsza premiera. W "Makbecie" Kruszczyńskiego nie ma ani jednej roli przykuwającej uwagę czy choćby wykraczającej poza poprawność. Nie dziw więc, że całość jest intelektualnie bezpłciowa, infantylna i śmiertelnie nudna. Mac Becik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji