Artykuły

Bajka o królu Lirze

Czy wielki szekspirowski dramat człowieka, zwanego Królem Lirem, może być tylko opowie­ścią o ciągu niesamowitych zdarzeń z jego udziałem? Pewnie może... Tylko wtedy nie jest to już wielki dramat i nie bardzo pozostaje w zgo­dzie z Szekspirem.

Największy europejski dramaturg doby nowo­żytnej w istocie pisał fascynujące akcją sztuki, za­wsze jednak intryga jest u Szekspira tylko kanwą, na której rozpina on fascynującą analizę psychologiczną postaci i ich wzajemnych uzależnień. W przypadku "Króla Lira" szczególnie, nie ma bo­wiem bardziej chyba skomplikowanej i trudnej sztuki w dorobku stratfordzkiego pisarza niż ta właśnie. Nic tu nie jest jednoznaczne, a więc i możliwość interpretacji pozostaje właściwie nie­ograniczona. Teatr Zagłębia w Sosnowcu zdecydo­wał się na interpretację najprostszą - wystawił "Króla Lira" jako ciąg żywych obrazów, układają­cych się po prostu w sensacyjną historyjkę. Nieste­ty, w tej ubogiej wersji wielkiego dramatu też nie był ani konsekwentny, ani do końca przekonujący.

Złożyły się na to dwie przyczyny. Po pierwsze wspomniane odarcie tekstu z jakichkolwiek do­datkowych znaczeń, a w konsekwencji - brak wykładni poczynań Lira. Nie wiemy ani jakim jest człowiekiem, ani dlaczego zachowuje się tak, jak się zachowuje, ani w którym momencie za­czyna się jego obłęd i czy to jest obłęd, czy tylko skomplikowana gra pozorów. Nie wiemy czym tak naprawdę kierują się w swoich poczynaniach przyjaciele i wrogowie Lira, w którym momencie i dlaczego zaczyna się jego spór z córkami. Sam bieg wydarzeń nie motywuje ich przecież nadto wyraźnie, jest tylko zapisem zewnętrznych zacho­wań, pod którymi kipią namiętności i toczą się skomplikowane procesy psychologiczne. Ale tego, oglądając sosnowieckie przedstawienie, nie wie­my, bo reżyser przedstawienia - Jan Klemens nie proponuje nam żadnej na ten temat refleksji, nie daje żadnego znaku.

Moglibyśmy przystać w końcu na tę bajkę, gdy­by była ona jednak chociaż pięknie teatralnie zro­biona. Tu tkwi jednak błąd drugi - aktorstwo. Nie pojmuję dlaczego większość wykonawców gra poniżej swoich możliwości i łamie konwencję cało­ści nadmiarem patosu, który zahacza momentami o śmieszność. Mam wrażenie, że aktorzy jakby przestraszyli się odpowiedzialności tego spotkania z Szekspirem i wiele scen grają w stylu przedsta­wienia szkolnego. Nieodmiennie wychodzą z boku, dochodzą do środka sceny, deklamują (!) swoje kwestie i schodzą z kamiennym wyrazem twarzy.

Okrutna bajka nie zyskuje na kiepskim stylu, w jakim została pokazana, w aktorach nie odzywa się instynkt samozachowawczy, nakazujący nie tylko być ale i grać. Trudno zrozumieć dlaczego reżyser wymyślił ten jednostajny koturnowy zapis poszczególnych sekwencji, choć sztuka aż się pro­si o pomysłowe rozwiązania sytuacyjne.

"Otoczenie czyni króla", mówi stare teatralne porzekadło, w tym przypadku nabierające cech dodatkowego kalamburu. Króla Lira w Sosnow­cu gra Bernard Krawczyk, ale wysiłek aktora trafia w pustkę, bo nie ma pomiędzy bohatera­mi żadnej więzi emocjonalnej. Gdzieś przebija się jakiś pomysł na tę postać, zwłaszcza w koń­cowym, cichym, wzruszająco smutnym, monolo­gu, nie ma jednak takich momentów zbyt wiele. Reżyser nie nadał Lirowi piętna swojego rozu­mienia dramatu, sam aktor też nie ma na tyle siły, by do nas dotrzeć z własną prawdą o trage­dii człowieka, którego tworzy. Widzimy zmianę jego powierzchowności, nie wiemy co dzieje się w jego wnętrzu. Tak samo z grającym Błazna, Wojciechem Leśniakiem, który (aktor, ale i po­stać) w połowie drogi przestaje jakby walczyć o swoje miejsce w całości, z rezygnacją dostraja­jąc się do reszty wykonawców.

Nie do przyjęcia jest dla mnie jedna z kluczo­wych postaci sztuki, czyli Kordelia, w wykona­niu Sabiny Głuch, która gra swoją bohaterkę tak, jak Gerdę z "Królowej śniegu", a to prze­cież nie ten wymiar i nie ten ciężar gatunkowy. Od sporu Kordelii z Lirem zaczyna się lawina dramatycznych wypadków, tymczasem w sosno­wieckim przedstawieniu jest to wyłącznie ro­dzinna kłótnia, w której oboje nie motywują do­statecznie własnych reakcji. Brakło też wytrwa­łości w "nabudowywaniu" charakteru swoich postaci Małgorzacie Stachowiak (Goneryla) i Iwonie Fornalczyk (Regana), które zaczynają wyraziście a kończą na manierycznym wygła­szaniu większości tekstów.

Spektakl rozgrywa się w ładnie skomponowa­nej, ponadczasowej, przestrzeni scenicznej, za­projektowanej przez Alicję Kuryło, ale kostiumy już się autorce nie udały, grzeszą bowiem podej­rzanie jarmarcznym wdziękiem. Może i pasują do wymowy całości, tylko, że całość satysfakcji nie daje...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji