Śmiej się z Yo-yo
Ostatnia premiera w Teatrze im. J.Osterwy wzbudzała duże zainteresowanie przede wszystkim dlatego, że miała być pierwszym przedstawieniem reżyserowanym przez nowego dyrektora - Leszka Czarnotę. Po odejściu poprzedniego - Marka Mokrowieckiego - zespół pozostał w zasadzie bez zmian, natomiast nawy dyrektor wniósł zupełnie inną wizję teatru. Leszek Czarnota doszedł do teatru dramatycznego poprzez balet i pantomimę. Chciałby ruch sceniczny uczynić co najmniej równorzędnym w stosunku do słowa lub nawet dominującym elementem. Czy uda mu się prze prowadzić taką zmianę formuły teatralnej z tym samym zespołem?
Jako pierwszy tytuł Leszek Czarnota wybrał "Yo-Yo" czyli dokonaną przez Marka Piwowskiego adaptację powieści Josepha Hellera "Faragraf 22". Książka ta ukazała się w polskim przekładzie w 1975 r. Nawet w Ameryce nie znalazła od razu pełnego uznania, dlatego też dziwić nie może, że i polska krytyka przyjęła ją z dystansem. Przytoczone w programie wypowiedzi pod wspólnym tytułem "Krytyka literacka o "Paragrafie 22" nie zawierają ocen, a jedynie interpretację. Nie podano przy tym, kto jest autorem cytowanych refleksji, ani kto opracował pod względem merytorycznym cały program, a więc wybrał je do druku. Polska krytyka w zdecydowanej większości podzielała wówczas zdanie Wojciecha Żukrowskiego, który napisał krótko: "Wizja wojny Josepha Hellera mnie brzydzi...I uzasadnił:
"Chodzi o armię, która szła na odsiecz okutanej w kajdany Europie, ratowała humanistyczne wartości, miała o co walczyć. Jeden Heller, nie zdołał sobie tego uzmysłowić i swoje kompleksy przerzucił na otoczenie". Inni krytycy zasłaniali się analogiami: Waldemar Chołodowski przypominał zdanie Kazimierza Wyki, że "pogranicze powieści trwa nadal", zaś Witold Sułkowski na łamach "Kultury" dowodził, że "dla zdrowia psychicznego ludzkości nieodzowne jest, aby głosowi Henryka towarzyszył głos Falstaffa, że konieczny jest zarówno Hektor jak i Szwejk".
W europejskiej, a szczególnie polskiej literaturze ujęcie wojny ma źródła przede wszystkim martyrologiczne. Hellera zaś nie interesowały ani przyczyny wybuchu wojny, ani cel walki. On pokazał wojnę w krzywym zwierciadle: idiotyczne zależności, zdeformowane więzi międzyludzkie, apokalipsę głupoty i bezduszności, okrucieństwo biurokratycznej machiny militaryzmu, bezsens niedorzecznych i cynicznych rozkazów.
Cóż zostało z tych wzniosłych idei w przedstawieniu o formule music-hallu? Niewiele: Świat przedstawiony na scenie nie przeraża, a bawi. Doświadczenia wojny, rozprawa z militaryzmem znalazły się na odległym planie naszych, współczesnych spraw. Bliższe są nam stosunki w wojsku, bezmiar głupoty wywodzącej się z regulaminów i rozkazów. Głośnymi salwami śmiechu wybuchała pani siedząca obok pana w wojskowym mundurze z dużą ilością gwiazdek. Ona tamto środowisko zna doskonale. Ona potrafi z niego się śmiać. Podobnie pokładali się ze śmiechu młodzi mężczyźni, którzy - być może - dopiero co wyszli z wojska. A za nimi cała sala. I gdy główny bohater, tytułowy "Yo-yo" nie znajdując innej drogi, powiesił się, widzowie ciągle entuzjastycznie śmiejąc się, bili brawo na stojąco.
W pamięci pozostały mi dwie sceny: nalotu i defilady. Obie bez słów, a wyłącznie oparte na ruchu. Przez całe niemal przedstawienie scena wibruje, drga i tańczy. Leszek Czarnota ma do dyspozycji 13 aktorów (w tym wielu adeptów), a wydaje się, że po scenie przewalają się tłumy. To przed stawienie wymaga od aktorów dużego wysiłku fizycznego. Nie na darmo swoje dyrektorowanie Leszek Czarnota rozpoczął od miesiąca zajęć sprawnościowych. Efekty - widać. Natomiast aktorstwa w tym przedstawieniu nie zauważyłam.
Polecam Państwu "Yo-yo", na którym można się zabawić, także jako sygnał znaczących zmian w gorzowskim teatrze. Dyrektor Czarnota prosi, żeby go nie oceniać po pierwszej premierze. Dobrze. Poczekamy, zobaczymy, ale zapowiada się dobrze.
Poprzedni dyrektor wprowadził wernisaże wystaw plastycznych przed premierami. Była to okazja do spotkania się, porozmawiania, wejścia w dobry nastrój. Tym razem nie było wystawy. Myślę; że szkoda, że tamten obyczaj nie powinien znikać wraz z dyrektorem Mokrowieckim. W teatrze ważne jest nie tylko to, co dzieje się na scenie. Również kontakty między widzami a ludźmi teatru, wszak to teatr wnosi atmosferę zdarzenia niecodziennego, nawet święta. A teatrowi są bardzo potrzebni życzliwi przyjaciele, nie tylko widzowie. Podkreślił to dyrektor w słowie wstępnym zawartym w programie..I są już tacy. Ich, którzy wspierają teatr finansowo, rzeczowo lub własną pracą - zaproszono na popremierową lampkę. Ten nowy obyczaj teatralny wprowadził Leszek Czarnota. Życzymy owoców.
Reżyseria i choreografia: Leszek Czarnota. Asystent reżysera: Marek Jędrzejczyk. Scenografia: Ewa i Wiesław Strebejko. Inspicjent: Ewa Lichodziejewska. Sufler: Iwona Hauba. Osoby: Yossarian - Dariusz Chodala, Generał Gen - Wacław Welski, Major Cath - Henryk Jóźwiak, Scheisskopf - Tadeusz Dobrosielski, Doktor - Stanisław Gałecki, Pielęgniarka - Beata Chorążykiewicz, żona Generała - i Ewa Matusiak, Matka - Ludwina Nowicka, Ojciec - Zdzisław Latoszewski. Brat - Dariusz Lewandowski, Markietanki: Beata Chorążykiewicz, Iwona Uauba, Teresa Lisowska, Anna Łaniewska, Ewa Matusiak, Edyta Mielczarek, Bożena Pomykała, Żołnierze: Marek Czyżewski, Tadeusz Dobrosielski, Marek Jędrzejczyk.