"Dwa tuziny czerwonych róż"
Powodzenie dobrej sztuki, tłumaczonej z języka obcego, zależy od dwóch rzeczy: od dobrego tłumaczenia i od dobrej reżyserii i gry. Oba te warunki zostały spełnione przez Teatr Polski w Ognisku przy wystawianiu zabawnej komedii włoskiej Aldo de Benedetti "Dwa tuziny czerwonych róż" a na dodatek pokazanie emigracji nowej twarzy, doskonałego aktora filmowego i teatralnego Władysława Scheybala, przesądziło o powodzeniu sztuki. To nic, że, Ognisko świeciło pustkami, rzecz na pewno będzie mieć powodzenie na prowincji, gdzie się wkrótce pojawi.
Belskiemu i Kielanowskiemu należy pogratulować tej imprezy, a Kielanowskiemu dodatkowo dobrego tłumaczenia i umiarkowanej reżyserii, co przy komediach nie jest rzeczą łatwą, zwłaszcza gdy się ma do czynienia z aktorami raczej w stylu farsy czy groteski, jak Stanisław Ruszała.
Okazuje się, że naszej scenie doskonale robią od czasu do czasu gościnne występy aktorów krajowych. Podobno w grudniu ma się zjawić Eichlerówna a nawet sam Wiech in persona. Scheybal jest aktorem o dużej subtelności gry i widać, że swą rolę przeżywa a nie tylko gra. Nic dziwnego, że film "Kanał" otrzymał nagrodę na festiwalu filmowym w Cannes, zwłaszcza gdy Scheybal grał w nim rolę, odegraną przez siebie poprzednio w rzeczywistości, w życiu w Powstaniu Warszawskim. Ale wracajmy do czerwonych róż.
Jest to leciutka komedyjka o młodym małżeństwie, któremu się wydaje, że życie małżeńskie jest nudne i każda ze stron poszukuje urozmaicenia na własną rękę. Żona zakochuje się w nie widzianej przez siebie nigdy a w rzeczywistości fikcyjnej postaci "tajemniczego nieznajomego", którym okazuje się być jej własny mąż, pisujący do niej listy miłosne i przesyłający kwiaty. Żoną jest Krystyna Dygatówna, doskonała właśnie w roli sentymentalnej i naiwnej żony, rolę męża kreuje Scheybal, przyjacielem domu, w dobrym znaczeniu, jest Stanisław Ruszała, a służącym Feliks Stawiński. Groźba rozbicia małżeństwa zostaje zażegnana skutkiem niezręczności tego właśnie przyjaciela domu i małżonkowie, po burzach sprzeczek i komicznych nieporozumień rzucają się sobie w ramiona, przyjaciel domu zaś otrzymuje w nagrodę zaproszenie na makaron ze szpinakiem, na który czekał od początku pierwszego aktu do końca trzeciego.
Sztuka dobra, dobrze przetłumaczona, dobrze reżyserowana i dobrze odegrana, dekoracje piękne, jednym słowem warto te czerwone róże zobaczyć.