Artykuły

Pogonowski: Byłem niczym wygnaniec

- Ten sezon zapowiada się dla mnie bardzo ciekawie. W teatrze spotkam Jana Nowickiego. Ze Stowarzyszeniem Per Se zrealizujemy projekt, na który dostaliśmy pieniądze z Funduszu Grantowego. Chciałbym napisać własną sztukę. No i muszę więcej czasu poświęcić poszerzonej rodzinie - mówi MARIUSZ POGONOWSKI, aktor Teatru Szaniawskiego w Płocku.

Jest obecnie najbardziej rozpoznawalnym płockim aktorem teatralnym. W niedzielę będzie go można zobaczyć na scenie przed Spichlerzem. Tego dnia - w ramach Pikniku Archeologiczno-Etnograficznego - o godz. 17 wystąpi w spektaklu "Urok czarownicy, czyli zasady magii stosowanej", którego jest scenarzystą i reżyserem. Tydzień później, na deskach Teatru Dramatycznego, zagra tytułową rolę w "Mazepie" w reżyserii Krzysztofa Prusa. To jednocześnie pierwsza premiera nowego sezonu w placówce przy Nowym Rynku 11.

Rafał Kowalski: Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu w teatrze jego aktorzy wystąpią przed Spichlerzem w spektaklu opartym na książkach: "Nowe Ateny" ks. Benedykta Chmielowskiego z XVIII w. i "Katalog magii" brata Rudolfa żyjącego w XIII w. Oba dzieła traktują o magii. Czego można oczekiwać po tej sztuce?

Mariusz Pogonowski: - Muszę przyznać, że sporo wysiłku kosztowało mnie, by przebrnąć przez te dzieła. Ale chyba udało mi się wyciągnąć z nich to, co najważniejsze i nadać temu wymiar humorystyczny. Dzięki temu intencje ks. Chmielowskiego i brata Rudolfa będą bardziej przystępne. Proponujemy wątek zakochanej dziewczyny, która pragnie mieć dziecko i żeby osiągnąć swój cel korzysta z porad wiedźmy stosującej w tym celu różne magiczne zabiegi. Wystąpią Magdalena Bogdan, Łukasz Mąka, Magdalena Tomaszewska i ja.

To kolejne przedsięwzięcie, przy którym współpracujesz z Muzeum Mazowieckim. W ubiegłym sezonie współdziałałeś w ten sposób również z innymi płockimi instytucjami kulturalnymi. Zdaje się, z tego powodu twoje układy z Wiesławem Rudzkim, ówczesnym dyrektorem ds. artystycznych, nie były najlepsze.

- Rzeczywiście, w zeszłym sezonie miałem słaby kontakt z panem Rudzkim. Oczywiście, to on był dyrektorem artystycznym i miał prawo wpływać na repertuar czy obsadę. Ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego przeszkadzały mu moje występy np. w muzeum. I dlaczego traktował je jako konkurencję dla teatru. Czy w tej sytuacji można w ogóle mówić o konkurencji? Przecież jeżeli z koleżankami i kolegą bierzemy udział w spektaklu "Urok czarownicy, czyli zasady magii stosowanej", stajemy się częścią kulturalnego wydarzenia w Płocku. Tymczasem za kadencji ówczesnego dyrektora czułem, że rzucano mi kłody pod nogi. Byłem niczym wygnaniec.

Za tydzień wystąpisz w macierzystym teatrze w tytułowej roli w "Mazepie". Wszystko już dopięte na ostatni guzik?

- Wygląda na to, że tak. Praca z reżyserem Maciejem Prusem jest bardzo twórcza. W porównaniu z oryginalnym tekstem Juliusza Słowackiego nasza wersja jest nieco skrócona, na miarę widza XXI wieku. Jednocześnie nie jest tak, że przerobiliśmy "Mazepę" nie do poznania. To, co najważniejsze, pozostało. No i oczywiście mówimy wierszem i trzymamy się średniówki. Ponadto mogę zdradzić, że w spektaklu dojdzie do efektownego pojedynku na szable między mną a Łukaszem Mąką. Trwa cztery minuty, ale po każdej próbie jesteśmy maksymalnie zgrzani tą walką. I tak już od dwóch tygodni. Pomagał nam Grzegorz Suski, aktor związany z Teatrem Muzycznym Roma, przy okazji specjalista od pojedynków.

Jaki będzie Mazepa w Twoim wykonaniu?

- Taki jak literacki pierwowzór. Rozdarty. Bo jak powiedział Jacek Mąka, ten człowiek przeżył szał walki, ciągnie go do wolności, a jednocześnie musi to wszystko godzić ze służbą u króla. Według mnie, Mazepa to taki człowiek-pistolet, człowiek pędu. Odnajduję w nim siebie. Mnie też ciągnie w długą i egzotyczną podróż, ale nic z tego, bo przecież nie zostawię rodziny. Dlatego myślę, że w tej postaci odnajdzie się wielu widzów oglądających nasz spektakl. Na tym polega jego uniwersalizm.

Wspomniałeś o rodzinie. Będziesz w stanie pogodzić pracę w teatrze z obowiązkami domowymi po lipcowych narodzinach syna Juliana?

- No właśnie, do pięcioletniej Zuzi dołączył Julian. Jestem podwójnie szczęśliwy: mam syna i już za sobą problemy związane z kłopotami zdrowotnymi mojej kochanej małżonki przy jego narodzinach. Oczywiście, wstaję do niego w nocy, przewijam, jestem przy nim, nawet jeśli nie jestem wybitnym zabawiaczem dzieci (śmiech). Na pewno teraz muszę więcej uwagi poświęcać mojej powiększonej rodzinie. Sam jestem ciekawy, jak po rozpoczęciu sezonu uda mi się to pogodzić z pracą.

Poza Julianem za chwilę czeka cię spotkanie z kolejnym nowym mężczyzną w twoim życiu. Mam na myśli Jana Nowickiego, który ma zostać aktorem płockiego teatru.

- Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że pana Jana znam przede wszystkim z kapitalnej tytułowej roli w "Wielkim Szu" Sylwestra Chęcińskiego. Z pewnością to jeden z tych wielkich ludzi, od których można się wiele nauczyć, jeśli chodzi o kunszt aktorski. Poza tym, wydaje mi się, że ten facet jest charyzmatyczny i bezpośredni jak strzał w pysk. Ale żeby się o tym przekonać, chciałbym go najpierw poznać jako człowieka. I oczywiście czerpać z jego ogromnego doświadczenia. Podobało mi się to, co powiedział w "Gazecie" - że nie przyjedzie do Płocka zepchnąć w cień reszty aktorów. On wie, że Jan Nowicki może być fascynujący. Ale nie zaistnieje, jeśli każdy z nas, aktorów, nie będzie pracował nad budowaniem repertuaru. Bo wyobraźmy sobie kogoś, kto w jakimś spektaklu historycznym odtwarza pomniejszą rolę - powiedzmy - halabardnika. Jeśli zamiast grać, będzie stał z boku i drapał się po głowie, może runąć całe przedstawienie.

Jan Nowicki przyznaje, że świetnie odnajduje się w klasycznym repertuarze, jednocześnie nie czuje się obywatelem świata teatru nowoczesnego. A w jakim kierunku, twoim zdaniem, powinien pożeglować nasz teatr?

- Powinno być w nim miejsce na wszystko: klasykę, bajkę, coś dla młodzieży czy dobrą rozrywkę - jak "Dzikie żądze", które osobiście najbardziej zapamiętałem z poprzedniego sezonu, głównie ze względu na dobrze skrojoną sztukę i superosobowość Stefana Friedmanna. Osobiście marzy mi się zagranie raz w roku spektaklu, który byłby naszym opus magnum. Z udziałem świetnego reżysera, rewelacyjnej scenografii, znakomitej muzyki, a wszystko z dużym rozmachem i bez oglądania się, jak to będzie komentowane w poszczególnych środowiskach. W każdym razie jestem pozytywnie nastawiony przed nowym sezonem. Do końca grudnia Stowarzyszenie Teatr Per Se [kierowana przez Pogonowskiego grupa płockich aktorów i skupionych wokół nich młodych ludzi, m.in. gimnazjalistów i licealistów - red.] zamierza wykorzystać pieniądze z Funduszu Grantowego na realizację projektu "Hangar Utylizacji Totalnego Artu Płock". To cykl warsztatów dla młodzieży, których efektem mają być premiery teatralne, wystawy fotograficzne, reportaże czy audycje radiowe. Chciałbym też napisać własną sztukę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji