Artykuły

Znajda

RECENZJA p. J. B. z "Gałganka" rozstawia po kątach naj­rozmaitsze namaszczone slo­gany o teatrze i broni naturalnego prawa i teatru i widza do bezinte­resownej zabawy. Teatr powstał z naśladowania, z udawania, z du­cha zabawy, i atmosfera dziecięcości nigdy go nie opuszcza. Wiado­mo, że dziecko normalne bywa po­ważne, najchętniej jednak mówi różne głupstwa i rade się śmieje, a w osłupienie sprawia starszych, gdy wreszcie powie do rzeczy jakieś najbardziej banalne słowo czy zda­nie. Po drodze teatr wzbogacił się o różne elementy i jak człowiek do­brze wychowany nauczył się po trosze mówić o wszystkim. Lubi jednak bardzo, gdy może pokpić z dostojnej powagi rzeczy, gdyż duch zabawy to jego duch rodzajny, jego powietrze naturalne.

Jest w nim "wszystko" i to w ,,dziwnym materyi pomieszaniu".

I huczne błazeństwo i szczery sen­tyment i mądrość szkoły i powaga kościoła, w którym zresztą w chrze­ścijaństwie na nowo przyszedł na świat, na naszą radość i zmartwie­nie. Ale żaden człowiek rozsądny nie zamierza chodzić do teatru jak do szkoły czy do kościoła ani szukać w tekście teatralnym tego samego, co w kazaniu czy moralizatorskiej rozprawie.

W "Sumie Teologicznej" św. To­masz nader wymownie broni ludz­kiego prawa do bezinteresownej zabawy, do śmiechu, żartów, a na­wet do najzwyklejszego błazeństwa. Powiada też, że w towarzystwie człowiek ma być miły, a nie odęty swoją wzniosłą ważnością, ma opo­wiadać dowcipy, a jeśli tego nie po­trafi, posiada obowiązek, pod grze­szkiem, "sub. peccatulo" - śmiać się z żartów cudzych. Posługuje się przykładem św. Jana Ewangelisty, by zdemaskować uroczystych nu­dziarzy, których obraża śmiertelnie widok człowieka nienapiętego wie­czyście na ton namaszczenia, pato­su, pompy i wzniosłości. Jak to nam swego czasu klarował X. Tadeusz Kirschke - człowiek jest nie tylko animal rationale i animal sociale: zwierzęciem rozumnym i społecz­nym, lecz także animal risibile: zwierzęciem, które się śmieje i tym wymownie potwierdza swoje wyso­kie człowieczeństwo. Teatr, który uczy się śmiać, i to śmiać szeroko, głośno, hucznie, jest znakomitym teatrem. Dobra farsa oczyszcza du­szę ludzką jak dobra tragedia. By­łoby jednak dowodem braku hu­moru i sekciarską przesadą twier­dzić, że tylko taki teatr jest jedy­ną dopuszczalną formą teatru.

Po tym dłuższym wstępie chciał­bym parę słów napisać o znakomi­cie przez Teatr Dramatyczny za­granej i wystawionej "Znajdzie" Romana Niewiarowicza, ekskuzując się, że - z braku czasu - czynię to dopiero dziś.

Jest w tej miłej i pogodnej kome­dii zagadnienie, którego autor nie nawiązuje ani nawet, nie stawia lecz z którego wychodzi jako z sytu­acji - tła. Traktuje je, powiedzmy, jako rodzaj basso ostinato, a na tej stale brzmiącej nucie pedałowej biegnie temat sztuki z różnymi często dobrze znanymi motywami, pasażami, imitacjami i kadencjami, które dlatego, że należą do tak bar­dzo zwyczajnych fioritur farsowych i komediowych, tak łatwo przekra­czają rampę i bez żadnych wysiłków trafiają do sentymentu i gustów widowni.

Tym zagadnieniem, które wprost domaga się studiów, powieści i me­tafor scenicznych, jest aktualna w ostatnich czasach sprawa tak zwa­nych przyjaźni obozowych i nie tyle wojskowych ile wojennych czy też "czasu wojny". - Czy były to tylko przyjaźnie "czasu obozu" i "czasu wojny", czy też przetrwały zmie­nione warunki i można je łączyć ze znacznie większym zagadnieniem współczesnej emancypacji mas? Nie tylko w obozach koncentracyjnych, ale także w obozach jenieckich au­torytety od samego początku uło­żyły się według zupełnie innej hierarchii, niż w "życiu", nie według stopnia wojskowego czy tzw. sta­nowiska społecznego, lecz według zasady rzeczywistej wartości czło­wieczej - umysłowej i charakteru. A, jak się okazało, jest to najczę­ściej układ bardzo różny od konwencjonalnego. "Zwyczajny" strze­lec, podporucznik czy kapitan pro­wadził wykłady, kierował kursami, grał w orkiestrze czy teatrze, a puł­kownik (komendant obozu) zasta­nawiał się wraz z doborowym tru­stem mózgów, czy to nie ubliża ho­norowi munduru, gdy oficer gra na takim jakimś instrumencie jak ... kontrabas. Sytuację uratowało to, że ów kontrabasista był oficerem rezerwy, a więc, prawdę mówiąc, właściwie jakim tam oficerem! Ge­nerał zaś, który zajmował się orga­nizacją życia umysłowego w obo­zie i wydał kilku oficerom "rozkaz" ,,napisania" porządnego słownika polsko-angielskiego (bo Stanisławski jest, jego zdaniem do niczego, co było określone bardzo dobitnie - do jakiego stopnia do niczego) - doskakiwał z oburzeniem do afiszów reklamujących wykład i skreślał stopień naukowy prelegenta Dr., a dopisywał por(ucznik)... Oczywiście ten pułkownik i ten generał to nie reguła, lecz tylko interesujące wy­jątki (nawiasem mówiąc dość spo­re).

Kiedy więc szofer Florek mówi z entuzjazmem o swym przyjacielu obozowym, lekarzu, że to dusza chłop, a zna go na wylot, bo nigdzie tak nie można pognać człowieka jak w obozie, gdzie wszyscy są jak obnażeni - każdy były jeniec, każ­dy łagiernik czy lagiernik (czy są jeszcze na świecie Polacy, nie pod­padający pod jeden z tych najno­wocześniejszych podziałów społecz­nych!) przyznaje mu natychmiast rację.

Pozatem w tej miłej sztuce cho­dzi o to, że tych dwóch przyjaciół, lekarz i szofer, zakochali się w sie­rotce, "znajdzie", którą przygarnęli, wychowali, wykształcili. Ona jed­nak - wyszła za innego. Po drodze było dużo dowcipu, szczerego hu­moru i dobrej zabawy i świetnie zrobionego teatru. Reżyserował W. Radulski. Grali Janina Gaar i B. Doliński trochę surowo ale z wdzię­kiem, Ada Iwanowska, B. Urbano­wicz, Z. Rewkowski i A. Bożyński Jego prezes. Kolityński był majster­sztykiem sentymentu, humoru i urody ramolizmu pana w pewnym wieku. Bardzo ładne dekoracje Jana Smosarskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji