Pan Tadeusz w Teatrze Scala
Pokazanie na scenie poematu epickiego, którego żywiołem jest powolne narastanie czasu i zdarzeń - to przedsięwzięcie niezwykle ryzykowne. Scena wymaga przecież czegoś zupełnie innego - zwartego konfliktu dramatycznego, a nie znosi opisywania zdarzeń i uczuć słowem, choćby najbardziej poetyckim. Regina Kowalewska i Leopold Kielanowski, którzy przygotowali tekst i są odpowiedzialni za opracowanie sceniczne - podeszli do poematu narodowego z pietyzmem i nie chcieli wprowadzić ani jednego słowa, które nie wyszło spod pióra Mickiewicza. Musieli jednak z konieczności dokonać poważnych cięć tekstu. W rezultacie stworzyli akcję toczącą się wartko i pozbawioną dłużyzn, ale stało się to - nieuniknienie - kosztem samej poezji. Często ucho słuchacza musiało rejestrować rym zawieszony w próżni czy brak rytmu... Poza tym myśli, które autor przypisywał bohaterom zamieniano czasami na wypowiedziane słowa, co doprowadzało do momentów komicznych - na przykład, kiedy pan Tadeusz dostaje klucz i list od Telimeny i zwraca się w stronę publiczności i mówi: "nie wiem co klucz znaczy, lecz mi to owa biała kartka wytłumaczy". Słowa niby te same, ale jakaż różnica, gdy padają ze sceny, a nie są - jak w oryginale - komentarzem autora!
"Pan Tadeusz" jako twór sceniczny wymagał oczywiście podpórek. Rolę tę powierzono samemu poecie, który zjawiał się zawsze wtedy, gdy trzeba było pchnąć akcję naprzód, a i w prologu, jako coś pośredniego między chórem greckim a konferansjerem. Na szczęście Józef Opieński mówił pięknie i dzięki temu coś, co mogło stać się obciążeniem wieczoru, przyniosło dodatkową atrakcję. Gwiazdą pierwszej wielkości była oczywiście Maria Modzelewska w roli Telimeny, ale i reszta zespołu stanęła na wysokości zadania, Janina Katelbachówna była Zosią pełną uroku młodości. Stanisław Belski i Stanisław Kostrzewski (sędzia i podkomorzy) pokazali, że czują się świetnie w rolach kostiumowych. Stanisław Szpiganowicz zagrał doskonale krewkiego bernardyna, a w scenie śmierci (trochę za długiej) gra jego chwytała naprawdę za serce. Rewkowski w roli Gerwazego znalazł olbrzymie pole do popisu. Hrabia W. Wojtecki ustrzegł się szczęśliwie szarży i był w sam raz zabawny jako romantyczny kochanek. Kiersnowski świetny jako dobroduszny Rykow. Osobne wyróżnienie należy się Bzowskiemu w trudnej roli Maćka.
Ciekawą ilustrację muzyczną splecioną ze znanych motywów zrobił Jerzy Kropiwnicki przy współudziale Polskiego Zespołu Orkiestralnego. Szkoda tylko, że koncert Jankiela został rozwiązany deklamacyjnie, a nie muzycznie. H. Żeleńska na ogół trafnie rozwiązała trudny problem plastyczny. Grzybobranie i polonez wykonał zespół taneczny polskiej YMCA pod kierunkiem J. Cieplińskiego. Premierę poprzedziło rzewne przemówienie Z. Nowakowskiego. W sumie wieczór udany i należy zrobić wszystko, by przy powtórzeniu w lutym znalazło się na widowni jak najwięcej młodzieży.