Dramat i szelest papieru
"Dybuk" na Festiwalu Dialogu Czterech Kultur
Dybuk to dusza zmarłego, która zamieszkuje ciało osoby żyjącej. Poszukuje zemsty za doznane za życia krzywdy, wyrównuje rachunki, albo cierpi potępienie. W "Dybuku" Szymona Anskiego dybuk wciela się w ukochaną dziewczynę w dniu jej ślubu z innym. Ona uwielbia zmarłego kochanka, pozwala zabrać się mu do nieba. Egzorcyzmy nie przynoszą skutku.
Inny dybuk, z reportażu Hanny Krall, wciela się w swego młodszego, przyrodniego brata. Mężczyzna poddaje się egzorcyzmom, jednak w chwili, gdy spostrzega jak duch opuszcza jego ciało, zawraca go. Nie chce już żyć bez dybuka chłopca, którego wyrzucono ze schronu podczas II wojny światowej.
W teatrze dybuk nawiedza też aktorów. Grana przez nich postać, zanim przemówi ich ustami, zagarnia część ich niepodległości. I pewnie dlatego Krzysztof Warlikowski, reżyser "Dybuka" Anskiego i Krall, każe witać aktorom publiczność swego rodzaju inwokacją, anegdotami, jakie widzowie muszą przyjąć, by reżyser przeprowadził ich przez nieistniejący, a może jednak rzeczywisty świat.
Spektakl Warlikowskiego prowokuje do wewnętrznego rozrachunku z własną wiarą, wzbudza niepokoje, wskazuje na bezwzględną siłę miłości, dla której można żyć i umierać. I wreszcie, co bodaj najważniejsze: usprawiedliwia zwątpienie i wątpliwości. Wymowa przedstawienia przerasta jednak formę, w jaką Warlikowski "wcielił" oba "Dybuki", choć trzeba przyznać, że to forma właśnie podkreśla znaczenia.
Dramat Anskiego reżyser rozgrywa we współczesnej przestrzeni, epatuje surowością, do niezbędnego minimum ogranicza symbolikę, by słowo i aktor znaczyli najwięcej. Asceza zakłócona zostaje nadekspresją niektórych scen, które, przekraczając granicę intensywności, niebezpiecznie osuwają się w groteskę.
Mam tu na myśli scenę opętania Lei (z tym jedynym wyjątkiem świetna w całym spektaklu Magdalena Cielecka), "fałsze" Marka Kality (Michael) przy odprawianiu egzorcyzmów - to w Anskim, oraz egzorcyzmy w inscenizacji Krall, w wykonaniu Jacka Poniedziałka (Hejnech, Samuel) i Andrzeja Chyry (Chanan, Adam), którzy w przedstawieniu dali wstrząsające kreacje. W tej scenie jednak nie mogli uwiarygodnić szeleszczących kartek papieru, podobnie jak w całej części "Dybuka" Hanny Krall nie mógł zrobić tego Warlikowski. A to z tej racji, że tekst Krall nie poddał się wymogom sceny. Ani Chyra, ani Poniedziałek, ani wyborna Stanisława Celińska (Frida, Narratorka) nie byli w stanie zrealizować niczego więcej ponad zajmujące słuchowisko.
"Dybukowi" nie sposób odmówić wielkiej urody plastycznej, przepięknych scen (mykwa zmieniająca się w bóżnicę, Lea biegająca wokół hupy, połączenie Lei i Chanana oraz ich przebudzenie się po śmierci jako Adam i jego żona), a Warlikowskiemu biegłości teatralnej, inteligencji, wrażliwości i odwagi w konstruowaniu form godnych teatru XXI wieku.
Przedstawienie, prezentowane dwukrotnie podczas Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, zgromadziło ogromną widownię. Organizatorzy nie przewidzieli tak wielkiego zainteresowania propozycją Warlikowskiego; nie wszyscy widzowie mogli siedzieć. Okazuje się, że w Łodzi dla dobrego teatru czas jest zawsze, o czym wypada pamiętać za rok, ale też i na co dzień.