Artykuły

Kłopoty wzrostu

Rozrastają się zespoły realizatorskie polskiej telewizji, mnożą się redakcje i podredakcje, przybywa nowych działów i pracowników. Generalnie jest to zasada słuszna - w miarę powiększającego się zasięgu oddziaływania telewizji i rosnących zadań upowszechnieniowych potrzebny jest liczniejszy zespół. Bywają jednak wyjątki. Bo ilość nie zawsze przechodzi w jakość. Weźmy chociażby pod rozwagę działalność redakcji publicystyki kulturalnej. Przez wiele lat pracę informacyjno - sprawozdawczą załatwiał z pożytkiem "Pegaz". Teraz przybyło mu konkurentów. Jednemu z nich - "Almanachowi" - poświęciłem kilka tygodni temu parę słów krytyki głównie z powodu niezbyt jasnego w pierwszych wydaniach profilu tematycznego. Teraz oczekuje na sprawiedliwość magazyn "Pejzaże". Wyjaśniły się wprawdzie kwestie kompetencyjne, zagadnienia zainteresowań tematycznych ("Pegaz" pozostaje wierny rodzimym zjawiskom artystycznym, "Almanach" koncentruje uwagę na wybranych pozycjach zagranicznych, "Pejzaże" penetrują kulturę Polski powiatowej, śledzą efekty upowszechniania w małych ośrodkach terenowych), ale poziom dwu ostatnich magazynów bynajmniej się nie poprawił, ciągle za dużo jest rozmów przy stoliku, za mało bezpośrednich, żywych relacji z wydarzeń, za dużo słów, za mało faktów bezpośrednio przemawiających do widza.

Teatr telewizyjny reprezentowały w ubiegłym tygodniu trzy widowiska. Poniedziałkowa sztuka Edmunda Morrisa "Drewniany talerz" nie jest na naszym gruncie zjawiskiem nowym. Kilka lat temu obiegła wiele scen polskich, łącznie z olsztyńską, grano ją jednak pod innym nieco tytułem - "Drewniana miska", co jeszcze dobitniej podkreślało społeczną drażliwość tematu. Bo największa wartość utworu Morrisa polega na podjęciu tematu obyczajowego ogromnej wagi, na publicystycznym prawie zaangażowaniu autora i bezpośrednim poruszeniu sumień widzów. Sztuka należy do grupy dzieł, które stawiają sobie zadanie doraźnego oddziaływania.

W realizacji telewizyjnej "Drewniany talerz" odbiegał wyraźnie od przedstawień znanych z teatrów. Kreujący główną postać Kazimierz Opaliński nie akcentował beznadziejności położenia bohatera sztuki. Zamiast zniedołężniałego staruszka, wzbudzającego litość i współczucie, zagrał pełnego jeszcze energii starszego człowieka, cieszącego się dobrym zdrowiem, który jednak ze względu na skomplikowaną sytuację rodzinną, musi opuścić dom najbliższych. Sztuka straciła w ten sposób swoje demaskatorskie ostrze, tłumacząc pośrednio konieczność takiego rozwiązania sprawy, jakie stało się udziałem bohatera spektaklu. "Kobra" ulega nieustającym metamorfozom, raz jest interesująca, raz do niczego. Widowisko Józefa Słotwińskiego "Spokojna noc" obciążone było zbyt wieloma błędami i niekonsekwencjami logicznymi i rzeczowymi, by mogło zaspokoić wymagania doświadczonego widza. Autor posłużył się kilkoma zużytymi już schematami fabularnymi (trup w wannie, kradzież cennego znaczka pocztowego, spotkanie na cmentarzu), ale nie zdołał wszystkich tych sytuacji połączyć w jasną i tłumaczącą się całość.

"Studio 63" wyczerpuje pomału zasoby poezji i przestawia się na prozę, a nawet na publicystykę. Kolejny montaż opracowany przez Adama Hanuszkiewicza wypełniły wybrane "Kroniki" Bolesława Prusa, klasyczne już dziś wzory felietonistyki dziennikarskiej. Jeszcze kilka, a na pewno kilkanaście lat temu poddawano by w wątpliwość widowiskową przydatność tego rodzaju tekstów. Dzisiaj nie ma już utworów widowiskowych i niewidowiskowych. Współczesny teatr śmiało sięgający po wszelkie gatunki piśmiennictwa przyzwyczaił nas do innego spoglądania na teatralną widowiskowość.

"Telepatrzydło pana Prusa" - taki tytuł nosił środowy montaż - w ciekawy, a chwilami nawet zajmujący sposób przypominało problemy społeczne, będące przedmiotem wystąpień prasowych Prusa. Wśród problemów tych trafiały się takie, których historyczność nie ulega już wątpliwości, ale były też sprawy żywe do dziś.

Kazimierz Opaliński, o którym wspominałem pisząc o "Drewnianym talerzu", jest ostatnio jednym z najpopularniejszych artystów telewizyjnych. Na przykład w ubiegłym tygodniu dał nam się poznać w innym zjawisku artystycznym - w filmie Rybkowskiego "Bardzo starzy oboje" według opowiadania Kazimierza Brandysa. Film ten, a szczególnie kreacje Opalińskiego i Ludwiżanki, to temat godny obszernej analizy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji