Artykuły

Kobiety na skraju załamania nerwowego

Opuszczając bielski teatr możemy być mocno zgorszeni i zniesmaczeni. Albo też będziemy cierpieli na uciążliwy ból wnętrzności spowodowany długotrwałymi atakami śmiechu. Na pewno nie pozostaniemy na "Prezydentki" obojętni.

Bielskie wystawienie "Prezydentek" to druga realizacja tego dramatu w Polsce. O tym, że sztuka jest kontrowersyjna Tomasz Dutkiewicz, jej reżyser, przekonał się przygotowując jej polską prapremierę kilka lat temu. Przez trzy lata od dyrektorów różnych teatrów słyszał: - Sztuka mi się podoba, ale chciałbym jeszcze pobyć dyrektorem.

W końcu udało się ją wystawić w olsztyńskim Teatrze im. Stefana Jaracza.

Werner Schwab, współczesny austriacki dramaturg, znany u nas ze sztuki "Zagłada ludu, albo moja wątroba jest bez sensu", słynie z przemycania obrazoburczych treści w swoich dramatach. Nie inaczej jest w "Prezydentkach". Kilka razy słuchając "fekalnych" monologów o czyszczeniu zapchanej muszli klozetowej, wulgarnych dialogów o sprawach seksualnych, przeplecionych apoteozą wiary, mamy ochotę zerwać się z fotela, żeby nie słuchać tego już więcej. Ale w tym samym momencie zabójczo śmieszna wypowiedź jednej z postaci wgniata nas w fotel, powodując kolejny napad śmiechu. I tacy pozostajemy już do końca - rozdarci między wyszczerzonymi zębami a głębokim niesmakiem.

Kim więc są tytułowe prezydentki, że wzbudzają w nas takie uczucia? Na pierwszy rzut oka to trzy kobiety w średnim wieku, które narzekają na wszystko wokół. Ot, zwykłe babki, jakie pewnie wielu z nas może znaleźć w swojej rodzinie. Postacie dramatu są jednak karykaturalne. Zarówno jeśli weźmiemy pod uwagę ich wygląd, jak i to, co mówią. Groteskowość Erny, Grety i Maryjki doskonale współgra z kiczowatością scenografii, przedstawiającej zdezelowane mieszkanie z brudnymi ścianami pełnymi świętych obrazów i zardzewiałą urny walką.

W obu aktach dramatu, może poza sceną finalną, właściwie nic się nie dzieje. Cały czas słyszymy tylko babskie ględzenie, raz przerwane heroikomiczną bójką między kobietami. Tym więc, co chroni nas przed nudą i właściwie trzyma spektakl jest dobra gra Małgorzaty Kozłowskiej, Grażyny Bułkowej i Jadwigi Grygierczyk. Każda z nich jest inna, na swój sposób komiczna. Widać, że panie dobrze się bawią występując w tym dramacie. I dodatkowo wywołują rozmaite skojarzenia. Np. Maryjka, z powodu swojej maniery wokalnej, nieodmiennie przywodzi na myśl postać "Z pamiętnika młodej lekarki..." znaną z radiowej Trójki.

Dla jednych "Prezydentki" to dramat o obłudzie, dla drugich wyszydzenie schematu zgorzkniałej baby, dewotki gapiącej się w kolorowy telewizor. Jeszcze inni znajdą tu obraz rozkładającego się współczesnego społeczeństwa. Jak to jednak bywa w dramacie postmodernistycznym, tak naprawdę nie wiadomo do końca o co chodzi o każda interpretacja jest właściwa. A w finale, jak przystało na "kobiety na skraju załamania nerwowego", bohaterki domagają się, żeby sztuki nie były o kale i zwierzęcym pożądaniu, tylko o pięknie i miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji