To, co naprawdę potrzebne
Autor sztuki "The Weir", Conor Mc Pherson, nazywany jest irlandzkim Czechowem. Nie bez racji. To, co łączy go z autorem "Wujaszka Wani" to czułość dla wszystkich, którzy w życiu się pogubili, którzy - mówiąc współczesnym slangiem - w porę "nie załapali się". Szansa przeszła im koło nosa. Harują, pomstują, przeklinają los, obwiniają się nawzajem, ale wciąż pielęgnują skrywane marzenia. I właśnie za sprawą tego światełka, które jest w każdym z bohaterów sztuki Mc Phersona, obdarzamy ich czułością.
"Tama", bo tak brzmi polski tytuł sztuki, święci triumfy na wielu europejskich scenach. Czy nie oznacza to przypadkiem, że jesteśmy już zmęczeni przerażającą wizją świata, w której ludzie zmienili się w potwory, a "czucie i wiara" zostały odesłane do magazynu rzeczy nieużywanych? Nie przypadkiem przywołałam słowa romantycznego poety. Ta ukazująca współczesne wydarzenia sztuka, o niespiesznie toczącej się akcji, w zgrzebnej scenerii, odkrywa inny, tajemny świat. Oto do pubu w pewnej miejscowości przychodzi młoda kobieta, która nie wiadomo dlaczego zdecydowała się zamieszkać w odludnej okolicy. Jej wizyta skłania bywalców pubu do nieoczekiwanych zwierzeń. Z niesamowitych opowieści każdego z nich wyłania się inny, tajemniczy świat, którego obecność czują, ale którego nie rozumieją. Dzieją się w nim rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Pod wpływem tych opowieści młoda kobieta dzieli się swoim nieszczęściem, wpuszcza obcych ludzi w najbardziej intymne sfery. Jej opowieść balansuje na granicy snu i jawy, a może raczej świata pozazmysłowego, w którym wszystko jest możliwe.
Ta metafizyczna warstwa sztuki stanowi istotny element. Za jej sprawą bowiem pokazuje się ludzka twarz każdego z bohaterów. Ich pragnienie szczęścia, miłości, przyjaźni, wstydliwie skrywane na co dzień.
Spektakl reżyserowała Agnieszka Lipiec-Wróblewska, znana z ambitnych realizacji, w których najistotniejsza jest rozmowa z widzem o sprawach fundamentalnych. Forma jest zawsze służebna wobec przesłania: prostota środków wyrazu, wrażliwość i głęboka umiejętność dotarcia do warstwy myślowej sztuki.
Olśniewającą kreację stworzyła Maja Ostaszewska. Przymiotnik jest o tyle może niestosowny, że jej wyciszona bohaterka zarysowana jest niezwykle subtelnymi środkami wyrazu. Autor każe jej zresztą milczeć przez dłuższą część obecności na scenie. Komu udałoby się wydobyć z tego milczenia tyle, co Mai? To aktorka o wielkiej skromności i z wielką przyszłością. Partneruje jej żywiołowy Krzysztof Majchrzak. Jego artystyczne credo to uczciwość wobec zawodu, z którego chce wydobyć maksimum ludzkiej prawdy. I to mu się udaje. Rola dramatyczna, choć z pozoru nic się w niej nie dzieje. W jego gburowatych monologach kryje się potrzeba miłości, wciąż żywe ideały, których życie nie wypleniło z szorstkiej duszy samotnika. Tak interpretuje sens sztuki, w której zdecydował się zagrać, choć jak wiadomo, dokonuje starannej selekcji propozycji: "Jądro sztuki to prosty komunikat - to, co naprawdę jest potrzebne istocie ludzkiej to odrobina ciepła, bezpieczeństwa i miłości. Miłość do samego zjawiska życia (...). Jej potrzeba jest podskórnym nurtem rozmów w pubie. Tych czterech, znających się od szczeniaka kumpli wysyła komunikat: mimo wszystko będziemy razem".
Cóż jeszcze dodać? W role owych kumpli wcielili się: Piotr Bajor, Aleksander Bednarz i Redbad Klynstra.