Wątrobianka a la Schwab
Trzy kobiety w kuchni. Tu, za kulisami, "na zapleczu" rzeczywistości, historii, wielkiej polityki rządzą, właśnie one, prezydentki - panie i władczynie zamkniętego w czterech ścianach mieszczańskiego światka. Każda z nich ma marzenia. Greta upaja się myślą o Fredku. Maryjka pragnie odnosić sukcesy na polu przepychania ustępów. A chorobliwie oszczędna Erna chce najeść się do syta wątrobianki. Wątrobianka jest ważna także z innego powodu. Zrobiona z wątroby i innych wnętrzności, trafia po zjedzeniu do naszej wątroby (przychodzi na myśl tytuł innego dramatu Schwaba), kończąc bieg tam, gdzie realizuje się Maryjka. Werner Schwab stawia znak równości między tym, co jemy, czym jesteśmy, i tym, co po nas zostanie - wszystko to jedna wielka sterta odpadów. Okrutna to diagnoza. Schwab odziera nas ze skóry, bezlitośnie odsłania to, co dzieje się w naszych wnętrzach, lepiej powiedzieć, wnętrznościach, sięgając tego, co w nich tkwi.
Teatr Powszechny, który zdecydował się wystawić znakomitą sztukę głośnego austriackiego skandalisty, mógł liczyć na sukces. Przedstawienie firmowały nie byle jakie nazwiska. Role powierzono trzem świetnym aktorkom: Elżbiecie Kępińskiej, Joannie Żółkowskiej, Ewie Dałkowskiej. Reżyserii podjął się Grzegorz Wiśniewski, który przetarł szlaki do Wernera Schwaba realizując ten sam dramat, z dużym powodzeniem, w Teatrze STU w Krakowie trzy lata temu. Barbara Hanicka zaprojektowała skrótową, syntetyczną scenografię i kostiumy wyrażające mentalność bohaterek. Muzykę skomponował Bolesław Rawski. Niestety z dramaturgii sięgającej aż do samych trzewi pozostał obyczajowo-rodzajowy obrazek z życia trzech ograniczonych, wykoślawionych, przetrąconych przez los kobiet. Aktorki brodziły przy brzegu dramaturgii fekalnej. Żeby ją jednak zrozumieć, trzeba razem ze Schwabem zejść tam, gdzie głębiej chyba nie można, do samych bebechów. Trzeba przekroczyć "granice aktorskiej cielesności, obnażając dzięki temu nieosiągalne wnętrze swoich postaci".
Bohaterki Schwaba są bardzo austriackie i ponadnarodowe, są cielesne do bólu i alegoryczne, są konkretnymi postaciami z krwi i kości i są posklejane z rozbitych na kawałeczki życiorysów, tęsknot, osobowości przeróżnych postaci kobiecych przewijających się w literaturze. Są trzy, tak jak trzy są siostry u Czechowa. "Prezydentki" zawierają karykaturalną, zdegradowaną wersję mitu Czechowowskich trzech sióstr. Erna, tak jak Olga, stoi na straży porządku. Greta, podobnie jak Masza, jest najbardziej kochliwa. Maryjka, na wzór Iriny, ma misję. Dla obu najważniejsza jest praca. Zagrać tę niejednoznaczność pojawiającą się na różnych poziomach dramatu to nie lada sztuka, która się nie powiodła.
Powierzchowne odczytanie dramatu sprawia, że publiczność bawi się najlepiej w trakcie pikantnych opowieści Grety, a chyba największy aplauz wzbudza sprośna ludowa śpiewka "Miała baba mikołajka" w wykonaniu Maryjki. Widownia zanosi się od śmiechu podczas antyklerykalnych czy antykościelnych aluzji. Tymczasem autentyczna wiara i religijność nie były przedmiotem krytyki Schwaba. Jego sztuka wymierzona jest w religijny fundamentalizm i płytką wiarę. Premierowa publiczność wychodziła z przedstawienia w znakomitych nastrojach. Nawet męczeńska śmierć Maryjki nie zdołała zepsuć jej humoru, zmusić do refleksji.
Z przedstawienia płyną jednak niewątpliwe korzyści. Schwab wreszcie doczekał się premiery w Warszawie. Po Szczecinie, Krakowie, Olsztynie, Wrocławiu, Bielsku-Białej. Dobrze również, że aktorki mogły zetknąć się z dramaturgią, która wymaga tak wiele: upokorzenia, zejścia w głąb siebie, zerwania z manierą podobania się publiczności. Chwała aktorkom, że przełamały opór, niechęć, być może nawet wstręt i dały się namówić do grania postaci ulepionych z języka lepkiego jak śluz, za to, że odważyły się spróbować, jak smakuje wątrobianka a la Werner Schwab.