Artykuły

Trzy kobiety na dnie

Odrażające kobiety demaskują świat wartości mieszczańskich w taki sposób, że widz może doznać mdłości. Maria Kierzkowska, Karina Krzywicka i Anna Romanowicz-Kozanecka zagrały wstrząsająco.

Współczesna dramaturgia obnażająca brutalnie ład rozwiniętych, demokratycznych społeczeństw dopiero zaczyna przedzierać się przez toruńska scenę. Ostatnie realizacje Teatru Horzycy, czy to kontrowersyjny "Helmucik", "Samotny Zachód", "Sztuka" wydają się powoli kończyć w nim epokę Papkinów oraz "Felicjanów" przebieranych we współczesne szaty. Jakieś niepisane prawo mówi, że im mniejsze miasto, tym mniejsza publiczność. A jednak nikt nie wychodzi z sali, gdy ze sceny padają brzydkie słowa, jak bywało w teatrach, które torowały polski szlak Sarze Kane, Ravenhillowi i w końcu Wernerowi Schwabowi.

"Prezydentki" tegoż ostatniego są trudną sztuką do zagrania. Dla aktorek oznacza to bardzo ciężka pracę nad tekstem. Bynajmniej nie chodzi tu o fekaliczny język, ile o zawartą, w nim symbolikę. Tą właśnie trzeba odkryć przed widzem, gdy bohaterki snują, swe marzenia z ciemnego dna jaźni. Kiedy Maryjka (Maria Kierzkowska) opowiada, jak gołymi rękoma czyści zapchane klozety w bogatych domach i Opatrzność pozwala jej odkrywać nienaruszone puszki do konserw. Im

lelki z piwem, biżuterię i inne przedmioty, to czyż nie jet to symboliczna właśnie demaskacja kultury? Wszak tych stabilnych, bogatych mieszczan fascynuje to, co robi. Maryjka, Greta (Anna Romanowicz-Kozanecka) snując monolog o swych seksualnych marzeniach, tak naprawdę zmaga się z tabu, broniącym nas przed Sodomą i Gomorą, które i tak jest łamane przez ojców w sypialniach córek. Erna (Karina Krzywicka) żyje w patologicznej żądzy oszczędzania. A czymże jest ono, jak nie substytutem pełnego, szczęśliwego życia. A w końcu czyż już dawno skompromitowane umiłowanie porządku, za którym przepadają bohaterki nic jest kolejną pętla społeczna? To nie jest odkrywcze, ale zdaje się, że zaczyna być aktualne w naszej coraz bardziej groteskowej rzeczywistości.

Tutaj nikt nikogo nie gra. Nie stwarza teatralnej iluzji. Aktorki mówią nieraz jakby nie do siebie nawzajem z jakąś nerwową monotonią. Reżyserowi bardziej chodziło o przekazanie wspomnianego, symbolicznego komunikatu. W zastosowanych przez niego środkach jest pewne bluźnierstwo odnoszące się do naszych niedzielnych wartości. Scenografia składa się z długiego stołu jak z Ostatniej Wieczerzy. Z telewizora słychać słowa papieża, a Maryjka o swej pracy opowiada z różańcem w dłoni. W pięknej końcowej scenie widzimy jej Wniebowstąpienie, ale zmieszane z rzeźnią (nie zdradzę jaki). To wszystko nie jest jednak bluźnierstwem dla samego bluźnierstwa. Reżyser Krzysztof Rau czytelnie i jasno mówi o wymieszaniu wartości tu w tym kraju.

Maria Kierzkowska zagrała swoją rolę wstrząsająco. Ta drobna, delikatna z urody aktorka po raz kolejny udowodniła, że jest największym facetem w tym teatrze. Niesamowita jest Karina Krzywicka - to nareszcie jej wielka rola, w której pokazała, na co ją stać. Anna Romanowicz-Kozanecka jest przekonywająco ekspresywna. Tej roli nikt chyba lepiej nie mógłby zagrać. Widownię może razić tekst sztuki, ale nie sposób nie klaskać za to, jak nam został przekazany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji