Artykuły

Kłopoty z wolnością

Prapremiera "Pierwszego dnia wolności" odbyła się przeszło dwadzieścia lat temu. Dokładnie - w grudniu 1959 roku. Dramat otrzymał wysoką lokatę, a krytycy stosunkowo łatwo uzgodnili między sobą właściwą jego interpretację, w czym pomógł im sam autor podsuwając własną egzegezę utworu. Interpretacja ta, najgrubiej zarysowana, dawała się sprowadzić do tezy, iż "odosobnione humanistyczne wysiłki w okresie antagonistycznych stosunków społecznych czy międzynarodowych kończą się często klęską", za główny zaś konflikt tragiczny uznano starcie między "humanistycznymi dążeniami i usiłowaniami człowieka a prawami rozwoju społecznego, prawami historii". Jan miał opinię liberała, który karmi się idealistycznymi mrzonkami i siłą rzeczy przegrywa, ale moment klęski staje się dlań chwilą zwycięstwa: zwolennik abstrakcyjnie pojmowanej normy moralnej kapituluje i własnowolnie kładzie głowę w twarde jarzmo historycznej sytuacji.

Takie odczytanie dramatu Kruczkowskiego pozwalało uznać go za polemikę z egzystencjalizmem, gdy najwyższa jego fala przechodziła właśnie przez Polskę, a uparte sawantki przedzierały się przez drugi tom "Dróg wolności". Dla większości krytyków Kruczkowski przebijał Sartre'a Engelsem: abstrakcyjna wolność ustąpić musiała przed uświadomioną koniecznością.

Dziś dramat ten, wyjęty z atmosfery umysłowej tamtych lat, wygląda jak położona na piasku meduza - przygasają jego kolory, zaciera się kształt. Sama jego forma robi wrażenie czegoś archaicznego: ta retoryka światopoglądowa w ramii realistycznej sytuacji, ten, miejscami tylko podstylizowany na mowę potoczną, nieustający dyskurs o wolności - jakby Zofia Nałkowska rozmawiała z Tadeuszem Brezą. Trudno też dzisiaj schwycić utwór Kruczkowskiego w siatkę pojęć z taką zręcznością, z jaką robili to jego odbiorcy przed dwudziestu laty. Rozpadła się wspólnota lektur i słownika. Takie pojęcia, jak liberał, konieczność historyczna, humanistyczne złudzenia, nie mają już tyci co kiedyś własności magicznych. Trzeba więc, skoro tak się złożyło, przyjrzeć się temu dramatowi na nowo, pozostawiwszy w domu obowiązkowe tektury. I cóż się okazuje?

Pięciu byłych jeńców wchodzi do opustoszałego miasteczka niemieckiego. Pozostawili za sobą rzeczywistość jenieckiego obozu, uporządkowaną wedle zasad przemocy, wkraczają na ziemię niczyją, znajdują się w sytuacji zawieszonych praw, w stanie niejako naturalnym. Pragną dać folgę krępowanym dotąd instynktom: najeść się, wyspać, znaleźć kobietę, zemścić się na wrogu. To jest idea wolności, jaką reprezentuje Paweł, niesłusznie lekceważony za swój prymitywizm, idea streszczająca się w zdaniu "chcę i mogę", Jan usiłuje wznieść się wyżej wyżej, lecz pierwsza jego formuła "mógłbym, ale nie chcę" nie brzmi zbyt przekonująco. Znajduje więc inną: skoro chwilowo wolno nam wszystko, sami wytyczmy granice naszej wolności - i urządza swoim przyjaciołom Kulturę wedle najlepszych przedwojennych wzorów. Wszyscy mają powściągnąć erotyczny apetyt i otoczyć opieką niemieckie dziewczyny, jakby byli harcerzami na majówce. Kolegom kultura ta nie bardzo się podoba, ale Jan załatwia parę spraw naraz. Kasuje w sobie doświadczenia obozowe i unieważnia prawo odpowiedzialności zbiorowej, ponieważ rezygnuje z zastosowania go wobec wroga; przywraca naruszony przez wojnę system wartości, respektując go.

Podobnie zachowuje się w dramacie Doktor, który, niezależnie od rosnącego zagrożenia, wbrew zdrowemu rozsądkowi, przestrzega zasad etyki lekarskiej. Doktorem mało kto się przejmuje, bo robi on wrażenie niemieckiego służbisty. Tymczasem Jan i Doktor należą po części do tego samego świata; nawet powiedzieć można, iż Jan m,niej ryzykuje, bo w końcu bierze pod opiekę trzy bezbronne dziewczyny, nie trzech rozbrojonych oficerów Wehrmachtu. I w gruncie rzeczy Jan nie miałby prawa się skarżyć: ani Doktor, ani Luzzi nie zawodzą jego oczekiwań. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Inga, której zgodnie przyznano rolę historycznej konieczności. Tymczasem rzecz wyglądu tak, że to Inga właśnie stanęła nagle twarzą w twarz z koniecznością. Poznała, czym jest przemoc i musi się teraz do sytuacji tej ustosunkować. A ustosunkować może się różnie: może pogodzić się z losem - jak ojciec, może sobie - jak Luzzi - sfabrykować jakąś tymczasową rzeczywistość, może wreszcie sytuacji tej przeciwstawić się bez żadnej realnej szansy.

W reakcji Ingi nie odzwierciedla się żadna prawidłowość; jest ona całkowicie, nieubłaganie indywidualna i w tym znaczeniu - przypadkowa. Jan przegrywa z przypadkiem. Z ciemnością i tajemnicą, jaką stanowi wolność drugiego człowieka. Tę wolność Inga wypełnia nienawiścią i buntem, dlatego Jan będzie musiał do niej strzelić. Ale gest ten nie oznacza ani kapitulacji, ani podporządkowania się nowe rozpoznanym prawom. Jeśli przyjąć, iż Jan wie, do kogo strzela, to gestem tym podtrzymuje swoją humanistyczną utopię: nie dozwala na zemstę, wymierza sprawiedliwość. I humanizm więc, i egzystencjalizm, wygnane rzekomo przez drzwi frontowe, wracają w dramacie Kruczkowskiego po cichutku bocznym wejściem, nie dając za wygraną.

Trudno wyczuć. co skłoniło młodą reżyserkę Ewę Kutryś do podjęcia się inscenizacji tego właśnie dramatu, przedstawienie bowiem ma w sobie martwotę i poprawność szkolnego wypracowania. Pookrawany tu i ówdzie tekst nie staje się niczym więcej, jak rozpisaną na głosy rozprawą o wolności, wmontowaną w pozornie realistyczną sytuację. Reżyserka rezygnuje ze szczegółowego opracowania ról i gdyby Romuald Michalewski (Michał) zaczął nagłe mówić tekst Andrzeja Salawy (Hieronim), niezbyt szybko byśmy się na tym poznali. Aktorzy, jak bohaterowie naszych współczesnych kryminałów, z poświęceniem markują realizm: palą w piecu, wstają, siadają, pokładają się na łóżku, starając się wypełnić jakoś czas między jedną a drugą retoryczną kwestią.

Więcej troski widać w ustawieniu ról kobiecych, Luzzi (Halina Wiśniewska) i Ingi (Iwona Bielska). Bielska poprowadziła swoją rolę w tonacji histerycznej i ostrej, akcentując narastające w bohaterce szaleństwo i rozpacz, tym samym uchylając zbyt łatwe interpretacje postaci. Spokojny, pogodzony z obrotem rzeczy Jan Tadeusza Zięby mógł być dobrym jej przeciwstawieniem, gdyby spektakl przewidywał był rzeczywistą ich konfrontację. Spektakl nie sprawia jednak wrażenia przemyślanej całości; składa, się mniej i bardziej udanych dialogów toczących się w absurdalnie realistycznej scenerii i zwieńczonych dramatycznym finałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji