Artykuły

Pierwszy dzień wolności

W okresie karnawału wystawia się szopki noworoczne, w Boże Narodzenie - sztuki Brylla o bożym narodzeniu. Z okazji rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem w polskim teatrze wystawia się "Pierwszy dzień wolności" Leona Kruczkowskiego. Ta sztuka, która w momencie swojego powstawania była pełna ważkich spraw, trudnych pytań i nierozwikłanych, ledwie zaznaczonych problemów, stalą się obecnie takim właśnie, wspomnieniowym, rocznicowym obchodem. Pierwszy dzień wolności mamy już na szczęście poza sobą, dzieli go od dnia dzisiejszego ponad 10 tysięcy pięćset dni wolności, które składają się na trzydziestolecie Polski Ludowej. Ale każdy z tych dni był - chociaż nie był dniem pierwszym - napęczniały takimi samymi problemami i takimi samymi dwuznacznościami w zakresie wolności jak ten dzień pierwszy, o którym pisze Kruczkowski. I tak samo, jak wtedy - wiele było przez te wszystkie dni rzeczy niejasnych i rzeczy trudnych.

Kruczkowski przedstawia w swoim dramacie wielki ciężar wolności. Wolność bowiem to to sama co życie. Jeżeli jest - to dobrze, ale zrobić coś z tym życiem, to dopiero problem. Podobnie i z wolnością. Grupa polskich oficerów ledwie zdążyła odejść kilkadziesiąt kilometrów od oflagu, a już ma kłopoty. Takie same kłopoty będą mieli oni i ich dzieci przez te dziesięć tysięcy pięćset następnych dni. Powiem nawet więcej: oto patrząc z tej wieloletniej perspektywy na ów pierwszy, dziewiczy dzień wolności, na jego problemy i jego wielkość, czujemy się nieco skrępowani przez narastające w nas sentymentalne pobłażanie. Znając bowiem problemy wolności dni następnych, odczuwamy problemy bohaterów sztuki jako mało skomplikowane, jasne i klarowne.

Ten pierwszy dzień wolności jest jak "Ostatni zajazd na Litwie" (tak brzmi podtytuł "Pana Tadeusza"). W obu Jest jakaś rzewność, jakieś westchnienie za dawnymi czasami, gdzie nawet to, co złe, było bliskie sercu. To skojarzenie z "Panem Tadeuszem" jest może przesadzone, lecz nie mogłem się mu oprzeć w trakcie oglądania przedstawienia.

Przede mną toczyły się rozmowy i sprawy ludzi sprzed trzydziestu lat; mieli kłopoty i problemy, godzili się i dzielili, wygłaszali poglądy i cierpieli a ja - myślałem: czekajcie, czekajcie, wasz kłopoty się dopiero zaczną. Tak samo przecież jest z tym mickiewiczowskim , "Ostatnim zajazdem na Litwie". Aura "Pana Tadeusza", piękna, sielankowa i jasna, każe przecież tym silniej pamiętać czytelnikowi o tym, co potem nastąpi.

Przedstawienie krakowskie przygotował Marek Okopiński, jego koncepcja "Pierwszego dnia wolności" jest dość klasyczna, by nie powiedzieć tradycjonalna. Ale nie razi to bynajmniej w przypadku tego przedstawienia. Dramat ten jest przecież w istocie dość tradycyjnym dramatem "mówionym", w którym z trudnością mieści się ta ilość akcji, jaka temu mówieniu w sztuce towarzyszy. Kruczkowski nie mógł od razu przełamać stereotypu dramatycznego typowego dla dramatu postaw i idei, nie mógł od razu przejść do techniki scenariusza, techniki podporządkowania słów czynom, akcji. Dlatego też dramat ten jest rozdwojony: osobno toczą się wypowiedzi bohaterów, pokazowe niejako rozważania i roztrząsania, które brzmią - przyznać to trzeba - dość archaicznie ze współczesnej sceny a oddzielnie dzieją się ich czyny. Ten moralitetowy, intelektualistyczny ton i sposób prezentowania znaczeń przełamywany jest przez dramatyczne akcje, przez strzały, bieganinę, przez wszystko to co zbliża się do, niewiele wszak z mądrym mówieniem mającej, atmosfery tamtej epoki. Wydaje się, jakby w tej sztuce Kruczkowski użył niewłaściwego tworzywa do niewłaściwej "intrygi", teatr idei bowiem nie mieści się w teatrze akcji, zdarzenia niezbyt dobrze współżyją tu z czynami. Twórcy przedstawienia krakowskiego postawili na dosłowność i na naturalizm. Stąd wszystko na scenie daje prawdę. W tym kontekście cały szereg momentów sztuki wypada zbyt "teatralnie", jak choćby te monologi postaci skierowane do sklepowego manekina.

Poszczególne role podlegały temu podziałowi - na aspekt rezonerski i aspekt czyny. Tadeusz Malak jako Anzelm był tylko rezonerem i był w tym świetny. Inga Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej była tylko działaniem i odczuwaniem i też była doskonała, chociaż koncepcja ta natrafiała na opór w samej zwartości roli; zdecydowana czuć i działać musiała aktorsko niejako "opuszczać" te jej fragmenty, które składały się z rozmyślań na głos. Stąd najgorzej było w czasie centralnych dla sztuki rozmów między Janem (Jerzy Radziwiłłowicz) a nią - lngą. To najsłabsze momenty przedstawienia.

Natomiast niezwykle przedstawiła Joanna Żółkowska postać Luzzi, dziewczyny nowej epoki, która nie rozumie namiętności wywołanych ideologią. Aleksander Fabisiak, Janusz Sykutera, Mieczysław Grabski i Jerzy Święch stworzyli zróżnicowane postacie polskich oficerów, nie wychodzące jednak poza naturalistyczny wzorzec. Na osobną uwagę zasługuje Roman Stankiewicz - doktor, najpełniej (może z racji wieku) mieszczący się w koncepcji teatru Kruczkowskiego. W sumie przedstawienie to miało charakter rekonstrukcji - rekonstrukcji nie tylko tamtych dni i tamtych problemów ale też - teatru tamtej epoki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji