Artykuły

Jan Güntner w prochowcu...

"Gang Bang" w reż. Krzysztofa Jaworskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

...a aktorka Sandra Korzeniak znów gra to samo, co zwykle, przez dwie bite godzinny lekcyjne kreuje mętne zapatrzenie w siną, szalenie siną dal...

"Dla mnie ideałem są przedstawienia Warlikowskiego w programie do przedstawienia 'Gang Bang"' wyznaje dramaturg Paweł Sala - które zostawiają człowieka w takim stanie, że trzy dni tłucze głową w ścianę, bo nie wie, co zrobić z tym, co przed chwilą zobaczył". Rozumiem. Doskonale rozumiem Salę, bo obejrzałem wyreżyserowaną w Narodowym Starym Teatrze przez Krzysztofa Jaworskiego wstrząsającą sztukę Sali - i mam tragiczną pewność, że żadna ściana mi już nie pomoże, bo nic nie pomoże sztuce pisanej po trzech dniach bicia głową w ścianę. Co robić? Jak się ratować?

...a z Korzeniak od pierwszej sekundy jest to, co zwykle, czyli siną, szalenie siną dal widzi ona wyraźnie, widzi i widzi, albowiem tę szalenie siną dal Korzeniak w istocie ma - w sobie, gdzieś pod sercem, kto wie, może nawet w duszy...

Co zatem robić? A cóż można czynić wobec kolejnej współczesnej sztuki teatralnej o bólu dnia codziennego, które to dzieło ma wstrząsnąć, a, pech chciał, jakoś nie wstrząsa? Oto przed tobą spowiedź granej przez Korzeniak kobiety, która pobija seksualny rekord, a pobija, bo pieniędzy potrzebuje, a potrzebuje, bo chce mieć mały domek z ogródkiem, a chce mieć, bo jest czuła i delikatna. Ot, bidula, co kocha kwietne grządki. Rzecz jasna - świat jest brzydki i zły, dlatego kobieta musi, co musi, żeby mieć. Jakby świat nie był brzydki i zły, to by nie musiała. Czyli?... No właśnie - kolejny raz nic ze współczesnej dramaturgii nadwiślańskiej nie pojmuję. O co tej młodzieży tak naprawdę chodzi?

Czy Sala katuje mnie duchologicznymi baliwerniami psychopatologicznymi po to, bym z własnej kieszeni zafundował bidulce domek z ogródkiem, co by bidulka nie musiała dalej parać się tym, czym właśnie się para? Przepraszam najmocniej, ale niby kto ja jestem - Święty Mikołaj? A reżyser Jaworski - w jakiej mianowicie sprawie każe aktorom zdjąć portki i pozostać wprawdzie w samych tylko majtkach, ale za to w skarpetkach i lakierkach? Albo aktor Jan Güntner. W jakimż to celu mistrz ten gołe nogi swoje skrywa pod gustownym, brązowym prochowcem, którego nie zdejmuje nigdy, nawet wtedy, gdy jego kolej przychodzi? Czy fakt, że Emeryt robi to - w prochowcu, oznacza emerycki lęk przed złodziejem, który by mógł wybitne odzienie Emeryta z szatni zwyczajnie podwędzić? A może to Emeryta tik jeszcze z czasów Powstania Warszawskiego, kiedy, jak wiadomo, o prochowce było ciężko?

...a Korzeniak rytualnie długo i powłóczyście stoi, siedzi, mówi, milczy oraz chodzi, ale zawsze, w każdej sytuacji, w każdej z tych swoich scenicznych aktywności lubi sobie lekko i ciekawie oczka przymrużyć i popatrzeć w siną, szalenie siną dal...

I tak to jakoś kapie w Sali Heleny Modrzejewskiej. Kapie przez dwie lekcyjne godziny. Mniej lub bardziej ponurzy faceci w skarpetkach, buciorach i bez gaci snują się tam i sam; albo stoją, albo znikają, by swą samczą robotę wykonać. Tak, oni też czasami coś bąkną w obowiązującym u młodzieży stylu aktorskim polegającym na tym, że jak się jeszcze nic nie umie, to się jest na scenie - luźniutkim. Baaaaardzo luźniuuuuutkim. Całkiem tak, jak na imprezce u kumpla. Trzy baaaaardzo luźniuuuuutkie panie rozgrzewają facetów w skarpetkach i bez gaci w ten sposób, że ich po brzuchach klepią. A jak poklepią, to do widowni podchodzą i coś o swym przykrym, z powodu brzydkiego i złego świata nieudanym życiu opowiedzą. Güntner zaś ma permanentne baczenie na prochowiec.

...i chyba nie muszę mówić, że z czasem Korzeniak jakby, proszę ja was, wsącza się w tę siną, szalenie siną dal, co się w nią wgapia i wgapia z uporem godnym większej siności...

Dziwna rzecz. Dziwna, a może wcale nie aż tak dziwna? Wobec kolejnych teatralnych dyrdymałów nowoczesności - bodaj pierwszy raz poczułem w sobie obojętność wręcz studzienną. Nic, zupełnie nic. Ani szyderstwa we mnie nie było, ani smutku, ani przerażenia, ani protestu. Zero. Ot, ja gęś, a dzieło - woda płynąca po mnie. Coś jakby kojąca katatonia. Musi Sala wypisywać te swoje psychopatologiczne perły? Widać musi! Musi scena narodowa nagłaśniać mętne wynurzenia niebezpiecznie nawiedzonej bidulki, co seksualny rekord pobija z myślą o małym domku z ogródkiem? No to niech nagłaśnia! Co mnie do tego?

Co mnie do ich snującego się i mruczącego aktorstwa, do tej ich sztuki robienia mnie w trąbę za pomocą tzw. luźnego kalafiora? Mój Boże, jak lubią, to niechże się snują i mruczą. Niechaj im na zdrowie wyjdzie! Jeśli ulubioną zabawką reżysera jest filmowa kamera - niechaj się nią dalej bawi tak, jak się w "Gang Bangu" bawi, co powoduje niebywały cud: oto twarz artysty, który mruczy coś przed nami, widać również na ekranie. Niepojęte! Brawo! W ogóle - cacy! I właściwie tylko jedno jest zastanawiające. Jak długo jeszcze? Jak długo Stary Teatr będzie z nas czynił kmiotków - lity papier wystawiając środkami papierowymi? Kiedy Korzeniak w sinej dali wreszcie coś wypatrzy? Może kiedyś opadnie prochowiec Güntnera i w pełnej krasie ujrzymy aktualną kondycję naszego ukochanego ansamblu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji