Artykuły

Spiskowcy

Schubert całe swe krótkie życie marzył o napisaniu opery, która odniosłaby sukces, tymczasem kolejne dzieła ponosiły klęski lub w ogóle nie były wystawiane. Znajomość muzyki scenicznej Schuberta ogranicza się więc właściwie do fragmentów "Rosamundy, księżniczki Cypru" pojawiających się z rzadka na filharmonicznej estradzie.

Dzięki współpracy krakowskiej sceny operowej z Akademią Muzyczną w niedzielę mogliśmy poznać także "Spiskowców" - jednoaktową operę komiczną z mówionymi dialogami nazywaną także "Wojną domową", bo intryga dotyczy buntu kobiet wobec mężczyzn przedkładających wojenne gry nad rozkosze domowego ogniska. Wykonawcami Schubertowskiego dzieła na scenie Teatru im. J. Słowackiego byli studenci i absolwenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej, niewielką orkiestrę złożoną z muzyków oba instytucji muzykalnie, z dużą wrażliwością poprowadził Tomasz Chmiel, który również zgrabnie zinstrumentował operę dostępną obecnie jedynie w postaci wyciągu fortepianowego. Opiekę scenograficzną nad spektaklem sprawowała Bożena Pędziwiatr, której gratuluję pomysłu wykorzystania kart wyciągu uwertury jako dekoracji, ale której nie mogę wybaczyć fioletowej sukni sytuowanej na czerwonej kanapie, o białych butach już nie wspominając. Skromne, dobre akcenty choreograficzne były dziełem Anatola Kocyłowskiego. Reżyserował "Spiskowców" Andrzej Buszewicz, znany krakowski aktor a jednocześnie dziekan wspomnianego wydziału w krakowskiej muzycznej uczelni. W drukowanym programie mogliśmy przeczytać, że studenci "dzięki tej realizacji zdobędą nie tylko umiejętności wokalne i aktorskie, ale również językowe". Partie śpiewane wykonywane były bowiem w języku niemieckim, dialogi przekazywane w mowie ojczystej.

Tego typu przedsięwzięcia mogą mieć rzeczywiście walor pedagogiczny nie do przecenienia. Im więcej bowiem doświadczenia student zyska na uczelni, tym łatwiej będzie mu się odnaleźć po jej ukończeniu, a nic tak nie weryfikuje posiadanych umiejętności lub wyobrażeń o ich posiadaniu, jak światła sceny, w których widać i słychać wszystko. Czego więc świadkami byliśmy w niedzielę?

Muzycznie przygotowano spektakl bardzo starannie. Zasługa to, oprócz wspomnianego Tomasza Chmiela, Katarzyny Oleś-Blachy i Janusza.Borowicza. Mila dla ucha muzyka Schuberta szczególnie w scenach zbiorowych wykonana bardzo muzykalnie mogła sprawić satysfakcję. Ale na tym moje przyjemne doznania się kończyły. Reżyser uczynił zbyt mało, by miałką intrygę ożywić, wycisnąć z niej choć trochę dowcipu. Przypuszczam, że nie chciał zadaniami aktorskimi obciążać młodych wokalistów, którzy niejednokrotnie nie byli w stanie opanować ruchów rąk, jakimi na lekcjach zazwyczaj posiłkują się przy wydobyciu dźwięku, a które na scenie nie znajdowały żadnego usprawiedliwienia. W rezultacie powiało w teatrze XIX-wieczną operową sztampą, choć drobne ułamki sytuacji wskazywały, że mogło być inaczej. Może należało "Spiskowców" przedstawić w całości w polskim tłumaczeniu. Istniałaby wtedy jakaś dramaturgiczna łączność pomiędzy warstwą śpiewaną a mówioną. A tak homogeniczności nie udało się osiągnąć i prościutki Schubertowski singspiel znów nie porwał publiczności.

Wśród widzów prawie w komplecie zasiedli pedagodzy. Mam nadzieję, że z tego, co widzieli i słyszeli, wyciągną wnioski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji