Artykuły

Dwa tercety z obrazem w tle

Schaubuhne am Lehniner Platz w Berlinie: KUNST Yasminy Rezy. Przekład: Eugen Helmle. Reżyseria: Felix Prader, scenografia i kostiumy: Tobias Hoheisel, muzyka: Johannes Schmolling. Premiera 29 X 1995. Stary Teatr (Scena Kameralna) w Krakowie: SZTUKA Yasminy Rezy. Przekład: Barbara Grzegorzewska. Reżyseria i scenografia: Krystian Lupa. Premiera 16 XI 1997.

Serge, lekarz dermatolog i koneser sztuki, kupił obraz niejakiego Antriosa, o którym już głośno "w pewnych kręgach". Białe płótno, na którym można dostrzec - choć z pewnym trudem - lekko wypukłe ukośne białe linie. Dzieło kosztowało majątek. Przyjaciel Serge'a Marc, inżynier aeronauta, uważa, że Serge upadł na głowę kupując "to gówno". Yvan (do niedawna pracował w branży tekstylnej, teraz w papierniczej) - trzeci z przyjaciół, nie chce w kwestii obrazu zająć zdecydowanego stanowiska, co pogarsza sprawę. Spór o wartość kawałka płótna pomalowanego białą farbą przeradza się w kłótnię o wartość sztuki bardzo szeroko pojętej, także sztuki życia, o życiowy system wartości bohaterów - kłótnię, która rozluźni więzy ich piętnastoletniej przyjaźni.

Ta sztuka jest "dobrze skrojona". Dialogi ma błyskotliwe, dowcipne, konstrukcję zręczną, problemy postawione jasno, a postacie wyraziste. Pozornie to komedia. Zgrabnie napisana, w gruncie rzeczy jednak zdarzenie, które opisuje, jest błahe. Ale tę banalną historię da się również zinterpretować jako trudną psychodramę, poważny dyskurs o sztuce przyjaźni, tak poprzesuwać akcenty, by wygrać niuanse swoistej psychoanalizy, jakiej bohaterowie poddają swój związek - czyli coś więcej niż komizm słów i sytuacji. Widziałam dwie inscenizacje "Sztuki" Yasminy Rezy: Kunst w reżyserii Felbca Pradera w berlińskiej Schaubuhne i przedstawienie Krystiana Lupy w krakowskim Starym Teatrze. Prader zdecydował: się na wariant buffo, Lupa próbował wykroczyć poza granice beztroskiej komedii, obydwaj uzyskali efekt trochę oddalony od wyjściowych założeń, "Kunst" w Berlinie to przede wszystkim wirtuozowski popis aktorów grających pogodne scherzo - w brawurowym tempie (ale bez szarży, każda nuta zdąży wybrzmieć), perliście, lekko. A jednocześnie trochę wbrew stylistyce tego koncertu, jakby niechcący, niepostrzeżenie aktorzy raz po raz uderzają w głębokie tony i wydobywają niespodziewanie cięższy temat utworu. Krakowska Sztuka natomiast to kilkutematowa fuga trójgłosowa. Pełna pauz, skłaniająca do zadumy, grana w niespiesznym tempie i czasem wręcz w mollowej tonacji. Ale jej harmonię - z pozoru gęstą - zdominowały, prawdopodobnie wbrew intencjom reżysera, zaskakująco śmieszne, lekkie i nieskomplikowane melodie kontrapunktu. Oba przedstawienia bardzo podobają się publiczności. Kunst trwa na afiszu od ponad dwóch lat (z górą 200 spektakli), przedstawieniom towarzyszą salwy śmiechu, a na koniec burzliwe oklaski, poparte typowym dla Niemców dowodem uznania - głośnym tupaniem. Sztuka - sądząc po reakcjach zadowolonych widzów i tempie rozchodzenia się biletów, ma szansę powtórzyć ten rekord. Berlińscy wykonawcy, zwłaszcza Gerd Warmeling w roli nuworysza Serge'a, mogliby zadedykować publiczności słynną Gogolowską frazę: "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!". Bilety do Schaubuhne (od 24 do 60 DM) kupuje raczej-zamożna klasa średnia w dojrzałym wieku niż alternatywni mieszkańcy Kreuzbergu czy młodociani fani Franka Castorfa i jego Volksbuhne am Rosa Luxemburg Platz. Dylemat kupić - nie kupić, sztuka czy "gówno", snobizm czy ambicje, przeżył pewnie co drugi z tych widzów. Doskonale rozumieją spór Serge'a i Marca (Udo Samel). Ci zaś nawet noszą się podobnie do widzów - dobrze skrojony garnitur ze szlachetnego materiału, porządny płaszcz, elegancki beret (Yvan Petera Simonischka jest trochę "z innej bajki", głównie za sprawą niedzisiejszych kraciastych spodni). Również wkroczyli w wiek średni, mają około pięćdziesiątki. Wreszcie - pieniądze są dla nich ważne. I to właśnie pieniądze, a nie poglądy na sztukę, najbardziej ich dzielą. Aż dziw, że się przyjaźnią.

Yvanowi pozornie najmniej na pieniądzach zależy. To wieczny chłopiec, lekkoduch ulegający wpływom silniejszych osobowości przyjaciół. Długo nie chciał się ustatkować, wiecznie zmienia pracę, swój słaby charakter wzmacnia na seansach u psychoanalityka. Czując, że się starzeje, postanowił wreszcie się ożenić, ale ciągle miotają nim różne wątpliwości. Strach przed starością dopadł też Marca. Wiara w homeopatię, którą praktykuje na granicy dewocji, każe podejrzewać w nim hipochondryka i lekomana. Ze słabo skrywanym niepokojem w głosie pyta Serge'a, czy plamka, którą wypatrzył na swej dłoni nie jest aby symptomem jakiejś ciężkiej choroby. Serge natomiast niby nie myśli o starości, ale jego samotność - i bogactwo - sprawiła, że z wiekiem dziwaczeje. Dotyka obrazu tylko w białych rękawiczkach. Jest pedantem - strzepuje niewidoczne pyłki z nienagannego garnituru. Czuły na swoim punkcie, wręcz przewrażliwiony, nerwowo, agresywnie reaguje na krytykę, w każdym słowie doszukuje się ukrytych nieczystych intencji. Wszyscy trzej znakomicie wygrywają charakterystyczność swych postaci, ich najdrobniejsze śmiesznostki, zmiany nastrojów, różnicują sposób bycia, odkrywają szczegóły osobistego życia. Wywołują całą gamę reakcji widzów: publiczność pokłada się ze śmiechu przy monologu Yvana o perypetiach z zaproszeniami na ślub, szybko poważnieje, gdy Serge i Marc doprowadziwszy do absurdu wymianę zdań na temat Pauli, żony Marca, przechodzą do rękoczynów. Spod powierzchni błyskotliwego, niemal farsowego kunsztu aktorów przebija poważniejsza warstwa przedstawienia - prawda o zasadach funkcjonowania psychologicznych mechanizmów. Wiarygodność emocji trzech starzejących się przyjaciół jest - trochę wbrew autorce - ważniejsza niż uniwersalizm pytania o granice współczesnej sztuki, które sprowokowało ich kłótnię. Emocji tym prawdziwszych, że doskonale korespondują z uczuciami adresatów przedstawienia, którzy na co dzień szamoczą się między "mieć" i być".

Serge (Andrzej Hudziak), Marc [Zbigniew Kosowski) i Yvan (Piotr Skiba) z przedstawienia Krystiana Lupy są młodsi, mniej skontrastowani i bardziej zgorzkniali od swoich berlińskich odpowiedników. W ich przypadku nie jest "ważne, do jakiej warstwy społecznej należą, jaki wykonują zawód i gdzie mieszkają. Są zwyczajnymi, normalnymi, przeciętnymi ludźmi. I właśnie to okazuje się ważne - przeciętność najwyraźniej jest ich problemem. Taki przynajmniej wniosek można wysnuć ze sposobu,, w jaki reżyser każe im wypowiadać kwestie na stronie. Krótkie uwagi, szybkie spostrzeżenia, refleksje, komentarze z tekstu Rezy, często banalne, pod wpływem przyciemnionego światła, ściszonego, zadumanego i spowolnionego głosu mówiącego zyskują rangę kolejnych ekspozycji nowych tematów. O nadziei i zwątpieniu, o miłości, o filozofii. To, że dążą do świata rzeczy wyższych, widać w wielu scenach - gdy Yvan raczy przyjaciół naukami swego psychoanalityka, gdy Serge zachęca Marca do lektury Seneki... Nawet namalowany w finałowej scenie narciarz nie jest żartem rysującego, lecz symbolem metafizycznej ulotności ludzkiego życia ("pojawia się, przemierza pustą przestrzeń, a następnie znika"). Wreszcie - bardzo duże znaczenie ma u Lupy sam spór o obraz. Ten spór - mówiąc w uproszczeniu - prowadzi bohaterów do wniosku, że w nowoczesnej sztuce wszystko jest względne. Aktorzy dbają o uzewnętrznianie "dusznego niepokoju" postaci, dużo filozofują, ale zarazem są nieodparcie zabawni. Śmiech publiczności towarzyszy najczęściej Yvanowi - gdy relacjonuje kolegom telefoniczne rozmowy z matką, szuka nakrętki od flamastra, gdy - kilkakrotnie - balansuje na granicy histerycznego płaczu, gdy ingerując w bójkę przyjaciół sam w niej "obrywa". Groteskowe są też chwile krótkich zawieszeń akcji, w których Serge wodzi wzrokiem po ścianach szukając miejsca dla swojego obrazu. To wszystko sprawia, że "Sztuka" Lupy krąży między śmiechem i powagą, żartami i zadumą. I, po Lupowemu, między światem sztuki i światem życia.

"Kunst" i "Sztuka" to więcej niż dwa wystawienia zgrabnej komedii w zgodnej z didaskaliami "możliwie oszczędnej i neutralnej dekoracji". To dwie zaskakująco różne interpretacje jednej partytury, w wykonaniu dwu zgranych tercetów, pod batutą mistrzów, którzy z tej partytur}' wydobyli najszlachetniejsze brzmienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji