Artykuły

Róg obfitości

W listopadzie kalendarzyk imprez kulturalnych województwa katowickiego wypełniony był po brzegi. Trudno mi samemu w to uwierzyć, ale czasami sądziłem, że jest to oprócz maja - najaktywniejszy pod względem kulturalnym miesiąc. W pewnym istotnym fragmencie udział swój miało także Wydawnictwo "Śląsk", które akurat na listopad przesunęło swój spóźniony jubileusz 25-lecia. Z tej okazji w sali NOT, przy ulicy Podgórnej, urządzono wielką, retrospektywną wystawę książek tej oficyny, która do tej pory wydała trzy tysiące tytułów.

Oczywiście nie wszystkie książki można było pokazać. W każdym bądź razie 800 woluminów wypełniło tę wystawę, na której także w wyrazisty sposób eksponowano czołowych ilustratorów książek: m. in. Czeczota, Kluskę, Suberlaka, Miklaszewskiego. Z pewnym wzruszeniem, brałem, do ręki pierwsze pozycje humanistyczne, ponieważ - jako młody dziennikarski recenzent - omawiałem je przed ćwierćwieczem; były to - Gustawa Morcinka "Z mojej ziemi" oraz Edmunda Osmańczyka "Z notatnika reportera".

Wydawnictwu "Śląsk" stuknęło ćwierćwiecze, a zatem była i tradycyjna lampka wina, było małe rozmarzenie oraz swoiste poszukiwanie przyjaciół. Na inauguracją wystawy przybyło wielu znakomitych naukowców (m. in. pierwszy rektor U.S., prof. Kazimierz Popiołek oraz twórca eutyfroniki, Józef Bańka), dużo dziennikarzy, działaczy kultury, wiernych czytelników... Nie było tylko pisarzy, którzy wydawali i wydają w tej oficynie swoje książki.

Przecierałem oczy, wypatrując, ale ci najbliżsi, z Katowic, nie raczyli zajrzeć nawet po to, by sprawdzić, czy ich książki znalazły się w gablotach? Nic, tylko się wypięli, albo mieli inne w tyra czasie bardziej zbożne atrakcje. Zjawiło się jedynie trzech sprawiedliwych: Jan Pierzchała, który miał dzień bardzo zajęty, bo jego teatr (w Sosnowcu) rozpoczynał próbą generalną o godzinie szesnastej, Leon Wantuła, który mieszka w Rybniku i musiał wczas rano wyjechać spod swojej hałdy, by zdążyć na czas do Katowic i Alfred Szklarski. Ale ten ostatni, to przecież wieloletni sekretarz tego wydawnictwa i był na tej wystawie niejako służbowo, z urzędu.

Kiedy opuszczałem nieco sfrustrowany pawilon wystawowy NOT, uzmysłowiłem sobie, że była to wolna sobota. Nic tylko brać literacka miała za dużo wolnego czasu!

Tak się składało, że w dniu inaugurującym wystawę Wydawnictwa "Śląsk" kończył się akurat III Ogólnopolski Festiwal Dramaturgii Krajów Socjalistycznych. Niektórzy dziennikarze przybywali prostu z sesji naukowej, której przewodniczył jakże zasłużony dla naszego życia teatralnego krytyk Roman Szydłowski. (Wygłoszono referaty: "O dramaturgii krajów socjalistycznych" - R. Szydłowski i "Recepcja dramaturgii krajów socjalistycznych w Polsce - próba teorii" - E. Udalska). Wielka ta impreza teatralna odbywa się co dwa lata na zmianę z Festiwalem Dramaturgii Rosyjskiej i Radzieckiej, W tych dniach festiwalowych idzie przez Katowice "stołeczny powiew sceniczny".

Wprawdzie czołowe polskie teatry przywożą na te odświętne okazje sztuki przeważnie już dobrze wyeksploatowane - czasami ze "stażem" kilkuletnim - ale chętnie człowiek chodzi i zabiega o bilety, ażeby tego i owego aktora zobaczyć bez pośrednictwa szklanego ekranu czy kina.

Wybrałem się - a jakże - na przedstawienie "Hamleta we wsi Głucha Dolna" Ivo Breśana. Chodziło jednak nie tylko, by zobaczyć aktorów z Teatru na Woli i Jego Rektorską Magnificencję, Tadeusza Łomnickiego, którego widziałem po raz pierwszy trzydzieści lat temu w jego sztuce "Arka Noego" na Małej Scenie Teatru Starego. (Potem, oczywiście, wielekroć razy!). W tym dniu - miałem pewność - mogłem spotkać w kuluarach katowickiej sceny wielu interesujących ludzi miejscowych i z całego kraju.

Ocierałem się zatem znowu o wielki świat Katowic, Warszawy i innych Bresanowych Hamletów. Wymieniałem gorliwie subtelne uśmiechy, dystyngowane ukłony, pilnie bacząc czy aby należycie mnie swoi i obcy jeszcze pamiętają jako nosiciela bohaterskiej przeszłości teatralnej. - Wie pamiętali! Gorycz zapomnienia osłodził mi jedynie Roman Szydłowski, ale on biedny nie wiedział, że należy na mnie położyć lagę, bo może rośnie we mnie Wróg Numer Jeden miejscowego Teatru, Eheu, fugaces...

No cóż, spektakl był znakomity, dopracowany precyzyjnie nawet w najdrobniejszych szczegółach. (Szydłowski twierdził, że lepszy od premierowego). Nad całością aktorską górowała wielka kreacja Łomnickiego. Wszyscy odstawali od niego o kilka artystycznych długości. Podobnie kiedyś Woszczerowicz dominował nad zespołem aktorskim, z którym razem występował.

Miał też swoją wcale niemało "rólkę" Kazimierz Kutz, którego - jako reżysera - wywołano spontanicznie na scenę. Ociągał się, ociągał, ale wreszcie wylazł przed publiczność. Przypominał mi jakoś dziwnie farmera-wędrowniczka, podróżującego stale z suchym prowiantem. Błyszczał niebieściutko oczkami i meli w ustach jakieś bezeceństwa, pociągając co chwila na plecach torę konduktorską. Gdzieś się tak niecierpliwie spieszył? Trudno mi powiedzieć, bo porwany został ze sceny przez dorodne entuzjastki. Widocznie "mus go wołał".

"Poglądy" przyznały po raz 15 swoje Plakiety. Otrzymali je tym razem: Stanisław Kondziołka - prezes Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Czechosłowacji i naczelny redaktor ostrawskiego "Głosu Ludu"; Karol Musioł - wybitny germanista, dyrektor Biblioteki Głównej katowickiej PWSM oraz Witold Nawrocki - krytyk, historyk literatury, dziekan uniwersytecki.

Uroczystość była podniosła i rozegrała się w dwu planach; najpierw w sali recepcyjnej Domu Prasy przy ulicy Młyńskiej 1, następnie w zapracowanych pomieszczeniach redakcji "Poglądów", gdzie tłum znakomitych gości został stłoczony, niczym sardynki w puszce. Kto się zbyt gwałtownie poruszył - już miał na kolanach sałatkę ziemniaczaną, bądź kieliszek reńskiego, za kołnierzem. Stałem w drzwiach niczym Wyspiański na weselu u Rydla w Bronowicach i udawałem chochola. Niestety nie było tańców..

Brałem poza tym udział w kilku, literackich wyprawach: do Radziejowic (gdzie odbyła się pierwsza przymiarka literatów po katowickim Zjeździe ZLP), do Bratysławy (gdzie nielitościwie lało i wiał wiatr jakby powiesiło się stu diabłów) raz do Kozubnika, w Beskidach, gdzie odbyło się sympatyczne spotkanie hutników z pisarzami.

Ale o tym już w następnym liście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji